„Syn był księdzem i zrzucił sutannę dla blond lali. Nie spiorę dorosłego chłopa, ale muszę mu wybić z głowy tę lafiryndę"

ksiądz, który zawiódł rodzinę fot. Adobe Stock, romsvetnik
„Jak on to sobie wyobrażał? Nie myślał o tym, co się stanie, jak się we wsi dowiedzą, jak to na nas wpłynie. A że wpłynie, nie miałem żadnych wątpliwości. W końcu ktoś go zobaczy z dziewczyną, z dzieckiem, jak sobie zmajstrują, ze ślubem czy bez. Pewnie cywilny tylko wezmą, bo uzyskać dyspensę nie będzie łatwo…".
/ 04.11.2022 20:30
ksiądz, który zawiódł rodzinę fot. Adobe Stock, romsvetnik

W niewielkich miejscowościach wszyscy wszystko o sobie wiedzą. O sąsiadach, o sąsiadkach, o tym, że ktoś nowy przyjechał, a ktoś się wyprowadza. Kto co kupuje. Kto pije. Kto bije. Kto zdradza. By dało się żyć, trzeba zachowywać pozory i, jeśli coś się psuje, udawać, że wszystko jest w najlepszym porządku. Ale nie wiem, jak długo utrzymamy taki sekret. Wcześniej czy później prawda wyjdzie na jaw, a my staniemy się pośmiewiskiem i źródłem plotek na długie lata.

– Jedyny syn i idzie na księdza! – sąsiadka dłonie jak do modlitwy złożyła, gdy opowiadaliśmy, jaką drogę wybrał nasz Jarek.

Od małego był religijny

Co niedziela w kościele, pilny ministrant. Nigdy nie latał za dziewczynami ani po imprezach, więc specjalnie się z żoną nie zdziwiliśmy. Wnuków się nie dochowamy, mimo tego byliśmy zadowoleni. W końcu to pewny zawód. Powołanie powołaniem, ale wiadomo, dobrze mieć co do miski włożyć. A widział ktoś kiedyś biednego księdza? Rodzicom na starość też krzywdy nie da zrobić.

– No i pięknie. Może kiedyś proboszczem zostanie albo w biskupy pójdzie? Mój na politechnikę się wybiera. Informatykiem chce być, chociaż ja to się nie znam, nie wiem, co to dokładnie znaczy… – przyznała sąsiadka.

– Grunt, że on wie! – zaśmiałem się. – Niech mu jak najlepiej tam idzie!

Jarek i Łukasz bawili się razem od pieluch, jak to sąsiedzi przez płot. Wszędzie ich było pełno. Łukasza traktowałem jak przybranego syna, zwłaszcza od kiedy jego ojciec zginął, przygnieciony przez ciągnik. Łukasz był wtedy jeszcze smarkiem. Chłopaki poszli na te swoje studia, jeden na politechnikę, drugi do seminarium.

Minęły lata i świętowaliśmy mszę prymicyjną, którą Jarek odprawił w naszej parafii, w której przyjął chrzest, pierwszą komunię i bierzmowanie. Cała wieś się stawiła. Ja kupiłem nowy garnitur, a moja Zosia wskoczyła w taką sukienkę, jakby na wesele syna się szykowała.

– Może to nie prawdziwy ślub, Zenuś, ale takie jakby zaślubiny naszego syna z Kościołem, z Panem Jezusem – mówiła. – Innego wesela przecież nie urządzę.

Po mszy zaprosiliśmy gości na wystawny obiad

Był i Łukasz, który skończył informatykę i siedział ze wzrokiem w laptopie. Tym razem przyszedł z dziewczyną, a ze słów sąsiadki wynikało, że to chyba coś poważnego.

– No i widzisz… – westchnęła moja żona, obejmując ją. – Wychowałaś takiego dobrego chłopaka, zawód ma, dziewczynę ma, zaraz cię wnukiem obdarzy.

– A Jaruś ma nieporządny zawód? Ciesz się!

