„Odkąd ojciec mojego dziecka porzucił mnie jak śmiecia, znienawidziłam wszystkich mężczyzn. Każdy z nich jest tak samo żałosny”

Zawiodłam się na mężczyznach fot. Adobe Stock, Antonioguillem
„Wreszcie oderwałam od niego wzrok i przywołałam się do porządku. Mało mi było? Z ojcem Stasia do dziś nie byłam w stanie się porozumieć, synek prawie go nie widywał. Po tej życiowej lekcji postanowiłam dać sobie czas, ostrożniej patrzeć na facetów, byłam to winna również Stasiowi. Miał tylko mnie, musiałam go chronić”.
/ 30.10.2022 14:30
Zawiodłam się na mężczyznach fot. Adobe Stock, Antonioguillem

Krzysztofa znalazłam tylko dlatego, że Zbójek nie przyszedł na kolację. Zaniepokoiłam się. Zawsze stawiał się przy misce, nigdy się nie spóźniał, a teraz przepadł. Musiałam go poszukać, Kazek, właściciel psa i bieszczadzkiej chaty, w której chwilowo mieszkaliśmy ze Stasiem, nie darowałby mi, gdybym nie dopilnowała jego ulubieńca.

Zbójek, do domu! – krzyknęłam kolejny raz, ale nie odezwał się.

Weszłam trochę wyżej i zobaczyłam go.

Stał wyluzowany, wachlując powitalnie ogonem

To nie zostało właściwie zrozumiane przez samotnie wędrującego turystę. Biedaczek zastygł w bezruchu, bojąc się drgnąć, by nie wywołać ataku ogromnej bestii… Staś, który dreptał z tyłu, nie miał takich obiekcji, wyprzedził mnie i rzucił się powitalnie na psa, topiąc czteroletnie ciałko w jego futrze. Zbójek westchnął z zadowoleniem, a turysta, widząc tę słodką scenkę, odważył się zrobić krok w moją stronę.

– Nie gryzie? – zawołał przezornie.

Nie wiem, nie jest mój – odkrzyknęłam tylko w połowie prawdomównie, ale scena z moim synem dała facetowi do myślenia.

W końcu się ruszył. Podszedł i zapytał o drogę na przełęcz.

– Mama nie chodzi w góry, bo często się gubi, my tu nie mieszkamy – pisnął Staś z głębin psiego futra.

– Tak jest, my nietutejsi – przyświadczyłam synkowi.

Turysta zsunął cienką czapkę z czoła i wreszcie się odprężył.

– Nabijacie się ze mnie? Pies nie jest wasz, nie mieszkacie tu, to skąd się wzięliście? – zapytał.

– Z Warszawy – zawołał triumfalnie Staś; niedawno nauczył się naszego adresu i był bardzo z tego dumny. – Tylko teraz nie mamy gdzie spać, bo pękły rury. Czekamy u Kazka, aż naprawią, ale ja nie chcę wracać. Kocham Zbójka.

– Skoro wiesz już o nas wszystko, to zapraszam do chaty. Niedługo zrobi się ciemno, lepiej spędzić noc pod dachem niż natknąć się na niedźwiedzia – ruszyłam w kierunku domostwa Kazka.

– Jesteś pewna? Nie chcę przeszkadzać, jakoś dotrę do szlaku – szedł szybko, oglądając się na Zbójka.

Przenocujesz w stodole, żaden kłopot – przystanęłam i wyciągnęłam rękę. – Ilona, a to mój syn Staś. Chwilowo mieszkamy w chacie Kazka, pilnujemy obejścia pod nieobecność właściciela i nie boimy się obcych, bo mamy psa. Dużego.

– Jeśli to ten, to ja wymiękam – turysta był pod wrażeniem. – Mówcie mi Krzysztof, obiecuję, że będę grzeczny.

– Ja też – Staś wziął go za rękę i wprowadził na podwórko.

