„Swój pierwszy raz zapamiętam do końca życia. Miał być romantyczny wypad pod namiot a skończyło się spędem harleyowców”

Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, nicoletaionescu
„Nie chciałam iść do łóżka z pierwszym lepszym. Pragnęłam, by był nim ten jedyny, którego naprawdę pokocham. Marzyłam, żeby mój pierwszy raz był niezapomniany. I był, chociaż nie z tego powodu, co sądziłam”.
/ 21.11.2023 10:30
Zatroskana kobieta fot. iStock by GettyImages, nicoletaionescu

Mazury! – wypaliła od progu Kaśka. – Jedziemy na Mazury. To mekka młodych ludzi. Imprezy, kluby, fajni kolesie, alkohol się leje, muza gra, jezioro, słońce. Tam się tego pozbędziesz! Jak nie tam, to już nie wiem gdzie!

Nie udawałam, że nie wiem, czego się czepia, co jej spędza sen z powiek od dobrych kilku lat. Konkretnie od pierwszej klasy liceum, kiedy to ona pozbyła się zbędnego, oczywiście w jej mniemaniu, balastu dziewictwa.

– Ale chwalić też się nie ma czym. Rozumiem wstrzemięźliwość u nieletniej panienki. Ale ty, kobieto, masz już dwadzieścia lat! I studiujesz! To nie jest normalne, żeby w tym wieku być niewinną jak lilija. Poza tym im dłużej zwlekasz, tym mniej chętnych do zerwania tego kwiatu – snuła smętne wizje.

To wszystko wina moich rodziców

Zadumałam się. Może faktycznie coś ze mną było nie tak. Czasami słuchając zwierzeń przyjaciółek, czułam się jak… relikt. Wszystko przez moich rodziców! Wcale nie byli staroświeccy, wręcz przeciwnie, ale pobrali się z miłości, byli dla siebie pierwsi i jedyni, a po dwudziestu pięciu latach małżeństwa nic się nie zmieniło.

Ja też tak chciałam: miłość fizyczną połączyć z miłością duchową. A nie uprawiać seks dla sportu i dobrego samopoczucia. W tym celu mogłam sobie pobiegać albo pójść na siłownię. Kaśka tego nie rozumiała i wciąż próbowała zrobić ze mnie „porządną” współczesną dziewczyną. Wcale się nie broniłam.

Umawiałam się na randki, miałam kilku chłopców i… nadzieję, ale nim doszło do konsumpcji, okazywało się, że to znowu nie ten jedyny. A co, jeśli nie spotkam odpowiedniego faceta do czterdziestki? Boże!..
Nie, chyba jednak Kaśka miała rację. Muszę to zrobić i już. Dlatego przystałam na wypad na Mazury na „polowanie”.

Było tam dokładnie tak, jak się spodziewałam: tłoczno, gwarno, wesoło. Nie moje klimaty. Za to materiału do podrywu – mnóstwo. Choćby sympatyczny szatyn z namiotu obok… Wyglądało, że też tu nie pasuje.

Tak jak mnie przeszkadzał mu łomot muzyki techno wylewający się z auta stojącego nieopodal. Aż się krzywił. Spojrzeliśmy sobie w oczy, uśmiechnęliśmy się porozumiewawczo i świat zawirował. Kaśka, obserwująca mnie czujnie jak jastrząb, uniosła w górę kciuk, a potem go zacisnęła.

Nie zamierzaliśmy się spieszyć

Gdy dwa dni później Leszek zapytał, co oznaczał ów tajny kod, wyznałam mu szczerze podstępny plan Kaśki dotyczący mojej osoby. A on wtedy zaczął się głośno śmiać; między napadami chichotu, wyjaśnił, że jego zabawowy starszy brat zaciągnął go tu dokładnie w tym samym celu.

I jak tu nie wierzyć w przeznaczenie? Gdy więc już sobie ustaliliśmy, że oboje zachowaliśmy niemodną cnotę, mogliśmy przestać o tym myśleć i po prostu cieszyć się sobą. Tym chętniej, gdy wyszło na jaw, iż oboje mieszkamy i studiujemy w Poznaniu, więc nasza znajomość nie musi się skończyć wraz z latem.

Wynieśliśmy się z Mazur bez żalu. Leszek porzucił swoje hałaśliwe towarzystwo, ja swoje i ruszyliśmy nad morze. Później w góry. Całe wakacje jeździliśmy stopem po Polsce. Z głodu nie umieraliśmy; czasem rodzice podesłali kasę na konto – zawsze gdzieś jakiś bankomat się znalazł – czasem podłapywaliśmy pracę sezonową, choćby przy zbieraniu owoców, ogórków, pomidorów. I jakoś tak dotrwaliśmy do września.

