„Hanka wystawała pod moim blokiem, nękała moje kochanki i znajomych. Ta wariatka oszalała na moim punkcie”

Zatroskany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, David Petrus Ibars
„Dzwoniła do pracy, wystawała przed moim domem, nie rozumiała, że po prostu nie chcę z nią się spotykać! Próbowała przekonać mnie, że jesteśmy dla siebie stworzeni… Nie należę do ułomków, ale zaczynałem się bać tej kobiety! To wariatka!”.
Listy od Czytelniczek / 15.11.2023 12:30
Zatroskany mężczyzna fot. iStock by GettyImages, David Petrus Ibars

Zawsze myślałem, że tylko wielkie gwiazdy są narażone na prześladowania wielbicieli, którzy znienacka nachodzą swych idoli w różnych miejscach. Uważałem, że jest to ryzyko wpisane w ich zawód. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że taka sytuacja może spotkać mnie, zwykłego mężczyznę w średnim wieku, ze średniej wielkości miasteczka i ze średnią krajową wypłacaną co miesiąc.

Nie jestem uosobieniem Jamesa Bonda, nie noszę garniturów od Armaniego, nie mam szybkiego samochodu, którym mógłbym szpanować. Od lat prowadzę skromne życie kawalera, od czasu do czasu pozwalając sobie na odrobinę spontaniczności, jak nieplanowany wyjazd za miasto, czy dobra kolacja w restauracji.

Nawet nie jestem przesadnie szarmancki, ot, jeśli trzeba, potrafię zachować się jak dżentelmen. Ale bez przesady, staroświeckie maniery w relacjach damsko-męskich skończyły się przed wojną. Teraz spotykają się z ironicznym uśmiechem także u płci pięknej.

Jak więc mogło się to stać, że kobieta tak oszalała na moim punkcie? Nie umiem sobie odpowiedzieć do dziś.

Była niezwykle nieśmiała

Hanię poznałem przypadkiem. Tamtego dnia siedziałem w parku, rozkoszując się pierwszym wiosennym słońcem. W powietrzu czułem budzące się powoli życie, głośno śpiewały ptaki. W końcu można było posiedzieć na ławce, nie tylko przemykać obok, w ciepłej kurtce, czapce naciągniętej na uszy i z wysoko postawionym kołnierzem.

Spacerowała alejkami, robiąc kolejne okrążenia. Zwróciła moją uwagę, bo wyglądała szykownie i do twarzy jej było w czerwonym, co jest rzadkością, nie każdemu pasuje ten kolor. Kiedy kilkanaście minut później zapytała nieśmiało, czy może się przysiąść, bo wszystkie ławki są zajęte, zgodziłem się ucieszony jej towarzystwem. Sam zacząłem rozmowę, zaintrygowany – muszę to przyznać – jej nieśmiałością.

– Piękny dziś dzień, wiosna do nas idzie – zacząłem, żeby wyczuć, czy w ogóle ma ochotę ze mną rozmawiać.

– Och, to prawda – przytaknęła z miłym uśmiechem, co było dla mnie znakiem, że możemy sobie uciąć pogawędkę. – Oby tylko słońce się utrzymało.

– Pani jest stąd? – zaciekawiłem się uprzejmie. – Często odwiedzam ten park, ale widzę panią po raz pierwszy.

– Od niedawna mieszkam w tej okolicy, ale szczegóły na razie zachowam dla siebie, prawie się nie znamy – popatrzyła na mnie spłoszona.

– Przepraszam, nie chciałem być wścibski – zrobiło mi się głupio.

– Nic nie szkodzi – uśmiechnęła się do mnie, a ja odetchnąłem z ulgą, bo już się bałem, że ją wystraszę.

– Muszę iść, do zobaczenia, panu.

Była inna od kobiet, które dotąd spotykałem. Miała w sobie więcej dystansu, nieśmiałości i wzruszającą wręcz niepewność, a jednocześnie twardo stawiała granice. Bardzo chciałem ją spotkać ponownie. I tak się stało.

Drugi raz wpadliśmy na siebie też w parku. Jako że znaliśmy się już, Hania przysiadła się do mnie i tym razem chętniej dzieliła się informacjami o sobie. Spędziliśmy bardzo miłe popołudnie, które zdecydowaliśmy się przedłużyć o herbatę w pobliskiej kawiarni.

Hania zamieniła się na mieszkania z rodziną siostry, bo jej samej niepotrzebny był wielki apartament, i tak zostaliśmy prawie sąsiadami.

– Jako że mieszkasz tu od lat, mógłbyś oprowadzić mnie po okolicy, pokazać, gdzie mają najlepsze warzywa albo dobre pieczywo – zaproponowała Halina.

– Pokażę ci nawet, gdzie kupić najprawdziwszą szynkę, jakiej nie znajdziesz w całym mieście – zapewniłem i już układałem w głowie plan, dokąd najpierw pójdziemy.