Mały był bardzo zainteresowany gościem

Od wyjazdu Kazka na operację nie widzieliśmy nikogo, towarzyski dzieciak trochę się nudził. Niewielu młodych mężczyzn umie rozmawiać z czterolatkiem, ale Krzysztof dobrze sobie radził, cierpliwie odpowiadał na pytania, nie próbował umknąć i wciąż wynajdywał nowe tematy. Miły był. Obserwowałam go spod oka, uznałam, że przypomina bociana. Był wysoki, bardzo szczupły, a spod czapki wystawał mu długi nos. Bocian jak żywy. Podobieństwo osłabło, gdy zdjął nakrycie głowy, i okazało się, że ma również włosy… Zauważył, że mu się przyglądam i wyszczerzył zęby w uśmiechu.

– Pomogę przy kuchni, znam się na tym – zaproponował, wyjmując mi pogrzebacz z ręki; przełożył żeliwne fajerki i wstawił wielki gar na ogień. – Ciężki – zauważył. – Jak radzisz sobie sama na tym odludziu?

Od dawna na nikogo nie liczę, umiem zadbać o siebie i syna, a także o zabłąkanych w górach turystów – spojrzałam na niego nieprzychylnie.

– Masz rację, zawdzięczam ci nocleg – Krzysztof czym prędzej sprostował myślenie o samotnej kobiecie. – Jednak pomogę, rano narąbię drzewa albo co. Tylko powiedz, w czym mogę ci się przydać.

– Umowa stoi – kiwnęłam głową.

Kolację zjedliśmy w miłym nastroju, Stasiowi nie zamykała się buzia, Krzysztof rozmawiał z małym, jakby miał wielkie doświadczenie z dziećmi. Obserwowałam go czujnie. Robił dobre wrażenie, emanował ciepłem jak piecyk albo Zbójek, łatwo można było się roztopić. Wreszcie oderwałam od niego wzrok i przywołałam się do porządku. Mało mi było? Z ojcem Stasia do dziś nie byłam w stanie się porozumieć, synek prawie go nie widywał. Po tej życiowej lekcji postanowiłam dać sobie czas, ostrożniej patrzeć na facetów, byłam to winna również Stasiowi. Miał tylko mnie, musiałam go chronić.

Nagle żarówka zamrugała i chata pogrążyła się w ciemności. Zapaliłam lampę naftową, prognoza przewidywała burzę, a podczas wyładowań zdarzały się wyłączenia prądu.

– Wszystko pod kontrolą – oznajmiłam, podnosząc się z miejsca. – Zrobiło się późno, zaprowadzę cię do stodoły, Kazek trzyma tam siano, będzie ci wygodnie i ciepło. Wyszliśmy przed dom, noc była ciemna, ale nad lasem niebo pojaśniało od dalekiej błyskawicy.

– Będzie grzmiało – oznajmił beztrosko Krzysztof. – Mam nadzieję, że deszcz nie zmyje nas do potoku. Twój synek nie boi się piorunów?

Zrobiło mi się ciepło na zmarzniętym sercu. To był miły człowiek, można się było przy nim rozgrzać i nie bać, że…

„Jesteś zbyt łatwowierna, kretynko!” – ofuknęłam się w duchu.

Odburknęłam coś na odczepnego i wróciłam do chaty, zostawiając gościa własnemu losowi.

W nocy rozpętał się żywioł

Nie mogłam zasnąć, słuchałam bębniącego o dach deszczu, liczyłam sekundy między błyskawicą a gromem. Burza tak hałasowała, że nie usłyszałam niczego podejrzanego, zaalarmował mnie dopiero głos Krzysztofa. Rozmawiał z kimś głośno tuż pod ścianą budynku. Wychyliłam się przez okno, ale niewiele zobaczyłam, dopiero kiedy niebo rozdarła błyskawica, dotarło do mnie, że pod drzwiami stoi Krzysztof z siekierą w ręku.

Cofnij się i zamknij okno – zażądał. – Zdybałem tu jednego, chciał się włamać do chaty. Nie martw się, nie wejdzie, pilnuję.

– Gdzie on jest? – wychyliłam się bardziej.

