„Swojego kochanka poznałam nad żurkiem i białą kiełbasą. Nie przypuszczałam, że wielkanocny zajączek przyniesie mi miłość”

kobieta znalazła miłość fot. iStock, Viacheslav Peretiatko
„To, że chciałam i musiałam, bo pracowałam na uczelni, nie trafiało im do przekonania. Bo przecież mogłam już dawno, najlepiej tuż po maturze, złapać męża i teraz mieć już przynajmniej dwójkę odchowanych dzieci, pracować na pół etatu gdziekolwiek, byle blisko domu”.
/ 03.04.2023 16:30
kobieta znalazła miłość fot. iStock, Viacheslav Peretiatko

Wielkanoc dawniej kojarzyła mi się zawsze z ciepłem, początkiem wiosny. Niestety, od kilku lat pogoda wariowała. Co gorsza, do naszego niewielkiego mieszkania zjeżdżała się cała rodzina. Całe dwa dni za stołem, wśród ludzi widywanych dosłownie tylko od święta. No i te pytania o męża, narzeczonego, choćby chłopaka. Bardziej to wszystko przypominało dręczenie niż radosne świętowanie.

Dlatego ucieszyłam się, gdy mama oznajmiła, że jedziemy na Wielkanoc do wujka Adama i cioci Eli.
Super. Lubiłam wujostwo, bo byli sympatyczni i nie wtrącali się w nie swoje sprawy. Mieszkali w sporym domu na wsi, gdzie da radę znaleźć kącik dla siebie.

Wujek długi czas chorował, dlatego nie przyjmowali gości. Fakt, że teraz zapraszali całą rodzinę, oznaczał, że wuj czuł się zdecydowanie lepiej. I chciał to jakoś uczcić.

Jak się stąd nie wyrwę choć na chwilę, to zwariuję!

Nastawiłam się pozytywnie, niestety… zmiana miejsca nie pomogła. Pogoda znów wariowała, temperatura oscylowała wokół zera stopni, padał deszcz ze śniegiem, przez co spacery po okolicy wydawały się zajęciem dla masochistów. Jakby tych wątpliwych atrakcji było mało, musiałam dzielić łóżko z kuzynką rozwódką, która chrapała tak, że szyby w oknach drżały. Może dlatego mąż ją zostawił?

Pomijając uciążliwość takiego towarzystwa w nocy, martwiłam się o nią. Chrapanie może być bowiem oznaką problemów zdrowotnych. Ale gdy jej to zasugerowałam, obraziła się. Pięknie. No i standardowe, odwieczne pytania ze strony ciotek, wujów, babek, kuzynek i kuzynów, od których najwyraźniej nie było ucieczki, bez względu na to, kto był gospodarzem rodzinnego zlotu.

– Więc Marzenko, kiedy wreszcie znajdziesz sobie męża?

Jakbym szukała…

– Naprawdę nie marzysz już o własnym dzieciątku? Ha, ha! Marzenka marzy, jakie to śmieszne, ha, ha!

Dla mnie niespecjalnie. Nabijanie się z cudzego imienia czy nazwiska jest po prostu słabe.

– Ale porządek musi być, najpierw mąż, potem dziecko, po bożemu.

No pewnie, mamy dwudziesty pierwszy wiek, ale niektórzy ludzie nadal uważają, że dziecko bez męża to skandal.

– No to kiedy, dziewczyno, przedstawisz nam jakiegoś przystojniaka?

Chryste…

– Nie musi być adonisem, niech będzie porządnym człowiekiem.

Jasne. Najlepiej bogatym, z własną firmą, mieszkaniem i samochodem, za to bez żadnych dzieci i byłych żon na koncie.

– Oj, Marzena to już chyba nie ma czasu na wybrzydzanie…

No tak, zbliżałam się do trzydziestki, więc dla niektórych stałam nad matrymonialnym grobem. Skończyłam studia, co w pewnych kręgach obniżyło moją wartość na rynku panien do wzięcia, a teraz, co gorsza, robiłam doktorat, nie wiadomo po co. To, że chciałam i musiałam, bo pracowałam na uczelni, nie trafiało im do przekonania. Bo przecież mogłam już dawno, najlepiej tuż po maturze, złapać męża i teraz mieć już przynajmniej dwójkę odchowanych dzieci, pracować na pół etatu gdziekolwiek, byle blisko domu.

