„Mój syn to leń i kawał drania. Łapał nielegalne fuchy za granicą. To musiało się źle skończyć, matka wie takie rzeczy...”

matka robi wyrzuty dorosłemu synowi fot. Adobe Stock, Comeback Images
„– Spokojnie, mamuśka, ty się nie martw, nic się nie dzieje. Oj, działo się, i ja to czułam. Serce matki nigdy się nie myli… No i wreszcie przyszedł taki dzień, gdy Hubert nie wrócił z podróży. Odchodziłam od zmysłów. Wciąż chodziłam od okna do okna. Nie mogłam zasnąć. Każdy dźwięk na schodach był nadzieją, że to on”.
/ 23.03.2022 06:58
matka robi wyrzuty dorosłemu synowi fot. Adobe Stock, Comeback Images

Zarabiałam mało, ledwo wiązałam koniec z końcem. A przecież wciąż miałam na utrzymaniu syna – nie małe dziecko, tylko dwudziestoletniego faceta, lenia i obiboka. Nic mu się nie chciało, nie miał stałej pracy ani dziewczyny, wciąż włóczył się z kolesiami.

Hubert zawsze mi sprawiał problemy – uczyć się nie chciał, wagarował, ledwo skończył zawodówkę. Niektórzy nawet zarzucali mi, że źle go wychowałam, nie dopilnowałam. Ale co ja mogłam sama i schorowana zrobić z dorastającym chłopakiem? Mąż zmarł dawno temu, gdy syn był w zerówce, nie wyszłam ponownie za mąż. Hubertowi wyraźnie brakowało męskiej ręki, ja byłam bezradna, na nic zdawały się moje krzyki, zakazy czy prośby. Hubert chadzał własnymi ścieżkami, i to niekoniecznie właściwymi, twierdził, że nie pójdzie do pracy „za marne grosze”…

No ale kocham go, to moje jedyne dziecko, poza tym zawsze tak się jakoś umiał przymilić, przeprosić, że przymykałam oko na wagary, słabe oceny czy bójki z kolegami. Tyle że zupełnie nie potrafiłam do niego dotrzeć. Raz swoim nieróbstwem doprowadzał mnie do szału, innym razem do płaczu. W kółko tylko opowiadał, jak to kasę zarobi, jak wreszcie swój interes założy.

– Ale, synuś, przecież ty o żadnej pracy pojęcia nie masz – mówiłam.

– Nie będę na kogoś robił! Ale ty i tak we mnie nie wierzysz! – złościł się.

Nieraz wylałam morze łez z rozpaczy i żalu, że taki los synowi zgotowałam przez swoją nadopiekuńczość. Innym razem szlag mnie trafiał na tego lenia śmierdzącego i nieroba. Ale wystarczyło, że spojrzał na mnie tymi swoimi zielonymi ślepiami, takimi samymi jak jego świętej pamięci ojca, i koniec. Nie umiałam mu odmówić niczego: ani jedzenia, ani ubrań, ani nawet piwka.

Bardzo się o niego bałam

Pewnego dnia powiedział, że jedzie do pracy do Niemiec.

– Trafiła mi się niezła fucha. Za dwa dni będę z powrotem – obiecał.

– Żeby to tylko nie był jakiś przekręt! – zaniepokoiłam się. – Dziecko, przecież ty nawet języka nie znasz. I co to za fucha tylko na dwa dni?

– O rany, no normalna praca, tyle że za granicą – zezłościł się.

– Na cudzym to jeszcze się nikt nie wzbogacił, pamiętaj! – przestrzegłam go, tknięta dziwnym przeczuciem.

Nie spałam przez dwie noce, okropnie bałam się o Huberta. „Co to za fucha? Byle się tylko w nic nie wpakował! – myślałam. – Aj, chyba już lepiej było, jak nie pracował, bo przynajmniej na miejscu siedział. Po co tam jechał?” – wyrzucałam sobie.

Gdy wrócił, szczęśliwy i rozpromieniony, od razu wręczył mi mały plik.

– A nie mówiłem, że kasę przywiozę? – rzucił z triumfalnym uśmiechem.

Nie wiem, czy bardziej cieszyłam się, że już mam go przy sobie, czy z tych pieniędzy, bo już się zastanawiałam, z czego wodę i prąd zapłacę.

 

Później zaczął wyjeżdżać na dłużej. Nie było go tydzień, czasami dziesięć dni. Umierałam ze strachu, ale nie chciał nic opowiadać. Nie miałam pojęcia, co robi.

– Biznes to biznes, mamuśka się nie martwi. Byle kasa była – tłumaczył.

