Kiedy wróciłam po pracy do domu, Arek leżał sobie na kanapie w salonie, rozwalany na całą jej długość, a wokół niego walały się na podłodze papierki po zjedzonych batonikach.
– Obiad sobie odgrzałeś? – spytałam, znając odpowiedź.
– Nie chciało mi się. Ty mi zrób! – stwierdziło moje trzynastoletnie dziecko.
Miałam do wyboru: ochrzanić go od góry do dołu i powiedzieć, aby sam sobie odgrzał – jest przecież już na tyle dorosły, że może spokojnie to zrobić – albo pokornie podreptać do kuchni i wstawić gar na gaz. Wiedziałam, że oba rozwiązania są równie niedoskonałe. Pierwsze – bo natychmiast by się wywiązała awantura, po której mój syn i tak by nie zrobił sobie nic do jedzenia, tylko by wyszedł do McDonalda. Drugie – bo nie zamierzałam robić za jego „podnieś, przynieś, pozamiataj”.
Nagle pieniędzy zrobiło się mało…
Z westchnieniem wspomniałam czasy, kiedy Arek był zupełnie innym, kochanym chłopakiem…
– Mamuś, pomogę ci, przecież nie możesz wszystkiego robić sama – słyszałam jeszcze kilka miesięcy temu; dlaczego więc tak nagle to się zmieniło?
Dojrzewanie? Bunt nastolatka? Nie o to, niestety, chodziło. Kluczem do zmiany zachowania Arka była śmierć jego ojca i wszystko, co potem nastąpiło. Tragiczne odejście Krzysia wstrząsnęło nami do głębi. Kiedy się dowiedziałam, że zginął na pasach, spiesząc się do autobusu, którym chciał wrócić do domu – wprost nie mogłam uwierzyć w to, co się stało.
Policjant ciągle powtarzał:
– To nie była wina pani męża… – a ja tylko myślałam: „I co z tego, do diabła, skoro on nie żyje?! NIE ŻYJE!”.
Byłam załamana, ale nie mogłam pozwolić sobie na depresję. Musiałam przecież opiekować się synem, zadbać o niego pod każdym względem. Nie mieliśmy z Krzyśkiem dużych oszczędności, kiedy więc nagle zabrakło jego pensji, zrobiło się w domu biedniej. Arek z trudem to znosił, chociaż brak pieniędzy starałam się mu wynagrodzić miłością i swoim zainteresowaniem.
Miał już jednak wtedy jedenaście lat, nie był maluszkiem trzymającym się maminej spódnicy. Nie umiałam zapełnić tej emocjonalnej pustki, która wytworzyła się w jego życiu po utracie ojca, jego najlepszego kumpla. Jednoczenie nie byłam w stanie zapewnić synowi takich bajeranckich gadżetów, o jakich marzy każdy nastolatek. Arek zaczął tracić kumpli i odczuwał ten fakt bardzo boleśnie. Moje zapewnienia, że to nie byli kumple, skoro nie chcą się z nim przyjaźnić, bo ma stary telefon – trafiały w próżnię. Czułam więc, że powinnam rozejrzeć się za jakąś dodatkową pracą, i w końcu to zrobiłam.
W domu znowu było więcej pieniędzy, ale mnie jakoś mniej… Harując na półtora etatu, wracałam do domu padnięta i nie zawsze miałam siłę nawet na zwyczajną rozmowę z Arkiem. I wtedy dowiedziałam się od znajomej, zresztą przypadkiem, jako wdowa po zmarłym w wypadku mam prawo ubiegać się o odszkodowanie od sprawcy. Ja i mój syn także. „Ale czy na pewno powinnam pójść do sądu? Czy ja sobie z tym poradzę?” – wahałam się. Do tej pory nigdy nie miałam do czynienia z sądami i przerażała mnie ta instytucja. Poza tym adwokat kosztuje…
– Nie wezmę nic od pani, tylko procent z uzyskanego odszkodowania – usłyszałam tymczasem od jakiegoś prawnika, który sam się do mnie zgłosił.
