„Swoją wielką szkolną miłość spotkałam spocona, z rozmazanym makijażem i w piżamie. Potem było już tylko gorzej”

Dziadkowie zabronili mojej mamie kontaktów ze mną fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Kiedy jechaliśmy do mojego mieszkania, próbowałam sobie przypomnieć, jak duży bałagan zostawiłam. Czy spłonę cała ze wstydu? Na pewno w pokoju stała suszarka do ubrań z praniem, w tym również z bielizną. Nie chciałam, by oglądał moje majtki i staniki. Boże, chyba też nie pozmywałam! Może już coś zdążyło zakwitnąć w zlewie…”.
/ 13.11.2022 19:30
Dziadkowie zabronili mojej mamie kontaktów ze mną fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Te same miejsca okryte delikatną białą kołderką albo ustrojone na bogato grubymi czapami śniegu wyglądają weselej i jaśniej. A to ważne, kiedy zmierzch zapada tuż po trzeciej po południu. Nie mówiąc już o tym, że kiedy wszędzie wiszą kolorowe światełka, wokół panuje iście bajkowa atmosfera.

Tamtego ranka spieszyłam się do pracy

Wszystko szło nie tak. A to przez chwilę nie było ciepłej wody i musiałam czekać, by wziąć prysznic, a to gdzieś się zapodziały klucze, a to sąsiedzi przetrzymali windę… Szłam szybko, żeby zdążyć na autobus, który właśnie podjeżdżał na przystanek. O całe dwie minuty za wcześnie! Zdążę, pomyślałam, jeśli kierowca zauważy, że biegnę, to poczeka. Nie wzięłam pod uwagę lodu skrytego pod cienką warstwą śniegu, którego nikt nie zgarnął, nie mówiąc już o posypaniu solą albo piaskiem. Zamachałam rękami, próbując złapać równowagę, ale nic to nie dało. Poleciałam do tyłu i... łup! Obudziło mnie zimno i delikatne uderzenia w policzek.

– Boże, wreszcie otworzyła pani oczy. Nie, proszę się nie ruszać. Uderzyła pani głową o lód. Karetka już jedzie! – mówił kobiecy głos.

Gdy skupiłam wzrok, dostrzegłam, że pochyla się nade mną jakaś kobieta, niewiele ode mnie starsza.

– Serio, niech się pani nie rusza, to może być kręgosłup…

– Noga…! – jęknęłam, bo choć bolało mnie całe ciało, to rwanie w kostce wybijało się na pierwszy plan.

– Nie wiem… może być złamana, jakoś tak dziwnie jest wykrzywiona… Niech się pani nie podnosi, naprawdę, może uszkodziła pani sobie jakieś kręgi? Dobra, już słychać karetkę, zaraz będzie. O, już są.

Pomocna nieznajoma wstała i słyszałam, jak opowiada o moim wypadku, pewnie jednemu z ratowników. Posłusznie leżałam, gapiąc się w niebo zasnute chmurami.

– Zaraz panią pozbieramy z tego chodnika. Może pani poruszać nogami? Rękami? Gdzie panią boli? – w polu widzenia pojawiła się męska twarz.

Zaniemówiłam. Za mocno się walnęłam w głowę i dlatego teraz mi się wydaje, że skądś ją znam? Te oczy, usta, dołki w policzkach skryte pod zarostem… Naprawdę kojarzyłam tę twarz, tylko jakby młodszą?

– Klara? Klatka, to naprawdę ty? – spytał.

Wtedy mnie olśniło

Klatka, moje przezwisko z liceum.

– Marcel… – jęknęłam.

Nie mogłam uwierzyć! Chodziliśmy razem do liceum, do równoległych klas, ale jeździliśmy razem na wszystkie wycieczki, więc znaliśmy się dość dobrze. Podobał mi się, lecz szkolne miłości trwały średnio kilka tygodni, więc zanim zdążyłam znaleźć sposób na pokazanie mu, że lubię go bardziej niż innych chłopaków, Kamil zaprosił mnie do kina. Też był niczego sobie, więc…

– Klatka, dziewczyno, coś ty nawywijała, co? No, pokaż się – poczułam obmacujące mnie dłonie. – Dobra, kręgosłup chyba jest cały, ale głowę musimy sprawdzić. No i noga… Jak nic będziesz mieć gustowny gips prawie do wiosny.