– Tutaj – dobiegł mnie z ciemności lekko rozbawiony głos Kazka. – Ale spokojnie, mnie się nigdzie nie śpieszy. Poczekam, popatrzę. Ten facet mi się podoba, odpowiedzialny i opiekuńczy, o mało mi ręki nie odrąbał w twojej obronie. Nie mam pretensji, zdarza się. Najważniejsze jest twoje szczęście, Ilonko.

Wybiegłam z chaty, chcąc powstrzymać prostolinijnego Kazka przed wygłoszeniem wszystkich spostrzeżeń, jakie przyjdą mu do głowy.

– To obcy człowiek, nie znam go – syczałam mu do ucha, kiedy po wyjaśnieniu nieporozumienia weszliśmy wszyscy pod dach.

– Bronił cię jak lew – Kazek był głuchy na racjonalne argumenty. – Wróciłem do domu, drzwi były zawarte, a nie chciałem was budzić, to myślę sobie, odszczepię okno, wejdę cichutko. A ten na mnie jak nie wyskoczy z siekierą! Czujny koleżka i odważny. Podoba mi się, byłby dla ciebie w sam raz.

– On tu siedzi i słucha – powiedziałam z rezygnacją.

Krzysztof uśmiechnął się od ucha do ucha

Rano niezłomny Kazek kazał mi się spakować i wymówił dom. W ten sposób zmusił mnie do wspólnego powrotu z Krzysztofem, który, jak się nagle okazało, też wracał do Warszawy.

Co za zbieg okoliczności – cieszył się Kazek, głaszcząc Zbójka.

Rzuciłam mu złe spojrzenie, wycałowałam na pożegnanie i skupiłam się na Stasiu, ciężko przeżywającym pożegnanie z psem.

– Poczekajcie tu, przyprowadzę samochód, stoi na leśnym parkingu – oznajmił Krzysztof i nachylił się do Stasia. – Będziesz trochę dłużej ze swoim przyjacielem, pożegnaj go także ode mnie.

– Dobrze – obiecał Staś, podnosząc na niego załzawione spojrzenie.

Wracaliśmy w milczeniu, synek zasnął, obudził się dopiero pod koniec podróży. Krzysztof pomógł mi go wnieść do środka, zaopiekował się bagażami i przystanął niepewnie. Nie ułatwiałam mu niczego.

– Do widzenia – powiedział w końcu.

Ale nie odjechał. Długo obserwowałam go zza firanki, jego samochód stał pod naszymi oknami chyba z godzinę. Ja też nie opuszczałam posterunku, zastanawiając się, co jeszcze się wydarzy i czy Kazek dobrze zrobił, wtykając palce w moje życie. W końcu Krzysztofowi znudziła się warta pod domem, odjechał, przecinając moje idiotyczne, niczym niepoparte dywagacje. Westchnęłam i wróciłam na ziemię, do synka, bałaganu, który zostawili po sobie robotnicy, do normalnych, szarych spraw. Potknęłam się o rurę, zmiotłam tynk z podłogi, wyrzuciłam jakieś brudne pudła. Kiedy wracałam ze śmietnika, usłyszałam pracujący silnik, odwróciłam się i zobaczyłam, że przed furtką zatrzymuje się znajomy samochód.

To był Krzysztof!

Poczekałam na niego przed domem.

– Dla ciebie – włożył mi w objęcia okazały bukiet kwiatów. – Kupiłem na stacji benzynowej, nigdzie indziej o tej porze nie było – dodał z zakłopotaniem.

Są piękne – odparłam z przekonaniem i zaprosiłam go.

Do domu i wspólnego życia, ale to drugie nie nastąpiło szybko. Miałam niedobre doświadczenia, trudno było mi zaufać, nawet Krzysztofowi, najlepszemu człowiekowi na świecie, ale w końcu stało się. Jesteśmy razem, od niedawna we czwórkę. Nowy członek rodziny nazywa się Zbójek, przyszedł za Stasiem z przedszkola i dał do zrozumienia, że zostaje. W niczym nie przypomina bieszczadzkiego imiennika, ale Staś go uwielbia i jest szczęśliwy. My też.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA