Byłyśmy z Klarą, moją córeczką, w centrum handlowym. Po godzinie kręcenia się po sklepach usiadłyśmy znużone na ławce w pasażu. Klara opowiadała mi coś o swoim misiu, gdy do sąsiedniej ławki podeszła elegancko ubrana młoda mama, z dziewczynką w wózku i mnóstwem pakunków.
Kobieta rozmawiała przez komórkę. Nie zwracając na nas uwagi, usiadła na ławce i zaczęła wyciągać z wózka jakieś ciuszki i inne szpargały. Zauważyłam, że dziecko ma mokrą bluzeczkę. Matka jedną ręką próbowała rozebrać małą, ale nie mogła sobie poradzić. Zastanawiałam się już, czy jej nie pomóc, gdy pożegnała się z rozmówcą i schowała telefon do kieszeni. Szybko przebrała dziecko, podała mu butelkę z piciem i wtedy znów zadzwonił jej telefon.
– Lecę, skarbie! – powiedziała słodko, po czym zebrała swoje rzeczy, z kieszeni spodni wyciągnęła kluczyki do auta i pobiegła w stronę wyjścia.
Gdy zniknęła za szklanymi drzwiami, na podłodze zobaczyłam brązową saszetkę. Pomyślałam, że to własność tej narwanej mamuśki. Chwyciłam więc zgubę i ciągnąc Klarę za rękę, wybiegłam na parking przed centrum. Niestety, było za późno.
Wystarczyłoby zwykłe „dziękuję”
W eleganckiej skórzanej torebce były dokumenty – dowód, prawo jazdy, jakieś rachunki i kilka kart płatniczych. Były też zdjęcia tej kobiety z dzieckiem i jakimś mężczyzną. Sprawdziłam adres w dowodzie. Mieszkała niedaleko mnie, mogłam po drodze do domu oddać jej zgubę.
To był naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności dla Edyty. Po pierwsze, szybko odzyskała dokumenty i karty, a po drugie, trzy godziny później z całą rodziną miała odlecieć na dwutygodniowe wakacje do Hiszpanii. Gdybym nie odniosła jej torebki, mogłaby zapomnieć o wyjeździe.
Gdy zjawiłam się z Klarą w jej mieszkaniu, Edyta chciała od razu podziękować, wciskając mi do ręki gruby zwitek banknotów. Stanowczo zaprotestowałam. Zresztą w ogóle nie oczekiwałam żadnej wdzięczności, w końcu nic wielkiego nie zrobiłam.
Ona jednak nalegała, że musi mi jakoś podziękować. Podałam jej więc numer telefonu i przyjęłam wstępne zaproszenie na lody za dwa tygodnie. I rzeczywiście po powrocie z wczasów Edyta zaprosiła mnie, mojego męża i córeczkę do eleganckiej restauracji na obiad. I wtedy się zaczęło…
Po restauracji był wspólny wypad do teatru. Podczas naszej nieobecności dzieci: nasza Klara i ich Oliwka, zostały w ich apartamencie z opiekunką. Oczywiście, nie było mowy, abyśmy z Jarkiem zwrócili im za bilety czy zapłacili połowę wynagrodzenia opiekunce. Potem pamiętam jeszcze co najmniej kilka okazji, kiedy byliśmy zapraszani do restauracji albo przynajmniej na spacer zakończony lodami…
Ogromnie krępujące było dla nas zaproszenie na urodziny męża Edyty. Znaliśmy się przecież tak krótko, znaliśmy się powierzchownie…
– Nawet gdybym miał kasę, to i tak nie wiedziałbym, co temu bogaczowi kupić – złościł się Jarek.
Ale Edyta i tak postawiła na swoim. Zadzwoniła tuż przed rozpoczęciem imprezy, mówiąc, że za piętnaście minut pod nasz dom podjedzie kierowca Pawła i zawiezie nas na przyjęcie, żebyśmy mogli się napić… Skończyło się tym, że w pośpiechu wkładałam sukienkę, malowałam się, a Jarek wziął do reklamówki butelkę whisky, którą sam dostał kilka dni wcześniej od teścia na urodziny. Byliśmy wtedy wściekli oboje. Bynajmniej nie mieliśmy ochoty nigdzie iść, ale głupio nam było odmówić.
Chcieli się wprosić na nasz wyjazd
Kilkakrotnie próbowałam się wymówić od spotkania z Edytą, ale udało mi się tylko raz, kiedy Klara dostała gorączki, biegunki i musiałam iść z nią do lekarza. Trudno jednak w takich okolicznościach powiedzieć, że to ja odmówiłam i sama zdecydowałam, co będziemy robić w niedzielę.
Znajomość z Edytą zaczęła mi wręcz ciążyć. Ostatnio zaplanowaliśmy z mężem weekendową wyprawę za miasto, do jego kolegi. Jeździmy tam chętnie, doskonale się bawimy z rodziną Tadka, a Klara uwielbia jego synka, Grzesia. Dzieci mają tam istny raj: niedaleko jest rzeczka, w gospodarstwie obok kury, gęsi i kaczki z pisklakami, a także kucyk, na którym maluchy mogą pojeździć.
Gdy powiedziałam Edycie, że w najbliższy piątek wieczorem znikamy, ona natychmiast zaproponowała, abyśmy… jechali tam razem. Zatrzymamy się w hotelu niedaleko wsi Tadeusza i całą gromadą pozwiedzamy okolicę, jeśli tak nam zależy na spotkaniu z rodziną kolegi…
– Nie, Edytko, to się nie uda – protestowałam nieśmiało. – Jarek nie będzie zachwycony taką propozycją. Spotkamy się innym razem – powiedziałam, ale czułam w gardle gulę.
Przykro mi było odmawiać, już taka jestem. Czułam, jak bardzo Edyta jest zawiedziona. Podejrzewam, że te wszystkie koleżanki, z którymi nieustannie plotkuje przez telefon, nie są szczere, że żerują na Edycie i wykorzystują jej szeroki gest.
Muszę przyznać, że ona jest ogromnie życzliwa i bezpośrednia. Mnie jednak nie odpowiada ten rodzaj kontaktów, kiedy ja jestem zawsze zapraszana, goszczona, i nie ponoszę żadnych w związku z tym kosztów. Sama jednak nie mogę zaproponować rewanżu, bo nas na to po prostu nie stać.
Czuję się więc w towarzystwie Edyty trochę jak uboga krewna, jak ktoś, komu trzeba nieść pomoc. Poza tym, oboje z Jarkiem nie czujemy się komfortowo w towarzystwie Edyty i Pawła. Owszem, to mili ludzie, ale dość hałaśliwi, robią wiele rzeczy na pokaz. My lubimy ciszę… Tylko jak im to powiedzieć, skoro oni nas tak lubią i często o tym mówią?
Czytaj także:
„Na studiach mieli mnie za bohatera, bo zagrałem na nosie komunistycznej władzy. Zrobiłem to... z miłości”
„Miałam męża, ale po latach spotkałam miłość z młodości. Zdradziłam ślubnego i zaszłam w ciążę, czekałam na to całe życie”
„Wszyscy dręczyli Ulę, bo była biedniejsza i odstawała. Mogłem ją bronić, ale byłem tchórzem. A ona i tak mnie chciała”