Najwyraźniej miał jakąś „wtyczkę” w którymś z urzędów.
Po kilku bezsennych nocach zdecydowałam się na założenie sprawy o straty moralne i materialne z tytułu śmierci męża. Proces zdaniem mojego prawnika był łatwy do wygrania. Tak w istocie się stało. Obrońca próbował jeszcze dowodzić, że Krzysztof wbiegł prosto pod koła w sposób nieodpowiedzialny, ale miał pecha, bo w tamtym miejscu jest monitoring ze względu na pobliski bank. W rezultacie mnie zasądzono odszkodowanie wysokości 50 tysięcy, a synowi dwa razy więcej – 100 tysięcy złotych. Mnóstwo pieniędzy!
Bardzo martwiłam się o syna
Kiedy powiedziałam o nich Arkowi, zaświeciły mu się oczy!
– Sto tysięcy?! – powtarzał, ledwie się powstrzymując, żeby nie podskakiwać z radości. – I są moje? Naprawdę mogę zrobić z tą forsą, co zechcę? – pytał.
– No, nie tak od razu! – usadziłam go w miejscu. – Jesteś przecież niepełnoletni!
Oczywiście, mój syn to doskonale wiedział, ale… Przez te pieniądze, których tak nagle stał się posiadaczem, bardzo się zmienił. Z przerażeniem obserwowałam, jak staje się butny i niegrzeczny, także w stosunku do mnie. Nagle zapomniał o swoich obowiązkach, a mnie zaczął traktować jak służącą. Kiedy goniłam go do roboty, zwykł powtarzać, że ma to w nosie, i jak tylko skończy osiemnaście lat, od razu się wyprowadzi.
– A niby dokąd? – byłam tego szalenie ciekawa.
– Coś wynajmę, mam przecież swoje pieniądze! – usłyszałam.
No tak… Nagle to, z czego tak bardzo się ucieszyłam, stało się naszym przekleństwem. Arek poczuł się panem sytuacji, a ja? Pogubiłam się. Najpierw z nim walczyłam, ale kończyło się na tym, że wychodził z domu, trzaskając drzwiami, i tyle miałam z tych awantur. Wracał wieczorem, nie słuchał się.
W końcu więc jako mniejsze zło wybrałam ustępowanie mu na niektórych polach. Byle tylko siedział w domu. Wolałam już, kiedy grał godzinami na komputerze, niż gdy chodził nie wiadomo gdzie i z kim. Podejrzewałam bowiem, że wpadł w towarzystwo blokowych łobuziaków. Nie tyle chłopców, którzy robili coś złego, ile raczej takich, co to bezmyślnie włóczyli się po okolicy. Martwiłam się bardzo.
Niestety, na efekty nie trzeba było długo czekać. Któregoś dnia do moich drzwi zapukał policjant, od którego dowiedziałam się, że… Arek porysował kilka samochodów stojących na parkingu. Nie mam pojęcia, co mu odbiło! Przejechał jakimś ostrym narzędziem po lakierze! Mój głupi syn chyba czuł się zupełnie bezkarny. Miał jednak pecha, bo historia lubi się powtarzać. Podobnie jak w przypadku śmierci jego ojca, którą nagrały kamery, rozstrzygając na naszą korzyść sprawę o odszkodowanie – tutaj także o bezspornej winie Arka zadecydowały kamery. Jego wybryk został zarejestrowany!
Sięgnęła do jego nie mojej kieszeni
Na nagraniach widać nie tylko, jak chłopak rysuje lakier samochodów za pomocą śrubokręta. Chwilę wcześniej próbował przedziurawić opony! Sędzia na rozprawie nie miała najmniejszych wątpliwości, że mój syn powinien ponieść karę, a przede wszystkim, że należy pokryć straty. Liczyłam na to, że Arek w końcu wykaże się pokorą, przeprosi sąd, okaże skruchę… On jednak prezentował sądowi obojętną twarz, a kiedy usłyszał wyrok, że ma do zapłacenia dwadzieścia tysięcy złotych, nawet się lekko uśmiechnął. Nie uszło to uwadze pani sędzi, która od razu zapytała mojego syna, co go tak rozbawiło.