Wciąż w czystości. Nie zamierzaliśmy się spieszyć. Już po tygodniu wiedzieliśmy, że nasz związek to coś poważnego, może nawet na całe życie. Mieliśmy więc czas i mogliśmy poczekać, aż oboje uznamy, że nadszedł właściwy moment.

Ale wraz z nadciągającą jesienią i nieubłaganym powrotem na studia, do codzienności, do kieratu nauki, zaczęliśmy się robić jakby bardziej namiętni, niecierpliwi. Pocałunki i coraz śmielsze pieszczoty przestały nam wystarczać.

Już po powrocie do Poznania zdecydowaliśmy się. Ale żeby nikt nam nie przeszkodził i nie zakłócał tej ważnej chwili, musieliśmy wybrać odpowiednie miejsce. No bo przecież nie w domu, u mnie czy u niego, gdzie w każdej chwili ktoś mógł wparować! Jeszcze bym się jakiegoś urazu psychicznego nabawiła.

Plan idealny

Leszek opowiedział mi o wysepce na jednym z jezior w miejscowości letniskowej niedaleko Poznania, którą odkrył przypadkiem, kiedy pływał kajakiem. Bez problemu można tam dojechać autobusem – tłumaczył. Właściwie to nie była wyspa, tylko coś w rodzaju półwyspu, ale tak otoczonego chaszczami, że na ukrytą od strony lądu plażę trzeba się było przedzierać dobre pół godziny po wąskich błotnistych ścieżkach; i to najlepiej w kaloszach. Ale samotność we dwoje warta jest każdego wysiłku.

Prócz namiotu, śpiworów, karimat, ciepłych ubrań – noce pod koniec września potrafią być chłodne – i prowiantu wzięliśmy też butelkę szampana. Dla kurażu i żeby uczcić fakt, że nasz związek osiągnie wreszcie nowy, bardziej fizyczny wymiar.

Pogoda, jak na jesień, dopisała. Wyjątkowo. Jakby sama matka natura sprzyjała naszym planom. Były orzeźwiające kąpiele na zmianę z namiętnymi pocałunkami, czułe przekomarzanki i znaczące, wiele obiecujące spojrzenia. Czekaliśmy na wieczór. A właściwie na noc…

Gdy zrobiło się porządnie ciemno, rozpaliliśmy ognisko i otworzyliśmy szampana. Po opróżnieniu butelki, zrezygnowaliśmy z kolacji i zdecydowaliśmy, że to już.

Weszliśmy do namiotu, zaczęliśmy się rozbierać… Nieoczekiwanie poczułam onieśmielenie. A sądząc z milczenia Leszka, on też nie czuł się zbyt pewnie. Wyplątywaliśmy się z ubrań w ciszy i napięciu. Chyba oboje myśleliśmy o tym samym: jak będzie, czy się nie rozczarujemy, czy nam się kończyny nie poplączą. W końcu nie mieliśmy doświadczenia.

– O czym teraz myślisz? – usłyszałam szept Leszka.

– O tym samym co ty – też odpowiedziałam szeptem i szybko wślizgnęłam się do śpiwora.

Ledwie widziałam jego sylwetkę w ciemności. Siedział odwrócony tyłem do mnie. Dotknęłam jego pleców. Były nagie i ciepłe…

Po prostu mnie pocałuj – zaproponowałam – i zobaczymy, musu nie ma…

Odwrócił się natychmiast i niemal rzucił się na mnie; zderzyliśmy się głowami, zaczęliśmy chichotać, a po chwili całowaliśmy się jak szaleni. Onieśmielenie zniknęło, jakby go nigdy nie było.

– Właź do śpiwora, zimno mi – wymruczałam pomiędzy pocałunkami.

Zaraz będzie ci gorąco – obiecał i dotrzymał słowa.

Nie zamierzaliśmy się spieszyć, mieliśmy przed sobą całą noc. Tak nam się wydawało.

Nie wiem, ile czasu minęło. Może kwadrans, może godzina, ale kto by patrzył na zegarek w takim momencie.

– Teraz! – jęknęłam ponaglająco. – Teraz…

– Teraz – potwierdził Leszek stłumionym, napiętym głosem i…

Wtedy rozległ się ryk motorów. Miałam wrażenie, że na naszą wysepkę wtargnęła banda motocyklistów. Krążyli wokół naszego namiotu, straszyli zapalonymi światłami reflektorów. Zamarłam z przerażenia. Mało to się słyszy o chuliganach, którzy dla rozrywki potrafią pobić człowieka albo jeszcze coś gorszego.

Znajdowaliśmy się w środku nocy, w odludnym miejscu, sami, oddzieleni jedynie cienkim płótnem namiotu od bandy rockersów, która na pewno nie miała dobrych zamiarów. Byłam przerażona jak nigdy w życiu. Naciągnęłam śpiwór na głowę. „Może zostawią nas w spokoju, pojadą sobie. Błagam, panie Boże” – modliłam się w duchu. „Obiecuję, że zostanę dziewicą do dnia ślubu, niech tylko sobie pojadą, niech nam nie robią krzywdy…”

– Wychodzę – usłyszałam głos Leszka.

