W szpitalu najbardziej doskwierała mi cisza. To nie była zwykła cisza – raczej coś ciężkiego, co osiadało na ramionach i wprawiało myśli w kołowrót zmartwień. Korytarze wydawały się nieskończone, a wszechobecny zapach środków dezynfekujących wbijał się w nozdrza, przypominając, że każdy w tym miejscu toczy swoją walkę. Moją przeciwniczką był czas. Każda minuta dłużyła się w nieskończoność.
Czekałam, aż mnie zabiorą
– Dzień dobry. – Marta, jedna z pielęgniarek, weszła do sali z uśmiechem i gałązką świerku w dłoni. – Coś na święta, żeby było weselej.
Chciała być serdeczna, to było widać. Ale jej gest, zamiast ogrzać, przypominał mi o tym, co straciłam. Gałązka świerku wyglądała tak znajomo – w domu, co roku, pachniały świerk, pierniczki i ciepło, które zawsze niosły święta. Tylko że tego roku byłam tu, w szpitalnym łóżku. Dzieci obiecały, że mnie zabiorą na Wigilię. Przecież obiecały.
– Pani Heleno, proszę się nie martwić, na pewno ktoś po panią przyjdzie – mówiła Marta, próbując dodać mi otuchy.
– Mam nadzieję... – odpowiedziałam, choć gdzieś w głębi czułam, że nadzieja jest jak wiotka nić.
Było mi przykro
Wigilia przyszła szybciej, niż bym chciała. Moje dzieci miały mnie zabrać do domu, ale nikt nie przyjechał. Z samego rana posiedziałam chwilę na łóżku, spoglądając w lustro. Uczesałam włosy i założyłam odświętną koszulę, tę jedyną, którą Marta mi uprasowała. Pomyślałam, że muszę wyglądać jak należy, kiedy w końcu się zjawią.
Pielęgniarka przyniosła mi paczkę pierniczków. Nie było na niej żadnej kartki, tylko napis: „Z życzeniami od personelu”. Dziękowałam cicho, choć poczułam dziwny ciężar. Zastanawiałam się, czy moje dzieci pamiętają.
Po południu czekanie stało się nieznośne. Obiad świąteczny – pieczony karp i zimne ziemniaki – stał na stoliku obok kroplówki, kiedy zza cienkiej ściany usłyszałam głos sąsiadki:
– Twoje dzieci przyjadą? – zapytała, przerywając ciszę.
– Miały być. Może korki, może coś wypadło… – odpowiedziałam, a moje słowa zdawały się odbijać echem w pustym pokoju.
– Albo zapomnieli – mruknęła, wywołując we mnie falę gorzkich myśli.
Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam:
– Nie, to niemożliwe. Ale ten wieczór był bardziej pusty niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie rozumiałam tego
Pierwszy dzień świąt przyniósł więcej ciszy. Wpatrywałam się w gałązkę świerku, którą Marta postawiła w słoiku. Światło wpadające przez okno odbijało się od jej igieł. Kiedyś miałam w domu choinkę, wysoką, pachnącą lasem. Ubierałam ją z dziećmi. Paweł zawsze śmiał się, że wieszam za dużo bombek, a Ewa poprawiała łańcuchy, żeby „wszystko było symetryczne”. Dziś wyobrażałam sobie ich przy stole, wśród kolorowych lampek. Czy choć przez chwilę pomyśleli o mnie?
Marta weszła z rutynowym pytaniem o moje samopoczucie, ale ja wyrzuciłam z siebie coś zupełnie innego:
– Jak można zapomnieć o własnej matce?
Zatrzymała się na chwilę, jakby zastanawiała się nad odpowiedzią.
– Czasem to nie zapomnienie… tylko życie. Ludzie są zajęci – powiedziała, poprawiając kroplówkę.
– A co jest ważniejsze od bliskich? – spytałam, patrząc na nią uważnie.
Westchnęła.
– Chciałabym wiedzieć.
Po jej wyjściu przymknęłam oczy. Obrazy z przeszłości wracały z każdym oddechem. Pierwsze święta w nowym mieszkaniu, dzieci biegające w piżamach. „Mamusiu, zobacz, co Mikołaj mi przyniósł!” – Ewa zawsze miała najwięcej radości w oczach. To wspomnienie teraz mnie przygniotło. Samotność była cięższa, niż kiedykolwiek przypuszczałam.
To były najgorsze Święta
Popołudnie drugiego dnia świąt spędziłam w świetlicy. Usadowiłam się przy oknie, z widokiem na pusty, oszroniony ogród. Na środku pomieszczenia stała choinka – pięknie przystrojona, z błyszczącymi lampkami, które migotały w rytm kolęd cicho odtwarzanych z radia. Patrzyłam na nią, jakby mogła mi odpowiedzieć na pytania, które dudniły mi w głowie.
Przed sobą postawiłam pudełko pierniczków – jedyny prezent, jaki dostałam w te święta. Przez chwilę wahałam się, czy otworzyć je w ogóle. Kiedy jednak to zrobiłam, zobaczyłam kartkę: „Dla Pani Heleny, z życzeniami spokoju i zdrowia. – Zespół Oddziału”.