– Co nie znaczy, że ma brać, co podejdzie. Niech chociaż nasz będzie. Córka jednej mojej sąsiadki zadała się z takim jednym czarniawym, no wiecie…

No wiedziałam i paliłam się ze wstydu za własnych krewnych. Robiło mi się niedobrze od tych pogaduszek już w piątek wieczorem. Jak wytrzymam trzy kolejne dni? Mimo zapadającego zmroku i mżawki postanowiłam wyjść na spacer. Co prawda wszechobecne błoto oznaczało, że mogłam iść jedynie wzdłuż drogi, ale lepsze to niż siedzenie i słuchanie upokarzających rad oraz żenujących mądrości.

– Weź moje kalosze! – zawołała za mną ciocia Ela. Ona jedna nie próbowała mi wybić z głowy tego spaceru.

Kalosze były trochę za duże i w paskudnym, oliwkowym kolorze, ale gdy w perspektywie miałam wydłubywanie błota z moich półbutów, wybór był prosty. Szłam wzdłuż szosy. Wokół nikogo, nie licząc wiejskich kundli, które przebiegały obok i na szczęście nie zwracały na mnie uwagi. Gdy usłyszałam za sobą dźwięk silnika, usunęłam się bardziej na pobocze, choć oznaczało to brodzenie w kałuży.

Obraz nędzy i rozpaczy…

Motocykl przejechał szybko i tak blisko, że ochlapał mnie zimną breją aż po czubek głowy. Wrzasnęłam, oburzona i zaskoczona tym nagłym, obrzydliwym prysznicem. Kierowca nie zauważył, co zrobił, albo to zlekceważył i pojechał dalej. Stałam przemoczona, brudna i wściekła. Błotnista woda spływała mi z włosów wystających spod kaptura, z twarzy, ściekała po kurtce i kapała do kaloszy. To było tak smutne, tak żałosne, że jakbym nie dość już zmokła, teraz jeszcze wezbrał we mnie płacz.

I stałam tak, rozżalona, wściekła, smętna, ociekająca błotem, wodą i łzami. Obraz nędzy i rozpaczy…
A ten cholernik nawet się nie zatrzymał! Głupiego „przepraszam” nie rzucił, cham i prostak! Więc ja rzuciłam za nim przekleństwem od serca i zawróciłam w stronę domu wujostwa, co rozzłościło mnie dodatkowo, bo oznaczało powrót do stada krwiożerczych wron, kruków i srok, które znowu mnie dopadną i zaczną dziobać. 

Znowu usłyszałam dźwięk silnika. Obejrzałam się, żeby sprawdzić, czy to ten sam motocyklista. Owszem. Wyszłam na środek szosy. Przedtem usunęłam mu się z drogi i jak skończyłam?
Zahamował tuż przede mną, zgasił silnik i gwałtownie ściągnął kask.

– Pogięło cię, kobieto? – krzyknął.

– A ciebie nie pogięło?! – odkrzyknęłam. – Jeździsz jak pirat, robisz ludziom śmigusa błotem i odjeżdżasz bez słowa! Kto tak robi?!

– A kto wyłazi na ulicę, prosto pod koła? Ciesz się, że ta kurtka ma jakieś odblaski, bo teraz zbierałbym cię z jezdni łopatą!

– I świetnie! – wyrwało mi się. – Lepsze to niż wysłuchiwanie, że niebawem co najwyżej jakiś stary Arab mnie weźmie, i to na piątą żonę! Więc śmiało, nie krępuj się, taranuj starą pannę, co woli doktoraty-sraty od męża i dzieci!

Zamilkłam. Facet też się nie odzywał. No super, pewnie wziął mnie za histeryczkę albo jakąś wariatkę.