Wyjrzałam zza śpiwora. W świetle reflektorów widziałam jego ściągniętą w twardym postanowieniu twarz. Ubierał się w pośpiechu.

– Ani się waż! Jeszcze coś ci zrobią!

– Ktoś z nas musi wyjść, wolę zrobić to sam, zanim wyciągną nas siłą i znajdą cię tu nagą i gotową.

Słowa protestu uwięzły mi w gardle. Jezus Maria! Nie chciałam go puścić, ale nie chciałam też, aby mój pierwszy raz okazał się zbiorowym gwałtem. A Leszek przecież znał karate, tak mówił, bo dotąd nie było okazji do wykazania się…

Silniki umilkły.

– Jest tam kto? – usłyszeliśmy niski, ponury głos. – To niech lepiej wyjdzie…

– Siedź cicho – nakazał mi Leszek. – Powiem, że jestem tu sam. Mam nadzieję, że nie będą sprawdzać, że zadowoli ich obicie mnie po pysku. Co by się nie działo, nie wychodź z namiotu, zrozumiałaś?

Wolno potaknęłam głową.

Mój bohater

Ledwo Leszek opuścił namiot, znowu ktoś odpalił motor. Pewnie żeby go bardziej nastraszyć. Nie słyszałam nic, prócz ryku silnika. Minuty ciągnęły się w nieskończoność. W końcu głosy motorów wzmogły się, oddaliły się i ucichły.

– I co? Kto to był? Co im powiedziałeś? – zarzuciłam Leszka pytaniami, gdy wrócił do namiotu.

– Powiedziałem, żeby spadali – mruknął tonem twardziela.

– A oni?

Wzruszył ramionami.

– A widzisz tu jakichś gości, którzy chcieliby cię zgwałcić? Chyba że mnie, jestem w nastroju…

Mój strach też szybko przerodził się w podniecenie. Zapomniałam o niewczesnych obietnicach zachowania dziewictwa do ślubu. Leszek zasłużył na nagrodę. Taki był dzielny, taki odważny, taki… seksowny! Mój dzielny obrońca, mój bohater, mój men!

Ranek przywitał nas śpiewem ptaków. Wyczołgałam się z namiotu, przeciągnęłam i rozejrzałam wokół. Świat jest jednak piękny! Aż nie mogłam uwierzyć w to, co się działo w nocy. Pochyliłam się, szukając w trawie śladów potężnych kół, wyrwanych kępek, szerokich kolein… ale niczego takiego nie znalazłam. Za to jakieś trzydzieści metrów od naszego namiotu zauważyłam dwa stare skutery stojące pod wierzbą.

Nieopodal nad brzegiem siedziało dwóch wędkarzy; nawet na mnie nie spojrzeli, w takim skupieniu gapili się w swoje spławiki. Coś mnie tknęło. Nad wodą głos się niesie, a w nocnym powietrzu to już w ogóle; a kiedy wokół cicho, ciemno i straszno bez trudu można wziąć pisk nietoperza za przeraźliwy wrzask wampira, a dwie przedpotopowe osy za całą kawalkadę motocykli o pojemności silnika większej niż przewiduje kodeks drogowy.

– Lesiu? – zapytałam podejrzliwie mojego bohatera, który właśnie wychynął z namiotu i przeciągał się rozkosznie. – Powiedz mi proszę, czy dobrze się domyślam, że banda podłych facetów na potwornych maszynach to tylko dwóch nieszkodliwych wędkarzy na rozklekotanych skuterkach?

Leszek, widząc moją zadziorną minę, wybuchnął śmiechem.

– Tak, kochanie. Obudzili nas, bo zobaczyli, że ognisko się pali. Wiesz, ogniska trzeba gasić. Niby woda blisko, ale co las to las. Chciałem ci powiedzieć, naprawdę, ale tak się słodko do mnie tuliłaś i mruczałaś, jaki jestem dzielny, że…

Rzuciłam się na niego z pięściami. Poturlaliśmy się z krzykiem i piskiem po trawie. Dopiero wtedy wędkarze raczyli zwrócić na nas uwagę; tylko po to zresztą, by obdarzyć nas potępiającym spojrzeniem i uciszającym syknięciem.

Czytaj także:
„Hanka wystawała pod moim blokiem, nękała moje kochanki i znajomych. Ta wariatka oszalała na moim punkcie”
„Mój syn zgrywał chachara, by przyjęli go do szkolnej paczki. Te przyjaźnie niemal zaprowadziły go do kryminału”
„Teściowie mojej córki szpanowali forsą. Taka byłam sfrustrowana, że zrobiłam im awanturę. Nowobogackim poszło w pięty”

Redakcja poleca

REKLAMA