Zapakowali mnie do karetki i zawieźli do szpitala. Głowa mi pękała, ale na szczęście nie pękła i nie trzeba było szyć, czapka zamortyzowała uderzenie, na plecach prorokowano mi piękne siniaki, co też nie było tragedią. Najbardziej ucierpiała noga, która trzasnęła jak zapałka. Dzięki Bogu, obyło się bez operacji. Marcel zostawił mnie, jak stwierdził, w dobrych rękach, i wyszedł, zanim poprosiłam go o jakiś kontakt. Szkoda. Miło było zobaczyć starego znajomego po latach. Pewnie dostali następne wezwanie.

Zostałam na dobę w szpitalu na obserwacji. Lekarz chciał sprawdzić, czy nie pojawią się jakieś problemy, na przykład wstrząśnienie mózgu. Nie marudziłam, też czułam się bezpieczniej, zostając, choć nudziłam się potwornie, bo nie miałam ładowarki do telefonu i musiałam oszczędzać baterię. Nad ranem, kiedy pielęgniarki sprawdzały, jak się czuję, odwiedził mnie Marcel. A ja, zamiast się ucieszyć, zaczęłam się w pierwszej kolejności zastanawiać, jak ja wyglądam po tej nocy, w rozmazanym makijażu, bo nie miałam czym go zmyć, w potarganych, spoconych włosach, w ogóle cała nieświeża, bo nie byłam pod prysznicem…

Jak ja wyglądam?

– Wiem, że nie jestem z rodziny, ale jako pracownika służby zdrowia nikt mnie nie przepędził – powiedział na dzień dobry, opierając się o parapet. – Jak się czujesz? Potrzebujesz czegoś?

– Dzięki, dziś mają mnie wypuścić, więc jakoś dam radę. A ty nie potrzebujesz wrócić do domu i odpocząć? Przespać się? Rodzina za tobą nie tęskni?

– Jestem wdowcem, dzieci nie mam, więc nikt za mną w domu nie płacze – westchnął, a mnie zrobiło się głupio.

– Sorry, nie wiedziałam, nie chciałam…

Machnął ręką.

– Spoko, nic się nie stało. Skąd miałaś wiedzieć. A za tobą nikt nie tęskni?

– Rodzicom powiem, jak wrócę do domu. Już sobie wyobrażam tę panikę, gdyby się dowiedzieli, że jestem w szpitalu. A poza starszymi… – zmarszczyłam nos – nikt by za mną nie płakał. Rozstałam się z moim niemal narzeczonym prawie rok temu i jakoś nie miałam ochoty na nowe perypetie. Rozumiesz, zraziłam się nieco.

Pogawędziliśmy chwilę, powspominaliśmy, było miło, zabawnie, swobodnie. Potem Marcel powiedział, że muszę odpocząć, i znowu wyszedł, zanim zdążyłam poprosić go o numer telefonu. Może nie był zainteresowany podtrzymywaniem tej naszej przypadkowo odnowionej znajomości? A jednak pojawił się ponownie, kiedy wypisywali mnie ze szpitala.

– Odstawię cię do domu, samej cię z tym gipsem nie puszczę.

Kiedy jechaliśmy do mojego mieszkania, próbowałam sobie przypomnieć, jak duży bałagan zostawiłam. Czy spłonę cała ze wstydu? Na pewno w pokoju stała suszarka do ubrań z praniem, w tym również z bielizną. W moim gipsowym kozaku nie zdołam szybko jej schować. Jako ratownik, Marcel pewno nie takie rzeczy widział, ale i tak nie chciałam, by oglądał moje majtki i staniki. Boże, chyba też nie pozmywałam! Może już coś zdążyło zakwitnąć w zlewie… Marcelowi nawet brew nie drgnęła. Usadził mnie na kanapie i skoczył do sklepu, by zrobić najpotrzebniejsze zakupy, choć mówiłam mu, że zamówię sobie przez internet.