Nic do niej nie czułem

Tak oto zaczęliśmy się z Hanią spotykać – coraz częściej i częściej. Początkowo niby tylko pod pretekstem wspólnych zakupów, a to poszliśmy razem po warzywa, a to po szyneczkę czy inne produkty..., a to na mały spacer. Dyskutowaliśmy dużo o życiu, o swoich sprawach, albo nic nie mówiliśmy, rozkoszując się widokiem pierwszych oznak wiosny w naszym mieście.

Po kilku tygodniach zorientowałem się, że moja sympatia do Hani nie wykracza poza ramy koleżeńskie. Sam nie wiem czemu, ale nie czułem nic więcej. Mimo że była bardzo piękna, mądra, oczytana i oboje nie mieliśmy pary – nie działała na mnie jak… kobieta.

Za to Hania z każdym naszym spotkaniem – widziałem to aż nazbyt dobrze – była we mnie coraz bardziej zadurzona i bardzo chętnie to okazywała.

– Oj, nie bądź taki nieśmiały, Karolku, znamy się już tak długo, że chyba nie boisz się mojej ręki – śmiała się, kładąc swoją dłoń na mojej i przysuwając się nazbyt blisko.

– Hania, no co ty, nie wygłupiaj się – mówiłem tylko, bo nic innego nie przychodziło mi do głowy i starałem się odsunąć od niej na bezpieczną odległość.

– Nie wygłupiam się, jestem bardzo poważna – odpowiadała na to, rzeczywiście z całą powagą.

– Hania jest poważna, a oczy jej się śmieją jak figlarzowi – próbowałem obrócić wszystko w żart.

– Śmieją się do ciebie, a twoje nie chcą się uśmiechnąć… Dlaczego?

Pewnego razu dałem się tak podejść, że się pocałowaliśmy. Myślałem, że może stanie się cud i nagle zapałam do Hani uczuciem, pożądaniem, że może potrzeba mi impulsu. Przecież jej naprawdę niczego nie brakowało! Starałem się, naprawdę, jednak ten pocałunek nic nie zmienił – nie poczułem żadnej chemii. Nic…

Sporo zmieniło się natomiast w zachowaniu Hani, która od tego czasu nie dawała mi spokoju. Im bardziej jej się opierałem, tym bardziej ona napierała. W końcu zacząłem jej unikać!

Chciała wziąć mnie sposobem

Powinienem był – dziś to wiem – porozmawiać z nią od razu, na początku, zanim sprawy zaszły za daleko. Szczerze przyznać, że nic między nami nie będzie, nic więcej ponad przyjaźń – ale nie umiałem zdobyć się na taką rozmowę. Miałem nadzieję, że ona odczyta to z sygnałów, które jej wysyłałem (oczywiście całkiem świadomie), podobno kobiety mają szósty zmysł, potrafią odgadnąć z zachowań mężczyzny różne rzeczy, jak choćby to, czy są zdradzane.

Jednak Hania zupełnie się tym nie przejmowała! Odniosłem wręcz wrażenie, że mój dystans i chłód jeszcze bardziej napędzają ją do działania! Chwilami czułem się jak… dziewica, którą nagabuje rozpalony testosteronem facet! To było idiotyczne.

Pewnego dnia, wracając z pracy, zastałem Hanię pod swoim blokiem. Zachowywała się, jakbym spóźnił się na umówione spotkanie.

– No, czekam tu na ciebie już chyba od pół godziny, gdzie ty chodzisz? Przetrzymali cię w pracy? – spytała z wyraźną pretensją w głosie.

– Nie, po prostu chciałem się przejść – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.

– Kiedyś chodziłeś ze mną – Hania zrobiła smutną minę.

Wbrew sobie zacząłem jej współczuć.

– I dalej chcę chodzić – powiedziałem i szybko ugryzłem się w język.

– To świetnie, bo ja właśnie czekam, żeby cię wyciągnąć na spacer!

Zgrzytając zębami ze złości, mimo zmęczenia, poszedłem z nią do parku. Miałem nadzieję wymigać się po jakiejś godzinie i wreszcie wrócić do domu, na kanapę, o czym marzyłem od rana… Spacerowaliśmy aż do zmroku.

Hania chyba stwierdziła, że wreszcie znalazła na mnie sposób. Teraz co drugi dzień, a nawet i codziennie, czekała na mnie pod blokiem w godzinach mojego powrotu z pracy. Kiedyś stchórzyłem
i, zamiast wrócić do domu, pojechałem po pracy do kolegi. Zostałem u niego prawie do północy, licząc na to, że Hance nie będzie się chciało czekać tak długo.

Następnego dnia z samego rana sekretarka poinformowała mnie, że jest do mnie telefon.

– Jakaś kobieta do ciebie dzwoni, chyba jest zdenerwowana.

– Halo? – odebrałem zaciekawiony.

– Ty żyjesz! Całą noc nie spałam! – oczywiście to była Hania, jak mogłem o tym nie pomyśleć. – Martwiłam się, po pracy miałeś wracać zaraz do domu.

– Musiałem coś załatwić – zacząłem się tłumaczyć jak nastolatek.

– Inaczej się umawialiśmy, Karolku! – oświadczyła i zaczęła pochlipywać.
Wtedy coś we mnie pękło.

