Niedawno skończyłam czterdzieści pięć lat, a w zeszłym roku ja i mój mąż, świętowaliśmy dwudziestą rocznicę ślubu. Mamy siedemnastoletniego syna i piętnastoletnią córkę. Jesteśmy przeciętną rodziną, ale mamy szczęście, bo lubimy się, kochamy i szanujemy. Oboje od lat pracujemy na uniwersytecie – mąż jest wykładowcą, ja kierowniczką biblioteki wydziałowej. Mój mąż nigdy mnie nie zdradził. Oprócz tego, że to „nie ten typ”, to po prostu nie miał czasu na jakieś skoki w bok. Cały czas pracował, by zarobić na życie, a jak miał chwilę wolną, to poświęcał ją mnie lub dzieciom.
Dlatego kiedy w połowie grudnia zeszłego roku dowiedziałam się, że do rady wydziału wpłynęło oskarżenie przeciwko Michałowi o sypianiu ze studentką, osłupiałam. Tę hiobową wieść przekazała mi Iwona, moja, wydawałoby się, przyjaciółka. Przyleciała do biblioteki, a jej wzrok płonął takim blaskiem, jakby patrzyła na nową torebkę od Furli.
– Wiedziałaś o tym, że Michał zachęcał studentki do seksu? – spytała.
Przez moment nie załapałam. (Potem do mnie dotarło: po pierwsze zakładała, że mogłam wiedzieć, i nie reagowałam, po drugie – już była przekonana, że tak było. Przyjaciółka…).
– Jaki Michał? – spytałam.
– Jaki, jaki. Twój.
– Oszalałaś.
– Wcale nie. Czytałam to oskarżenie.
– To bzdura – powiedziałam, kiedy wróciła mi zdolność mowy.
– Tak, wiem, uważasz Michała za cud wcielony, ale on taki sam facet jak inni. Nawet nie musiał wychodzić z pracy, żeby cię zdradzać.
– Nie rozumiem – zdenerwowałam się jeszcze bardziej. – Po pierwsze, znasz nas piętnaście lat, wiesz, jakie mamy zdanie na temat wykorzystywania studentów. Razem z Michałem walczyliśmy z tym procederem na uniwerku. Przecież podpisałaś się pod petycją w sprawie docenta T. sześć lat temu, prawda?
Pewnego dnia w bibliotece usłyszałam rozmowę dwóch studentek. Jedna zwierzyła się drugiej, że docent T. powiedział, że jeśli nie przyjdzie na egzamin bez majtek, nie da jej zaliczenia. Niemożliwe, pomyślałam, T. nie jest taki. W końcu znamy się tyle lat. A wtedy druga studentka powiedziała:
– Zabezpiecz się, dobrze ci radzę.
– Nie chcę… – szepnęła pierwsza.
– A zdać chcesz? Ja gdybym nie zaliczyła, musiałabym wrócić do domu. Wolę się pieprzyć z tym starym obleśnym dziadem.
W domu nauczono mnie, żeby reagować
Więc zareagowałam. Porozmawiałam z T., a kiedy mnie wyśmiał („Co ty, wczoraj się urodziłaś? Nie jestem jedyny. Może twój Michał to ciepłe kluchy, ale prawdziwi mężczyźni mają swoje potrzeby”), poszłam wyżej. I jeszcze wyżej, do rektora. Rozmawiałam na radach wydziałowych, z kobietami. Ale to nie był odpowiedni czas na walkę o szacunek dla kobiet, najwyraźniej. Jedne uważały, że „tak już jest, wyżej nerek nie podskoczysz”, inne mówiły, że lepiej siedzieć cicho, by nie stracić pracy. Te, które były ze mną, mogłam policzyć na palcach jednej ręki. Przegrałyśmy.
Docenta T. wyrzuciliśmy z grona naszych znajomych, ale to była jedyna kara, która go spotkała. Pewnie nawet jej nie zauważył.
– A po drugie, moja droga przyjaciółko – powiedziałam Iwonie – znam sprawę Moniki D., i zaręczam ci, że było zupełnie inaczej.
Było to 5 lat temu
Michał jako wykładowca i promotor był wymagający. Tych, którzy się lenili i olewali, stawiał do pionu, nie zaliczając zajęć, egzaminów, nie dopuszczając prac magisterskich. Monika D., studentka Michała, chciała pójść na skróty – spróbowała go uwieść. To mojemu mężowi zdarzyło się po raz pierwszy. Pamiętam tamte miesiące – Michał był znerwicowany, zmieszany, pogubiony. W końcu zmusiłam go, by mi powiedział, co się dzieje.