Kiedy wrócił, zaczął się rządzić w kuchni

Pozmywał i zrobił herbatę. Mnie kazał siedzieć lub leżeć na sofie i odpoczywać. A potem, gdy upewnił się, że wszystko mam, stwierdził, że nie będzie mnie dłużej męczył.

– Tylko jeszcze podpiszę ci się na gipsie. Jestem przygotowany – wyjął flamaster z kieszonki na piersi i tuż nad kolanem napisał swoje imię oraz numer telefonu. – To tak na wszelki wypadek, gdybyś czegoś potrzebowała. Zakupów, pomocy w sprzątaniu, kogoś do pogadania…

– W szkole mi się podobałeś – wypaliłam.

– No proszę! Ty mnie też! – roześmiał się. – No widzisz, aleśmy się zgapili... Ja na pewno, i Kamil sprzątnął mi ciebie sprzed nosa. A teraz? Nadal mam szasnę? – spytał z dłonią na moim kolanie.

Co prawda w gipsie, ale i tak jakoś intymnie się zrobiło. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Serce tłukło mi się tak bardzo, że nie byłam w stanie pozbierać myśli. Bezwiednie oblizałam usta.

– Nie rób tak… – szepnął.

– Jak? Tak? – odszepnęłam i znowu się oblizałam, tym razem całkiem świadomie.

Patrzyłam mu prosto w oczy, więc widziałam, jak pociemniały, gdy pochylił się nade mną, by ukarać mnie z tę prowokację. Nie zmarnował tych lat z dala ode mnie. Zmężniał, dorobił się seksownie drapiącego zarostu i nauczył się całować tak, że… uch, klękajcie narody.

– Myślałem o tym przez półtora roku – wydyszał, kiedy po chwili oderwał swoje usta od moich – zanim zdaliśmy maturę i każde poszło w swoją stronę. Ale byłem głupi, bo zamiast się odważyć…

– To nadrabiaj zamiast gadać – przyciągnęłam go do siebie.

Odtąd Marcel wpadał codziennie, jeśli tylko nie miał dyżuru w pogotowiu. Pomagał mi ogarniać życie, bo ze złamaną nogą, wpakowaną w gips od kostki po udo, proste rzeczy sprawiały problem. Ale przede wszystkim urządzał domowe randki. Potrafił przywieźć moje ulubione jedzenie i komplet świec, żebyśmy zjedli przy nich romantyczną kolację. Albo specjalnie dla mnie robił karmelowy popcorn i urządziliśmy sobie seans filmowy na kanapie. Poznawaliśmy się coraz lepiej. Nie nadrabialiśmy straconych lat, bo tego zrobić się nie da, ale poznawaliśmy się na nowo, sprawdzając, na jakich ludzi wyrośliśmy z tych nastolatków, którzy kiedyś mieli się ku sobie, ale byli zbyt nieśmiali, by coś z tego wtedy wyszło. Po zdjęciu gipsu i odzyskaniu pełni sprawności skorzystałam z pomocy Marcela w pakowaniu rzeczy i przeprowadziłam się do niego.

Miał większe mieszkanie

Stwierdziliśmy, że tak szybciej zweryfikujemy, czy uda nam się do siebie dopasować, czy pozabijamy się, gdy będziemy na siebie skazani więcej niż przez kilka godzin dziennie. Z dobrych wiadomości – obydwoje nadal żyjemy. Jeśli coś nam grozi, to pęknięcie z tego szczęścia i miłości, jakie nam się trafiły. Na złamanej nodze wkuśtykałam do życia i ramion Marcela, i już mnie z nich nie wypuścił. Planujemy ślub. Weźmiemy go jednak latem, kiedy nie ma mrozu, śniegu ani lodowych ślizgawek. Lepiej nie kusić losu. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”