„Dałam córce wszystko to, czego ja nie miałam. Chciałam, by została lekarzem, a nie samotną matką bez wykształcenia”

Załamana kobieta fot. Adobe Stock, ty
„Ze zdenerwowania aż zaszumiało mi w uszach. Te wszystkie lata poświęceń miały teraz pójść na marne? Nie mogłam uwierzyć, że w tak głupi i nieodpowiedzialny sposób wszystko zaprzepaściła. Dopiero po chwili dotarło do mnie coś znacznie gorszego”.
/ 10.03.2022 08:02
Załamana kobieta fot. Adobe Stock, ty

Nie lubię wspominać swojego dzieciństwa. Ojciec często zaglądał do kieliszka i nieraz podnosił rękę na mamę czy na mnie. W domu panowała zazwyczaj napięta atmosfera i jak tylko tata miał zły humor, to starałyśmy się zejść mu z oczu. Szukałam wsparcia i czułości u mamy, ale bez skutku. Wolała święty spokój i brak awantur.

Wyprowadziłam się z domu zaraz po skończeniu technikum handlowego. Mimo że bardzo dobrze się uczyłam, rodzice nie pozwolili mi pójść na studia.

– I co, dorosła panna będzie jeszcze całe lata na naszym garnuszku?! – oburzał się ojciec. – Męża sobie znajdź, może on cię utrzyma, jak ty będziesz na tych swoich uniwersytetach.

– Dziecko, masz taki dobry fach w ręku – próbowała po swojemu łagodzić matka, ale czułam, że uważa mój pomysł za jakieś fanaberie. – Nie lepiej pracować w sklepie? Po co ci te studia?

Przepłakałam z żalu całą noc, ale pracę w sklepie wielobranżowym przyjęłam. Bez problemu zatrudnili mnie zaraz po praktykach. Kiedy zorientowałam się, że pensji wystarczy na wynajęcie małego pokoju na stancji, nie zastanawiałam się ani chwili.

Wieczorami siedziałam samotnie w moim niezbyt przytulnym gniazdku. Rozmyślałam o tym, ile mogłabym osiągnąć, gdybym tylko urodziła się w innej rodzinie. Marzyłam o studiach, o kursie tańca, na który nigdy się nie wybrałam, bo według rodziców to były niepoważne zachcianki. Wyobrażałam też sobie czasem, jak gram na skrzypcach.

Któregoś dnia do sklepu wszedł przystojny chłopak. Bardzo mi się spodobał, a  i ja chyba wpadłam mu w oko, bo od tej pory często wpadał do sklepu i mnie zagadywał. Kiedy więc kilka tygodni później zaprosił mnie do kawiarni, bardzo się ucieszyłam.

Chciałam dać dzieciom to, czego ja nie miałam

A potem poszło już jak burza. Adam, bo tak miał na imię mój wybranek, szybko poprosił mnie o rękę i po roku nie tylko byliśmy już małżeństwem, ale też spodziewaliśmy się dziecka. Jeszcze przed porodem ustaliliśmy, że dzieci będą dla nas najważniejsze.

Oboje mieliśmy raczej trudne dzieciństwo, więc chcieliśmy naszym przyszłym pociechom zapewnić lepszy byt. Kiedy urodziła się Marysia, moje dawne rojenia o studiach i muzyce zupełnie poszły w odstawkę. Starałam się za to, by córce niczego nie brakowało.

Mąż sam zrobił dla niej piękne łóżeczko i komodę, ja szyłam ubranka czy szmaciane lalki, a po nocach prałam i suszyłam stosy ubrań. Gdy na świecie pojawił się Janek, nie zwolniłam. Gotowałam pyszne obiadki. Wymyślałam coraz to nowsze zabawy – domowy teatrzyk i rysowanie dla Marysi, tor przeszkód dla Jasia. Ciągle było mi mało. Mąż natomiast wolał po prostu chodzić z dzieciakami na spacer albo nosić je po mieszkaniu na rękach.

– Myślisz, że od kołysania dziecko się jakoś rozwinie? – kręciłam głową z niezadowoleniem.

– Ula, daj spokój. Dzieciaki potrzebują trochę ciepła. Nie masz nawet czasu, żeby je przytulić, bo ciągle je czymś zajmujesz.