– Gratulacje, Marzenko, szczere gratulacje – mruknęłam pod nosem.

– Marzenko…? – powtórzył mężczyzna.

– To ty… Marula? Naprawdę?!

Marula, tylko jedna osoba tak na mnie mówiła. Spojrzałam uważniej na motocyklistę. Choć latarnia dawała niezbyt wiele światła, dostrzegłam znajome rysy pod ciemnym zarostem.

– Misiek? Nie wierzę…

W dzieciństwie przyjeżdżałyśmy z siostrą do wujostwa na wakacje. Michał z kolei odwiedzał dziadków. Całymi dniami ganialiśmy po polach, kradliśmy papierówki i czereśnie z sadu sąsiadów i szukaliśmy jeżyn w lesie. On też szukał jaszczurek i żab, którymi nas potem straszył. Mimo tych końskich zalotów bardzo mi się wtedy podobał ten starszy o cztery lata chłopak. Był moją pierwszą miłością. Kiedy jego dziadkowie zmarli, przestał przyjeżdżać, a i my wyrosłyśmy i znalazłyśmy sobie inne miejsca na wakacyjne wypady.  Czyli super. Zrobiłam z siebie idiotkę przed kumplem z dzieciństwa. Brawo.

– Hmm… Przepraszam za to błoto. Szczerze. Co ty tu robisz? Poza szukaniem śmierci na środku drogi, oczywiście, bo męża raczej w ten sposób nie znajdziesz.

– Święta u wujka – wyjaśniłam krótko, nie wdając się w dyskusje na temat męża. Miałam ich po kokardę. – A ty?

– Przyjechałem do domu dziadków. Rodzice myślą nad sprzedażą, ale ja chciałem zobaczyć, czy nie dałoby się go wyremontować. Mam parę dni wolnego… A może wstąpisz do mnie na herbatę i się osuszysz? Jestem ci winien przynajmniej tyle. Wsiadaj – poklepał miejsce za sobą.

– Ubłocisz się…

– Będziemy kwita.

– Skoro tak…

Wdrapałam się na motocykl i złapałam Miśka w pasie, z przyjemnością stwierdzając, że mój ukochany z podstawówki się nie roztył. Tylko zmężniał. Dom jego dziadków wyglądał tak, jak go zapamiętałam. Te same bielone z zewnątrz ściany, te same belki w środku, te same meble. Lubiłam ten dom. Dziadka Staszka pachnącego fajkowym tytoniem. I babcię Halinę, która częstowała nas ciastkami i ciepłym chlebem z masłem. Uwielbiałam te smaki, zapachy, te wspomnienia.
Michał zaparzył kawę.

– Sorry, że rozpuszczalna, ale nie spodziewałem się gości…

– A może przyjdziesz do nas? – wpadłam na genialny pomysł. – Miejsca przy stole jest dość, jedzenia wystarczy. No, nie daj się prosić, co będziesz tu sam siedział?

– A co ty będziesz z tego miała? – wpatrywał się we mnie intensywnie.

– Może zamknę im dzioby choć na trochę, jak przyprowadzę faceta – uśmiechnęłam się na widok jego miny. – Nie bój żaby, nie zrobię ci tego. Powiemy prawdę, że jesteś moim przyjacielem z dzieciństwa, który mało mnie nie przejechał…

– Tylko cię ochlapałem! – zaprotestował. – Ale nie musisz mnie szantażować. Chętnie spotkam się z twoją rodziną, zwłaszcza z wujkiem Adamem i ciocią Elą. Marysia też przyjechała? – zapytał o moją siostrę.

– Aha. Niestety, ona też zaczyna zapadać na chorobę „czemu Marzena nie marzy o mężu”. To zaraźliwe.

– Dobra, to zbieramy się. Potrzebują szczepionki.

Spojrzałam na niego, pytająco unosząc brwi, ale nie wyjaśnił, co miał na myśli. Kiedy weszliśmy, w salonie zapadła cisza. Aż słyszałam termowentylator w piekarniku, w którym piekło się kolejne ciasto.

