– Rany boskie, ależ z ciebie stary tetryk! – westchnęłam głośno, kiedy Tadek znowu uparł się, że nie pójdzie na imieniny do sąsiadów.
Mieszkamy w takiej okolicy, że wszyscy się znają i spotykają. Imieniny u sąsiadów to obowiązkowy punkt w kalendarzu. Nie trzeba przynosić drogich prezentów, wystarczy dobry alkohol dla sąsiada albo coś niezobowiązującego do domu dla sąsiadki.
Chociaż ostatnio zrobiła się moda na bony podarunkowe. Ja miałam dla Maryli bon do perfumerii. Ekspedientka ładnie go zapakowała w kopertę z kartką, wpisałam na tę kartkę życzenia od siebie i Tadka, kupiłam nowe buty i poszłam do fryzjera. A teraz Tadek robił mi fochy.
– Już byłam sama u Włodka i Basi! – wypomniałam mu. – I wiesz co? Było mi głupio! Wszyscy byli w parach! Wszyscy! A ja się czułam jak wdowa! Wstawaj i wkładaj koszulę, wychodzimy!
Pomarudził jeszcze trochę, ale w końcu poszedł. Tyle że wcale nie było mi miło siedzieć obok męża, który wyraźnie się męczył i tylko czekał, aż stamtąd wyjdziemy.
– Zachowywałeś się okropnie – wytknęłam mu, kiedy już byliśmy w domu. – Maryla parę razy mnie pytała, czy się pokłóciliśmy i czy wszystko w porządku!
– Mogłaś iść sama – odparował. – Po co mnie zmuszałaś? Ja nie lubię nigdzie chodzić. Lubię, jak jesteśmy w domu razem. Mogę jutro zrobić kolację. Ale nie zmuszaj mnie, żebyśmy znowu gdzieś łazili między ludzi. Czterdzieści lat musiałem „bywać” i naprawdę chcę od tego odpocząć.
To było takie niesprawiedliwe
Tak, miał rację: on miał życie towarzyskie przez czterdzieści lat. Był działaczem sportowym, ciągle musiał gdzieś jeździć, coś załatwiać, z kimś się napić. No i oczywiście te wszystkie mecze – najpierw je oglądał, a potem chodził na bankiety. W tym czasie ja siedziałam w domu z dziećmi, a zresztą i tak nie było zwyczaju, by na imprezy zabierać żony. To był męski świat…
Nigdy nie pracowałam, bo Tadek miał firmę i dobrze nam się żyło. Zresztą, mieliśmy czwórkę dzieci, najmłodszy syn dopiero co zdał maturę. Był taki moment, kiedy Jasiek był już samodzielnym nastolatkiem i nie musiałam go niańczyć wieczorami. Już wtedy mówiłam mężowi, żeby gdzieś mnie zabrał. Poszliśmy raz do kina, innym razem pojechaliśmy do restauracji meksykańskiej z muzyką na żywo.
Ale potem synowa urodziła nam Zosię i wróciłam w pieluchy. Pamiętam, jak Marta tłumaczyła mi, dlaczego musi wrócić do pracy dwa miesiące po porodzie.
– Prowadzę małą firmę, ale mam duże zamówienia – wyjaśniała cierpliwie.
Wiedziałam, że zajmuje się importem i serwisowaniem sprzętu stomatologicznego. Zapamiętałam to i za każdym razem, jak byłam u dentysty, zastanawiałam się, czy to firma Marty serwisuje ten „kombajn”, czyli fotel z wiertłami i kranikiem z wodą do popłukiwania ust.
– Nie możemy powiedzieć lekarzom, którzy kupili coś u nas, że firma przestanie serwisować ich sprzęt na rok – tłumaczyła dalej synowa. – Jeśli raz zmienią serwisanta, stracimy ich na zawsze. Rozumie mama? Po prostu nie stać mnie na to, żeby stracić te wszystkie umowy, nad którymi tak ciężko pracowałam! Tym bardziej że niedawno odszedł mój najlepszy handlowiec i od pół roku nie pozyskaliśmy żadnego nowego klienta.
No i co było robić? Musiałam pomóc przy Zosi, przecież nie można takiego maleństwa zostawić z obcą osobą. Itak minęły kolejne dwa lata mojego siedzenia w pieluchach, zupkach i bajkach o gadającej śwince. A kiedy Zosia mogła już zostawać z opiekunką, a ja nareszcie byłam wolna i chętna do wychodzenia do ludzi, Tadek mi stetryczał.
– Jestem na emeryturze – oznajmił, chociaż przecież o tym wiedziałam, sama urządziłam mu przyjęcie na pięćdziesiąt osób! – Nie zmuszaj mnie, żebym robił coś, czego nie chcę. Dość się w życiu napracowałem, chcę odpocząć.
To, czego on nie chciał, jednak było dokładnie tym, czego ja pragnęłam.
– Jeśli chcesz spędzić miło wieczór, to weź kąpiel, a ja przygotuję kolację – proponował mąż. – Zjemy, pooglądamy coś, pomasuję ci stopy. Czy to nie lepsze niż wałęsanie się gdzieś po mieście?
Wzdychałam, bo wiedziałam, że mimo wszystko się starał. Czasami nawet, sapiąc i przewracając oczami, proponował wyjazd do kina albo spacer i oglądanie bożonarodzeniowych iluminacji. Ale mi nie do końca o to chodziło. Tęskniłam do ludzi. Chciałam rozmawiać, słuchać ich, wymieniać się poglądami. Chciałam zastanawiać się, w co się ubrać i jak ułożyć włosy, żeby się dobrze czuć między innymi paniami. Bo Tadkowi było wszystko jedno, w czym siadałam do kolacji.