Wtedy jeszcze uważałam, że Adam przesadza, ale z czasem rzeczywiście zaczęłam wymagać od dzieci coraz więcej. Zazwyczaj się nie buntowały, gdy po szkole szły do ogniska muzycznego albo do domu kultury na zajęcia plastyczne. Pewnego dnia Marysia zaczęła jednak marudzić.

– Mamo, ja chcę pójść na podwórko.

– I co tam niby będziesz robić?

– Wisieć na trzepaku z Anetą.

– No, doprawdy, świetne zajęcie.

– Mamo, proszę…

– Ja w twoim wieku marzyłam, żeby mama zabrała mnie na jakieś zajęcia! Wychodzimy. I to bez gadania – powiedziałam stanowczo.

W kolejnych latach rzadko już pojawiały się takie protesty. Jaś odnosił sukcesy w drużynie piłkarskiej, a Marysia wygrała nawet konkurs w szkole muzycznej, przepięknie grając na skrzypcach. W szkole też dobrze im szło. Któregoś dnia wróciłam wcześniej z pracy i przypadkiem usłyszałam, jak moje dzieci rozmawiają.

– Dostałem tróję ze sprawdzianu z geografii – powiedział cicho syn. – Źle odpowiedziałem na jedno pytanie. Tylko nie mów mamie, dobra?

– Coś ty – odparła córka. – Ja kiedyś dostałam jedynkę, bo zapomniałam odrobić pracę domową. Powiedziałam tylko tacie, a on pocieszył mnie, że każdemu się może zdarzyć.

Zamierzałam im trochę odpuścić, ale...

Zrobiło mi się przykro. Zrozumiałam, że dzieci wolą z takimi problemami pójść do ojca, bo mu ufają. Ja tylko od nich wymagałam. Postanowiłam, że w takim razie trochę odpuszczę. Szybko jednak zapomniałam o tej obietnicy, bo dzieci weszły w okres dojrzewania.

Do szału doprowadzały mnie ich nastoletnie bunty, gdy nie chciało im się pójść na trening czy na zajęcia albo gdy zabierały się do odrabiania lekcji dopiero późnym wieczorem. Pewnego dnia w naszym domu pojawił się pierwszy chłopak Marysi. To już był dla mnie prawdziwy cios. Od tamtej pory liczyły się dla niej tylko randki, zupełnie zapomniała o nauce i grze.

– O co ci chodzi, mamo? – płakała Marysia podczas jednej z naszych kłótni. – Przecież ty też zakochałaś się kiedyś w tacie i zobacz, jacy jesteście szczęśliwi.

– Niczego nie rozumiesz! Zawsze marzyłam o tym, żeby się uczyć, żeby grać na skrzypcach, ale rodzice nie chcieli mi pomóc. Wiesz, jak to przeżywałam? Ty masz to wszystko zapewnione i jeszcze ci źle!

– Ale miłość jest ważniejsza niż szkoła czy jakieś głupie skrzypce – córka rozszlochała się na dobre.

– Co za naiwność – westchnęłam, a Marysia z płaczem przytuliła się do Adama.

Nie wiem, jak długo przysłuchiwał się naszej kłótni, ale jego mina wyraźnie mówiła, że myśli podobnie jak córka. W tamtym momencie wściekłam się również na niego. Czy nie rozumiał, że ja właśnie robiłam wszystko, żeby nasze dzieci były szczęśliwe i żeby niczego im nie brakowało?!

Zbliżała się matura córki, więc starałam się wybić jej z głowy licealne miłostki. Sprawdzałam oceny i goniłam ją do nauki.

– Jak tak dalej pójdzie, Marysia w życiu nie dostanie się na medycynę – powiedziałam wściekła do Adama.

– A skąd masz pewność, że ona w ogóle się tam wybiera? Pytałaś ją o zdanie?

– Daj spokój, to jeszcze dziecko, sama nie wie, czego chce. A kiedyś nam podziękuje, że wybraliśmy jej zawód.

– Uważam, że to ona powinna podjąć decyzję – stwierdził kategorycznie.