Nie wiedziałam, dlaczego to tak mnie zabolało. W końcu czego się spodziewałam? Próbowałam nie płakać, ale łzy płynęły same, wilgotniejąc na moich policzkach.
Marta przyszła do świetlicy w samą porę. Usiadła obok mnie, wyciągając chusteczkę z kieszeni.
– Pani Heleno, może czasem dobrze jest znaleźć trochę spokoju… nawet jeśli nie wygląda to tak, jak byśmy chcieli.
Otarłam twarz i spojrzałam na nią, ledwo powstrzymując kolejne łzy.
– A co jeśli to już nie odpoczynek, tylko koniec?
Marta położyła mi dłoń na ramieniu.
– To nigdy nie jest koniec, dopóki ktoś pamięta.
Jej słowa zapadły mi w pamięć, choć w tamtej chwili w nie nie wierzyłam.
Zadzwoniłam do dzieci
Wieczorem zebrałam się na odwagę, by zadzwonić do dzieci. Przyciskając telefon do ucha, poczułam, jak serce wali mi w piersi. Ewa odebrała niemal natychmiast. W tle słyszałam szum rozmów i dźwięk telewizora.
– Mamusiu! – Jej głos był ciepły, choć zmęczony. – Przepraszam, że się nie odezwałam. Mieliśmy tyle na głowie…
– Ewa, miałaś mnie zabrać do domu – powiedziałam, starając się, by moje słowa brzmiały spokojnie.
– Wiem, wiem. Ale to wszystko się tak nagle posypało. Maciek miał problem w pracy, musiałam… Wiesz, jak to jest. Przepraszam, mamo. Naprawdę. Następnym razem zrobimy to inaczej, obiecuję.
Jej ton był szybki, zdawkowy, jakby już miała w głowie dziesiątki innych spraw.
– To tylko jedno Boże Narodzenie – dodała.
Chwilę później zadzwoniłam do Pawła. Odpowiedział po dłuższym sygnale, jego głos był przytłumiony i pospieszny.
– Mamo, przepraszam, że nie dzwoniłem. Miałem nagły wyjazd. Szef… no, musiałem zostać. Ale po Nowym Roku zadzwonię na spokojnie, dobrze?
– Oczywiście – powiedziałam, choć coś w moim wnętrzu zapadło się głębiej. – Po Nowym Roku.
Odkładając telefon, czułam, jak ogarnia mnie dziwny spokój. Zrozumiałam, że moje dzieci były teraz tak daleko ode mnie emocjonalnie, jak fizycznie. Nie miałam siły już walczyć o ich uwagę. Tego wieczoru pierwszy raz poczułam, że muszę znaleźć sposób, by pogodzić się z tą pustką.
Sąsiad okazał mi serce
Ostatni dzień w szpitalu był inny niż wszystkie. Marta przyszła jak zawsze rano, tym razem jednak z dokumentami wypisu i uśmiechem, który wydawał się jaśniejszy niż zazwyczaj.
– Dzisiaj pani wraca do domu, pani Heleno. To dobry dzień, prawda? – powiedziała, pomagając mi spakować kilka rzeczy do torby.
– Tak, dobry dzień – odpowiedziałam, choć serce miałam ciężkie.
Dzieci wiedziały, że wychodzę. Nie pytały, jak wrócę. Gdy wyszłam na chłodne, zimowe powietrze, pod szpitalem czekał sąsiad, pan Stefan. Starszy, siwiejący mężczyzna, który zawsze wydawał się mieć więcej życzliwości, niż ktokolwiek mógłby się spodziewać.
– Pani Heleno, wskakujemy – zawołał z uśmiechem, otwierając drzwi swojego małego samochodu.
– Nie musiał pan… – zaczęłam, ale machnął ręką.
– Co tam musiał! To przyjemność, a nie obowiązek.
W drodze do domu zapytał, czy dzieci wiedzą, że wracam. Skinęłam głową, ale potem spojrzałam na swoje ręce splecione na kolanach.
– Nie chcę im przeszkadzać – odparłam cicho. – Mają swoje życie, swoje sprawy.
Stefan milczał przez chwilę, a potem odparł:
– Czasem ludzie nie wiedzą, co jest ważne, póki tego nie stracą.
Słowa te odbiły się echem w mojej głowie. Kiedy dotarliśmy pod dom, Stefan pomógł mi z bagażem. Zaproponował, że zajrzy, jeśli czegoś będzie mi brakować.
– Proszę dać znać, pani Heleno. Jakby co, jestem tuż obok – powiedział, zanim odjechał.
Weszłam do pustego mieszkania. Czekała mnie cisza, ale tym razem nie czułam jej jak ciężaru. Może nawet była mi potrzebna, by poskładać to wszystko w całość.
Helena, 75 lat
Czytaj także: „Znalazłam rachunek za francuskie perfumy w kieszeni męża. Na próżno szukałam ich pod naszą choinką w Wigilię”
„Żona myśli, że rzucam się na każdą panienkę jak na wigilijne pierogi. Cóż, czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal”
„Awantura o świąteczną choinkę prawie skończyła się rozwodem. Chciałem pachnącą jodłę, a ona plastikową szczotkę do wc”