– A nic, jestem przecież niepełnoletni! – wyznało z zadowoleniem moje dziecko, które nie przejęło się ani kuratorem, którego mu wyznaczono, ani tym, że ma do zapłacenia górę pieniędzy.
No tak, bo przecież skoro za szkody małoletnich odpowiadają rodzice, to wychodziło na to, że nie on zapłaci, tylko ja! I to właśnie wyznał mój syn z zadowoleniem pani sędzi. A ona spojrzała na niego z powagą, potem rzuciła okiem na mnie – załamaną, zapadniętą w obie, i nagle spytała mnie dziwnie łagodnie.
– Wspominała pani, że po śmierci męża wychowuje pani syna sama? I że od kiedy Arkadiusz dostał odszkodowanie, przestał się pani w ogóle słuchać?
Skinęłam głową, bo to wszystko była przecież prawda. Kobieta zamyśliła się na moment, po czym oświadczyła:
– Skoro małoletni Arkadiusz P. popełnił czyn chuligański zupełnie świadomie i w dodatku nie odczuwa z tego tytułu skruchy, to sąd nie widzi żadnego uzasadnienia dla faktu, aby karać finansowo za jego postępowanie matkę. Małoletni jest posiadaczem majątku przekraczającego wielokrotnie poczynione straty i z tego tytuły może je pokryć sam – w myśl artykułu 6. punkt drugi „Ustawy o postępowaniu w sprawach nieletnich”. Sąd niniejszy wyrok traktuje wychowawczo, aby uświadomić nieletniemu Arkadiuszowi skutki jego działania oraz trud i koszty usunięcia poczynionych szkód.
Słuchałam sędzi, nie wierząc własnym uszom!
– Czy ja dobrze zrozumiałam? Ona kazała zapłacić za te zniszczone auta Arkowi, a nie mnie? – zapytałam potem adwokata z urzędu, którego dostał mój syn.
– Właśnie tak! – pokiwał głową. – Sędzia uznała, że będzie to najlepszy środek wychowawczy, żeby Arek zrozumiał, że nie może bezkarnie niszczyć cudzego mienia, zakładając, że i tak kto inny za to zapłaci. W tym wypadku mama.
Mój syn był w szoku.
– Jak ona mogła mi zabrać te pieniądze? Wystarczyłoby kiedyś na niezłą brykę! – wściekał się.
– To trzeba było trzymać śrubokręt w kieszeni, a nie niszczyć nim cudze wozy! – wkurzyłam się wreszcie. – Pomyśl o tych ludziach, właścicielach aut, i o tym, jak ty byś zareagował, gdyby jakiś smarkacz porysował ci kiedyś tę „niezłą brykę” tylko dlatego, że właśnie miał taki kaprys!
Arek spuścił wzrok.
– Masz rację, mamo… – wymamrotał. – Głupio zrobiłem.
No proszę, zrozumiał! Wystarczyło tylko zajrzeć do jego, a nie do mojej kieszeni, aby na miejsce zbuntowanego głupola wrócił mój mądry, miły synek.
Czytaj także:
„Byłam jak 7 nieszczęść, zmęczona i rozczochrana. Ale to przeze mnie pewna perfekcjonistka nie dostała pierścionka”
„To ja ściągnęłam Julkę do firmy, a teraz miała wskoczyć na moje miejsce. Odłożyłam skrupuły na bok i pozbyłam się rywalki”
„Całe życie pracowałam na medal olimpijski, miałam być gwiazdą sportu. Dlaczego skończyłam jako... wyprowadzaczka psów?”