Następnego dnia Marysia jakoś długo nie wracała ze szkoły. Zjawiła się łaskawie wieczorem, i to cała we łzach. Naskoczyłam na nią, że włóczy się gdzieś, zamiast zająć się nauką, a matura przecież za pasem. Z takim podejściem mogła w ogóle zapomnieć o akademii medycznej!

– Nie idę na żadne studia – krzyknęła i zamknęła się w swoim pokoju.

Dopiero Adamowi udało się do niej wejść. Słyszałam, że cicho rozmawiali, a gdy wrócił, wyglądał na przybitego.

– Marysia jest w ciąży, ale boi ci się o tym powiedzieć.

Ze zdenerwowania aż zaszumiało mi w uszach

Te wszystkie lata poświęceń miały teraz pójść na marne? Nie mogłam uwierzyć, że w tak głupi i nieodpowiedzialny sposób wszystko zaprzepaściła. Dopiero po chwili dotarło do mnie coś znacznie gorszego.

Moja córka spodziewa się dziecka i nie chce o tym powiedzieć własnej matce. Adam nigdy nie zmuszał jej do nauki ani do chodzenia na dodatkowe zajęcia, chwalił za byle drobnostki, zawsze gotowy podać pomocną dłoń. A ja chyba gdzieś się pogubiłam i próbowałam zrealizować swoje niespełnione ambicje jej kosztem.

– Przepraszam, chyba próbowałam uszczęśliwiać cię na siłę – powiedziałam cicho, gdy w końcu udało mi się wejść do pokoju Marysi. – Masz do mnie żal, prawda? Uwierz mi, że chciałam dla ciebie jak najlepiej.

– A teraz to ja chcę jak najlepiej dla mojego dziecka. I dlatego nie zamierzam go do niczego zmuszać – powiedziała pod nosem.

– Zobaczysz, że macierzyństwo wcale nie jest takie łatwe. Ale nie martw się – pomożemy ci z tatą.

Okazało się, że Marysia świetnie sobie poradziła

Tym razem postanowiłam odpuścić Marysi i do niczego jej nie zmuszać. Jakie było moje zdumienie, gdy córka sama zabrała się do nauki i bardzo dobrze zdała maturę. Zdążyła jeszcze wziąć ślub ze swoim chłopakiem, a wkrótce potem na świecie pojawiła się Amelka.

Kiedy po raz pierwszy ujrzałam tę małą, bezbronną istotkę, poczułam, że ogarnia mnie wzruszenie. Moja córka wzięła rozkrzyczaną Amelkę ostrożnie na ręce i przytuliła. Maleństwo się uspokoiło, a Marysia gładziła je po główce. Zrozumiałam wtedy, że ta mała ma szczęście – jej mama da jej czułość i uwagę zamiast ciągłych wymagań.

Rok później córka zdała na prawo, które było jej wymarzonym kierunkiem, o czym wcześniej nawet nie wiedziałam, bo nie pozwalałam je na samodzielne decyzje.

– I widzisz, tak się bałaś, a nasza córka świetnie sobie w życiu poradziła – powiedział kiedyś z uśmiechem Adam. – Wcale nie trzeba jej sprawdzać na każdym kroku.

– To prawda, żałuję, że wprowadzałam tyle dyscypliny – westchnęłam.

– Teraz jednak martwi mnie co innego – mąż wskazał na wnuczkę, która siedząc mi na kolanach, próbowała skakać mi po brzuchu. – Jak tak dalej pójdzie, to Amelka stanie się najbardziej rozpieszczonym dzieckiem na świecie.

– E tam – zaśmiałam się i przytuliłam małą, a ona odwdzięczyła mi się mokrym całusem. – Trochę czułości jeszcze żadnemu dziecku nie zaszkodziło… 

Czytaj także:
„Miałam mamę za rozważną staruszkę, a ona z własnej głupoty wpakowała się w długi. Jeszcze trochę i skończy na bruku”
„Edyta usilnie chce się ze mną przyjaźnić, fundując każdy wypad i wyjście do restauracji. Czuję się jak uboga krewna”
„Adoptowaliśmy dziecko z trudnej rodziny, by otoczyć je miłością. Choć przeżywamy piekło, nigdy nie żałowałam tej decyzji”

Redakcja poleca

REKLAMA