Kiedyś tylko podsłuchałam przypadkiem rozmowę syna – chodziło o auto zatrzymane na granicy, jakieś części samochodowe. Hubert był bardzo zdenerwowany, krzyczał do słuchawki. A potem ubrał się i wyszedł bez słowa. Wybiegłam za nim, bo zapomniał torby, z którą zawsze jeździł, ale już go nie dogoniłam. Torba była bardzo ciężka. „Co to jest, do licha?” – myślałam, jednak przez dłuższą chwilę bałam się otworzyć. W końcu ciekawość zwyciężyła.

Gdy rozsunęłam suwak, aż mnie zatkało z wrażenia. Torba była po brzegi wypchana radiami samochodowymi, różnej wielkości, pełno w niej było poprzerywanych kabli i wtyczek. „Skąd on to wszystko ma? Znalazł może? – zastanawiałam się naiwnie. – Jezus Maria, ukradzione! – zmroziła mnie kolejna myśl. – Wiedziałam, że się w coś wpakuje. Stary, a głupi!”.

Gdy Hubert wrócił, nie kryłam zdenerwowania, ale szybko się wytłumaczył, że to na sprzedaż, że w Niemczech takie radia ludzie wyrzucają, a u nas można na nich zarobić.

– Rób tak dalej, a będziesz oglądał świat zza krat! – przestrzegłam syna.

– Oj, niech mamusia nie kracze, bo jeszcze się mamusi oczy do moich pieniążków zaświecą – powiedział, jak zawsze z przekonaniem.

 Z tej podróży już nie wrócił

I znowu wyjechał. Nie było go kilka dni. Wrócił jakimś czarnym autem, mówił, że to audi kolegi i jest na sprzedaż. Dłubał coś przy nim i dłubał, nawet nie wiedziałam, że zna się na samochodach. Latał tylko w kółko do piwnicy, kazał mi pozabierać wszystkie przetwory, bo mu miejsce potrzebne. Co tam trzymał, dowiedziałam się dopiero po jakimś czasie.

W kartonach zobaczyłam pełno części do różnych samochodów: lusterka, lampy, klamki, pokrętła… Hubert przyprowadził kolejny samochód, potem następny. Wszystkie zaskakująco szybko znikały. Nad tym, skąd ma auta, wolałam się nie zastanawiać. Jak pytałam, powtarzał, że to kolegi. Nadal wyjeżdżał, ciągle był w rozjazdach, ale gdy wracał, dokładał się do czynszu i rachunków. Wreszcie było nam lżej. Obiecał mi nawet remont kuchni na wiosnę.

Chciałam się cieszyć, lecz serce matki nie pozwalało mi na to. Drżałam za każdym razem, gdy wyjeżdżał, choć wracał cały i zdrowy. Tylko że zrobił się taki bardziej skryty, mniej się odzywał. Zaczął palić. Widać było, że coś go trapi, że czymś się stresuje. I te ciągłe telefony, rozmowy, w czasie których wychodził zwykle do drugiego pokoju. W nocy mało spał, w kółko chodził po mieszkaniu. Pytałam nieraz, co się dzieje, ale rzucał tylko:

– Spokojnie, mamuśka, ty się nie martw, nic się nie dzieje.

Oj, działo się, i ja to czułam. Serce matki nigdy się nie myli…

No i wreszcie przyszedł taki dzień, gdy Hubert nie wrócił z podróży. Odchodziłam od zmysłów, sądząc, że stało się coś złego, wypadek jakiś. Wciąż chodziłam od okna do okna. Nie mogłam zasnąć. Każdy dźwięk na schodach był nadzieją, że to on. Nie wiem, ile razy prosiłam Boga i Najświętszą Panienkę, żeby w końcu wrócił. Nie wrócił…

I nie wiem, kiedy wróci. Złapali go na przejściu granicznym, jechał kradzionym autem z Düsseldorfu. Tylko tyle zdołali mi powiedzieć w ambasadzie. Obecnie przebywa w niemieckim areszcie i czeka na sprawę. Być może sędzia zdecyduje o przeniesieniu go do nas, do Polski.

Do dziś nie mogę w to uwierzyć. W głowie mi się to wszystko nie mieści. Przecież ostrzegałam go tyle razy, a on nie chciał słuchać starej matki. Do tej pory nie mogę się pozbierać, choć minęło już pół roku, odkąd został złapany. Serce pęka mi z rozpaczy… Aż tak źle go wychowałam?! Czuję się winna, tylko gdzie popełniłam błąd? Czy naprawdę wychowałam syna na złodzieja?

Czytaj także:
„Mąż zrobił sobie ze mnie służącą. Moja teściowa nie nauczyła go niczego, a teraz ja mam żyć z tą niedorajdą”
„Przyjaciółka żony przyłapała mnie na zdradzie i teraz mnie szantażuje. Mam jej płacić własnym ciałem za milczenie”
„Kocham Agnieszkę, ale mój syn jej nie znosi. Szantażuje mnie, że albo ją zostawię, albo nigdy już nie zobaczę wnuczki”

Redakcja poleca

REKLAMA