– Cieszę, cieszę, tylko wnuków trochę żal…

Nie przyjeżdżał więc często, bo miał mnóstwo obowiązków, wdrażając się do pracy, poznając parafian… Za to często dzwonił. A my często byliśmy pytani, co u niego słychać. Co u księdza Jarka? – tak pytali. To już nie był ten sam Jarek, co rozrabiał po wsi, co nieraz dostał po tyłku za jakieś wygłupy. Teraz to był ksiądz Jarek.

Ja sam urosłem w oczach niektórych, mając syna księdza. Trochę dziwne… Nadal byliśmy tymi samymi ludźmi, ale widać nie do końca. Opowiadaliśmy więc z dumą o dziecięcym chórze, który prowadził Jarek, i o pielgrzymkach, na które jeździł. O tym, że jest ważną częścią swojej parafii…

Stopniowo dzwonił i pisał coraz rzadziej

Przepraszał, tłumaczył się, że ma mnóstwo zajęć, bo zaczął pracę w hospicjum przy umierających na raka, i że musi się więcej modlić, bo życie księdza wcale nie jest takie proste, jak się ludziom wydaje. My wiedzieliśmy, że duchowny, któremu zależy na parafianach, ma co robić, a praca w hospicjum dodatkowo bardzo nam zaimponowała. I połowie wsi też. To trudne wyzwanie nieść posługę wśród ludzi, którzy odchodzą. Aż wreszcie przyjechał. O dziwo, w cywilu, ale przecież tak wygodniej w podróży, gdy jedzie się tyle kilometrów. Przywiozła go jakaś kobieta, którą zaprosił do domu. Jarek nie dorobił się jeszcze samochodu, więc nie dziwiło nas to, że ktoś go podwiózł.

– To jest Dominika – przedstawił nam ładną, młodą blondynkę, która uśmiechała się nieśmiało i ciągle zerkała na Jarka, jakby szukała potwierdzenia, że wszystko jest w porządku.

Żona podała obiad, potem ciasto. Rozmawialiśmy o pogodzie, o tym, jak tu u nas na wsi jest ładnie o tej porze roku. Zrobiło się ciut nerwowo, gdy spytaliśmy o pracę w parafii. I czy pani Dominika jest może katechetką? Albo udziela się w parafii?

– Mamo… Tato… – Jarek wziął głęboki oddech – wystąpiłem ze stanu duchownego.

Przy stole zapadła cisza jak makiem zasiał. Nie byłem pewien, czy na pewno dobrze zrozumiałem, co chciał powiedzieć.

– Możesz to lepiej wyjaśnić?

– Nie jestem już księdzem. Moje powołanie… Nie było tak silne, jak sądziłem. Kocham Boga, ale kiedy poznałem Dominikę, zrozumiałem, że moja miłość do niej jest silniejsza niż miłość do Kościoła – wyznał cicho.

Patrzyliśmy z żoną to po sobie, to po nich

Czyli ta kobieta nie pracuje z naszym synem w parafii, a jest jego… dziewczyną? Jak to możliwe, żeby nasz syn… już nie był księdzem? Żeby… on… z dziewczyną?

– Boże święty… – jęknęła moja żona i się rozpłakała.

– Mam nadzieję, że to zrozumiecie i wybaczycie. Zwłaszcza ty, mamo, zawsze chciałaś mieć wnuki. Teraz to będzie możliwe. Myślimy o ślubie i dziecku…

Jarek ujął dłoń Dominiki i uścisnął, a ona uśmiechnęła się zdecydowanie śmielej niż do nas. Szybko się pożegnali, jakby chcieli dać nam czas na strawienie obiadu wraz z szokującymi nowinami.

Żona płakała po kątach, a ja chodziłem po domu i nijak nie mogłem sobie miejsca znaleźć.

– Zakochał się, cholera? Już ja wiem, czym on myślał! – mruczałem pod nosem, próbując wyładować złość i rozczarowanie.

– Ksiądz, cholera! Ksiądz! Taki szacunek mieć, taki zawód. I wszystko o kant dupy roztrzaskać! I jeszcze nam będzie wnukami oczy mydlić!

– Nie klnij, Zenuś, jeszcze i ty nie grzesz – chlipała moja żona.