Niespodziewanie z pomocą przyszedł mi syn
Po tamtej domówce u Maryli byłam naprawdę rozgoryczona. Zwłaszcza że tydzień później zadzwoniła matka chrzestna naszego syna i zaprosiła nas na rocznicę ślubu, którą obchodziła z mężem. Miało być elegancko, w restauracji. Od razu się podekscytowałam, że to będzie cudowny wieczór i zaczęłam myśleć, co włożę.
– Nie ma mowy, ja nie idę – oznajmił Tadek. – Nigdy nie lubiłem jej męża, a poza tym to nie jest moja matka chrzestna, tylko Mikołaja. Niech on idzie fetować.
Miałam do wyboru dwie opcje: iść sama albo tak długo wiercić dziurę w brzuchu Tadkowi, aż ze mną pójdzie, tyle że potem zepsuje mi wieczór swoją nieszczęśliwą miną. Opcji pozostania w domu i przepuszczenia takiej towarzyskiej okazji nawet nie rozważałam.
– Marta jedzie na konferencję stomatologów – powiedział syn zmęczonym głosem. – Mała jest u teściów, a ciocia Hania już trzy razy dzwoniła z pytaniem, czy będę na tej jej rocznicy. Nie wypada mi nie iść, dała nam sporo kasy na ślub…
To rozwiązało sprawę. Tadek mógł zostać w domu, a ja pojechałam z Mikołajem. To było nawet miłe, że dorosły syn dbał o mój kieliszek i podawał mi płaszcz. Nie czułam się samotna przy stole, nie musiałam potem wracać sama. Imprezę zaliczyłam do bardzo udanych. Naprawdę lubiłam rozmawiać z ludźmi.
Kiedy Mikołaj odwoził mnie do domu, zadzwoniła Marta.
– Jak tam? – zapytałam wesoło. – Popijasz szampana i zawierasz umowy?
– A żeby mama wiedziała – Marta mówiła jak ktoś śmiertelnie znużony. – Wykłady są do szesnastej, potem wszyscy jedzą, piją i robią interesy. A ja chodzę, rozmawiam, wciskam im wizytówki i pokazuję katalogi. Cholera, jak ja tego nienawidzę…
Do niedawna robił to jej handlowiec, ten najlepszy. Miała jeszcze dwójkę innych, ale ci byli słabi.
– Robert miał to w sobie – mówiła Marta. – Sprzedałby lodówkę Eskimosowi. Zanim przyszedł do mnie, sprzedawał wykładziny biurom. A teraz guzik.
Po tej rozmowie długo myślałam. Nigdy nie pracowałam, miałam doświadczenie jedynie w prowadzeniu domu i wychowywaniu dzieci, ale jeśli coś naprawdę lubiłam, to rozmawiać z ludźmi. Pomyślałam sobie, że mogłabym robić to, co ten handlowiec. Skoro on mógł nauczyć się wszystkiego o wykładzinach, to czemu nie ja?
Tego też mi w życiu trzeba!
Okazja nadarzyła się, kiedy znowu poszłam do dentystki. Zawsze chodziłam do tej samej – była córką mojej dawnej koleżanki, znałam ją od dziecka. Kiedy skończyła mi plombować ząb, zaczęłam ją pytać o ten kombajn do borowania, o podnoszony fotel i sterylizator. I tak od słowa do słowa powiedziałam, że moja synowa ma firmę, która zajmuje się sprzętem dentystycznym i gdyby pani doktor chciała kiedyś coś wymienić, to...
Jakiś czas później zadzwoniła moja synowa i powiedziała, że właśnie sprzedała unit stomatologiczny za osiemdziesiąt tysięcy złotych. Mojej pani doktor, która właśnie otworzyła drugi gabinet. I tak właśnie sprzedałam swój pierwszy unit, czyli fotel dentystyczny z akcesoriami, chociaż wtedy nawet nie wiedziałam, że tak się to nazywa.
Dzisiaj wiem wszystko nie tylko o fotelach, ale też o autoklawach, czyli sprzęcie do sterylizacji, o mikroskopach i wszystkim, czego potrzebują dentyści. Tak, Marta zatrudniła mnie jako handlowca i okazało się, że jestem do tego stworzona! Jasne, musiałam przejść wiele szkoleń, przyswoić ogrom informacji, ale byłam zmotywowana i chętna do nauki.
Teraz wreszcie mam takie życie, jakie lubię: jeżdżę na konferencje z naszymi katalogami i prezentuję ofertę, uczestniczę w bankietach, umawiam się na spotkania ze stomatologami i szefami przychodni. Jestem więc ciągle między ludźmi i to mi bardzo odpowiada. Okazuje się, że na rozpoczęcie pracy nigdy nie jest za późno. A kiedy wracam zmęczona do domu, cieszę się, że czeka tam na mnie mój ukochany tetryk z kolacją, filmem i chęcią spędzenia wieczoru tylko we dwoje. Bo tego też mi w życiu trzeba!
Czytaj także:
„Mężczyzna zakochał się w… moim zdjęciu w gazecie! Wydzwaniał do dziennikarzy, żeby podali mu mój adres”
„Kobiety, z którymi się umawiałem, były zainteresowane tylko moimi pieniędzmi, a ja? Nadal się za nimi uganiałem”
„Kuzynka zaszła w ciążę i z idealnej córki stała się zakałą rodziny. Rodzice zostawili ją na lodzie, by nie najeść się wstydu we wsi"