– Na nic się nie umawialiśmy! To ty uznałaś, że tak będzie. A ja mam swoje życie i proszę cię grzecznie, nie rób mi wyrzutów, bo nie jesteśmy parą! – krzyknąłem na koniec.

Wyłączyła się bez słowa. Odetchnąłem, myśląc, że to koniec problemów. A to był dopiero początek.
Oczywiście, kiedy wróciłem z pracy, czekała przed moim blokiem.

– Przeszło ci już, Karolku? – zapytała słodziutkim głosem. – Chyba się trochę niepotrzebnie zdenerwowałeś…

– Nic mi nie przeszło! Czy ty nie możesz zrozumieć, że nic nas nie łączy? Po co tu czekasz codziennie, nie dasz nawet od siebie odpocząć! – wybuchłem.

Naprawdę byłem już wykończony całą sytuacją, ukrywaniem się, niemożnością spokojnego powrotu do domu.

Hania wybuchła płaczem, lecz to nie zrobiło już na mnie wrażenia. Minąwszy ją, wszedłem do klatki.
Z okna widziałem, że jakiś czas stała na dole, patrzyła w moje okna, aż w końcu zrezygnowała i odeszła.
Odetchnąłem z ulgą.

To kompletna wariatka!

Przez kolejne dni i tygodnie jej nie widziałem, ale za to zaczęły do mnie docierać dziwne opowieści na mój temat. Pierwsza zagadnęła mnie dozorczyni.

– No, no, niezły z pana amant, panie Karolu! – krzyknęła na powitanie.

– Nie wiem, o co pani chodzi?

– Poznałam dziewczynę, którą pan perfidnie wykorzystał i porzucił… Nieładnie, panie Karolku, naprawdę nieładnie – skwitowała, kręcąc głową.

Nie musiałem pytać, jak ma na imię ta dziewczyna, naprawdę trudno by było nie zgadnąć. Tym bardziej że chwilę potem takie same pogłoski zaczęły krążyć po firmie. Kiedy próbowałem wszystko odkręcić, ktoś się wygadał, że kiedy mnie nie ma, Hanka przychodzi pod biuro, zaczepia ludzi i opowiada im naszą (to znaczy swoją) historię. To samo musiała nagadać sąsiadom, bo z dnia na dzień przestali mi mówić „dzień dobry”.

Najdziwniejsze, że mnie samego Hanka omijała szerokim łukiem, i to przez kilka tygodni. W końcu dostałem od niej list z prośbą o spotkanie. O dziwo, był bardzo wyważony w tonie, miałem więc nadzieję, że poszła po rozum do głowy…

Ja sam postanowiłem nie owijać niczego w bawełnę i szczerze powiedzieć jej o swoich uczuciach – czy raczej o ich… braku.

spotkaliśmy się w małej kawiarni, w pobliżu mojej firmy. Ledwo usiadłem przy stoliku, Halina oświadczyła:

– Kocham cię i wiem, że ty też mnie kochasz. Nie zaprzeczaj swoim uczuciom! Nie kłam!

– Ale ja cię nie kocham, nie można nikogo zmusić do miłości – próbowałem spokojnie wszystko wyjaśnić.

– Całowałeś się ze mną, widzę, jak patrzysz na mnie z pożądaniem… Gdybyś mnie nie pragnął, nie płaciłbyś za mnie w kawiarni! – wynajdywała absurdalne argumenty. – Nie wiem, po co to ukrywasz?

– Nic nie ukrywam – zapewniałem.

– Przestań mnie dręczyć.

– To ty przestań mnie krzywdzić! Wszyscy widzą, jak cierpię przez ciebie! Ja… ja się zabiję, ale przedtem mi za to zapłacisz!

W jej oczach dostrzegłem błysk szaleństwa. Podniosłem się od stolika, a wtedy Hanka wyszarpnęła z kieszeni płaszcza nóż. Taki wielki, kuchenny.

– Albo ze mną, albo z nikim! – wykrzyknęła i zamachnęła się na mnie.

Na szczęście szybko zareagowałem – złapałem ją za rękę i wytrąciłem nóż. Z płaczem padła na kolana, próbowała chwytać mnie za nogi, szlochając, prosiła, bym został. Na szczęście właściciel kawiarni wezwał policję.

Okazało się, że to nie jej pierwszy taki wybryk. Była już notowana za podobne historie, nawet przyjmowała leki.  Znów skierowano ją na leczenie psychiatryczne. A ja mam nadzieję już nigdy nie spotkać tej chorej kobiety.

Czytaj także:
„Mój syn zgrywał chachara, by przyjęli go do szkolnej paczki. Te przyjaźnie niemal zaprowadziły go do kryminału”
„Teściowie mojej córki szpanowali forsą. Taka byłam sfrustrowana, że zrobiłam im awanturę. Nowobogackim poszło w pięty”
„Pech chciał, że nas okradli. Ale złodzieje mieli kodeks prawilności i oddali, co zabrali”

Redakcja poleca

REKLAMA