– Wujku, pamiętasz Michała? Przyjeżdżał tu do swoich dziadków, jest moim…

– Mężczyzną – wszedł mi w słowo Misiek. – Bo na chłopaka jestem już ciut za stary. Zamierzałem całe święta pracować, ale Marula powiedziała, że nie będziecie mieć państwo nic przeciwko, jeśli wpadnę na chwilę. Więc pozwoliłem sobie… – zwiesił głos.

– Nie, absolutnie, zapraszamy! – Ciocia Ela wykazała się refleksem. – Cieszę się, że cię widzę.
Gdy przerwała ciszę, posypała się lawina pytań. Czemu nic nie mówiłaś? Skąd go znasz? Co on robi? Ile ma lat? Gdzie go ukrywałaś? I tak dalej, i tak dalej…

Nie miałam sił na walkę

Misiek, teraz gość honorowy, został w asyście zaprowadzony i usadzony przy stole. Skończyły się docinki i narzekania, wreszcie byłam traktowana jak pełnowartościowy człowiek. Bo moje życie dopełnił… facet. Smutne, ale niech tam. Nie miałam sił na walkę. Marzyłam tylko o tym, żeby te cholerne święta dobiegły końca i żebym mogła wrócić do swojego życia, pracy, nauki… I do mojej samotności.

Misiek przecież tylko udawał mojego mężczyznę, gdy podsuwał mi krzesło, pomagał włożyć kurtkę, trzymał za rękę, gdy szliśmy ze święconką, a przy niedzielnym śniadaniu podsuwał mi ulubione frykasy. To było tak urocze, że nie obraziłabym się, gdyby działo się naprawdę. Bo niby czemu miałoby mi się nie podobać, że zainteresował się mną przystojny, inteligentny, zabawny i opiekuńczy facet? Jeszcze mi całkiem nie odbiło. Co on sobie wyobraża? Chyba trochę się zagalopował Za to on chyba za bardzo wcielił się w rolę.

– Może w następną Wielkanoc wpadniecie do nas? – zapytał moich rodziców w poniedziałek, nad babką i keksem.

Aż cała zesztywniałam.

– Nie zagalopowałeś się? – zburczałam go, gdy pod byle pretekstem zaciągnęłam go do pustej sypialni wujostwa. – Ty zaraz znikniesz, a ja co im powiem? Że udawaliśmy? Jeszcze nie oszalałam! I mam swoją godność, nadwyrężoną, ale mam.

– Nie zamierzam znikać. I tobie nie pozwolę. Skoro sama weszłaś mi w drogę, to teraz cierp.

– Słucham? – zmarszczyłam brwi. – Michał, co ty właściwie chcesz mi powiedzieć?

– Zamiast gadać, wyjaśnię to inaczej.

Popchnął mnie na łóżko, jak kiedyś wpychał mnie w krzaki, a potem położył się obok, a właściwie na mnie, i wziął się do całowania. Szybko nam to poszło, ów przeskok od dziecięcej przyjaźni do dorosłej miłości, ale nie narzekam.

Do dziś śmiejemy się, że zakochaliśmy się w sobie nad żurkiem z białą kiełbasą. Na następne święta nie zaprosiliśmy jednak nikogo. Wybraliśmy się w podróż, tylko we dwoje. Za to kolejną Wielkanoc spędzaliśmy już jako małżeństwo. Razem stroiliśmy dom po jego dziadkach, który stał się naszym domem. Razem piekliśmy ciasta i malowaliśmy pisanki. A ja znowu lubię Wielkanoc, odkąd dostałam na zająca ukochanego…

Czytaj także:
„Na wakacjach zakochałam się w cudownym facecie. Myślałam, że czeka nas świetlana przyszłość, ale los zdecydował inaczej”
„Skończyłam 30-stkę i wszyscy pytali, dlaczego wciąż nie mam męża. Zakochałam się w życiu tylko raz. Dawno temu"
„Latami nienawidziłam ojca, bo odszedł do kochanki. Gdy odnowiliśmy kontakt, zakochałam się w jej synu...”

Redakcja poleca

REKLAMA