Nie mogłem usiąść nawet na chwilę. Roznosiło mnie

Jak on to sobie wyobrażał? Nie myślał o tym, co się stanie, jak się we wsi dowiedzą, jak to na nas wpłynie. A że wpłynie, nie miałem żadnych wątpliwości. W końcu ktoś go zobaczy z dziewczyną, z dzieckiem, jak sobie zmajstrują, ze ślubem czy bez. Pewnie cywilny tylko wezmą, bo uzyskać dyspensę nie będzie łatwo… Matko Boska! Przecież plotki będą trzy pokolenia obiegać! Z szanowanych ludzi staniemy się lokalnym pośmiewiskiem. Synek ksiądz sutannę rzucił… przed panną!

Nie miałem pojęcia, jak to wszystko sobie poukładać. Jarek co jakiś czas dzwonił i tłumaczył nam, że poznał Dominikę zaraz po święceniach, już wtedy się zakochał, ale starał się nie mieć z nią kontaktu, wierzył, że modlitwy, praca w hospicjum i pielgrzymki mu pomogą, ale serce nie sługa. Oboje liczą się z ostracyzmem, niezrozumieniem i obelgami, ale nie chcą okłamywać siebie i innych, żyć w grzechu, w tajemnicy przed światem jak część księży, którzy nieoficjalnie mają rodziny. To akurat bardzo mu się chwaliło, ale…

Nie, żebym mu pieniędzy żałował, ale nie minął jeszcze rok od odprawienia przez niego pierwszej mszy! Wykosztowaliśmy się na ucztę jak na wesele, a tu już rozwód z Kościołem wzięty? A jak ta Dominika znudzi mu się jeszcze szybciej niż sutanna? Nie rozumiem, jak można całe życie marzyć o czymś, przygotowywać się do tego i tuż po osiągnięciu celu zrezygnować. To tak, jakbym ja rok po objęciu ojcowizny stwierdził, że jednak mi się nie podoba i uciekam do miasta, nieważne, że całe życie ojciec mnie uczył miłości do ziemi i wdrażał do pracy na roli.

Nie wiem, co powinienem w takiej sytuacji zrobić

Nie spiorę pasem dorosłego chłopa, w dodatku księdza. Choć już księdzem nie jest, więc… Gubię się w tym wszystkim. I tak zrobi, co zechce. Zamieszka z tą Dominiką bez ślubu i będzie jeszcze większy wstyd. Machną sobie dziecko, o którym już „myślą”, a potem będziemy albo bawić wnuka, wystawiając się na kpiny, albo nigdy go nie zobaczymy, czego żona by mi nie wybaczyła.

Póki co jesteśmy zaproszeni na obiad w najbliższą niedzielę. Podobno mają nam coś ważnego do powiedzenia. Obstawiamy albo ślub, albo wnuka. Jarek podobno znalazł pracę w szkole, uczy religii. Dominika jest urzędniczką, wynajęli razem mieszkanie. Oboje z żoną bardzo tęsknimy za synem, który już chyba zapomniał, jak to jest mieszkać na takiej wsi jak nasza. Co niedziela, gdy jestem w kościele, gdy proboszcz ściska nam dłonie, prosząc o przekazanie pozdrowień dla księdza Jarka, nie umiem spojrzeć mu w oczy.

Kiedy pyta, kiedy ksiądz Jarek przyjedzie i odprawi z nim kolejną mszę, nie wiem, co odpowiedzieć. Nie chcę kłamać. Bąkam coś, że jest ostatnio bardzo zajęty, i odchodzimy, zanim padnie kolejne trudne pytanie. W końcu wszystko się wyda, a wtedy nawet piwa człowiek spokojnie sobie nie kupi. Ech...

Czytaj także:
„Przyjaciel uważał, że żona jest mu winna małżeńskie zbliżenia. Dałam mu radę i bardzo tego pożałowałam”
„Odkąd ojciec mojego dziecka porzucił mnie jak śmiecia, znienawidziłam wszystkich mężczyzn. Każdy z nich jest tak samo żałosny”
„Gdy Eliza zaszła w ciążę, chłopak uciekł bez słowa. Książe obudził się z letargu, gdy samotna matka sama stanęła na nogi”

Redakcja poleca

REKLAMA