– Ta dziewczyna przychodzi w kostiumie, zdejmuje marynarkę, a pod spodem przeźroczysta bluzka, bez stanika – opowiadał. – Nie wiem, gdzie podziać oczy. Albo zaprasza mnie na domową kolację. Dotyka mnie, podchodzi blisko. Mówiłem, że sobie nie życzę, ale jakby była głucha. Co robić?
– A jej praca magisterska?
– Żenada.
– To pewnie chce, żebyś ją przepchnął przez obronę. Masz dwa wyjścia: powiedz jej, że osiągnęła cel, potraktujesz ją ulgowo, więc nie musi się na ciebie rzucać, bo masz żonę…
– Oszalałaś? – oburzył się tak jak przypuszczałam. – Ja nigdy w życiu nie przepuszczę gniota…
– Żartowałam – roześmiałam się.
– Wiem. Drugie wyjście: możesz zrezygnować z roli jej promotora.
I tak zrobił. Studentka była wściekła, napisała do niego zjadliwego maila, że jest półmężczyzną (innych inwektyw nie będę przepisywać, bo się nie nadają do upublicznienia), ale na tym się skończyło. Tak się nam wydawało. Opowiedziałam to wszystko Iwonie, ale ta popatrzyła na mnie z jakąś litością w oczach.
– Naiwna jesteś. Gdyby było tak, jak Michał ci opowiedział, dziewczyna już by o tym nie pamiętała po pięciu latach. Musiała mocno to przeżyć. Mężczyźni to świnie, nie broń ich.
Rozpętała się afera. Michał zaczął dostawać maile pełne nienawiści, wpisy na Facebooku trudno nawet cytować. Wystosowaliśmy oświadczenie tłumaczące, że to akt zemsty tej studentki, ale ku mojemu zdumieniu, wiele kobiet nie zadało sobie nawet trudu, by je przeczytać ze zrozumieniem. Gdy broniłam męża, tłumaczyłam, że to wymysły, że to zwykła zemsta, i że nie wolno nikogo skazywać bez udowodnienia mu winy, kobiety zaczęły mnie oskarżać, że należę do starego pokolenia bab, które są niewolnicami mężczyzn i uważają, że dobrze było, jak było.
Próbowałam zebrać tych, co staną po naszej stronie. I teraz powtórzyła się sytuacja sprzed sześciu lat, kiedy starałam się doprowadzić do ukarania docenta T. Tylko odwrócona – część przyjaciół i znajomych stoi za nami, a część mówi: „Daj spokój, nikt nie chce się narażać na wściekłość kobiet, które wreszcie poczuły siłę. Nie ma znaczenia, czy Michał jest winny, czy niewinny. Zapłaci za winy innych. Akurat padło na was”.
I my się mamy na to godzić?
Oczywiście złożyliśmy pozew sądowy o zniesławienie, ale to potrwa, proces będzie długi i brudny. Nie wyjdziemy z tego bez szwanku. Najbardziej żal mi dzieci – stoją murem za ojcem, ale nasze miasto nie jest wielkie, afera na uniwersytecie stała się głośna, poza tym media społecznościowe niczego nie pozostawią w tajemnicy. Ludzie wytykają Michała palcami, w pracy został zawieszony, a mnie atakują różne wściekłe kobiety, zwłaszcza młode – że jeszcze się z nim nie rozwiodłam i nie wykopałam go z domu. I nie słuchają, gdy próbuję tłumaczyć. One wiedzą, że jest tak, jak napisała tamta dziewczyna.
Wychowałam się w rodzinie aktywnej społecznie, w której kobiety zawsze były równie ważne jak mężczyźni. A niekiedy ważniejsze, jak wtedy, gdy głową rodu była babcia Helena, feministka, przyjaciółka wielu ważnych, wspaniałych kobiet i mężczyzn. Babcia uwielbiała swojego męża, którego nigdy nie zdradziła, i dała mu piątkę dzieci.
Jej feminizm polegał na głębokim szacunku do świata, do ludzi, do kobiet, do siebie samej. I tego mnie nauczyła. Wyrastałam w przekonaniu, że jesteśmy tą mądrzejszą, rozsądniejszą połową gatunku, że gdyby to kobiety rządziły, świat wyglądałby inaczej. To był idealizm, wiem, ale miło było myśleć, że należy się do tej lepszej części gatunku. Ale dziś wstydzę się, że jestem kobietą. Może przesadzam, ale trudno mi być obiektywną po tym, jak bezmyślnie zniszczono nasze życie.
Czytaj także:
„Podstępny hochsztapler wcisnął mi lokatę, przez którą straciłem pieniądze. Wkurzyłem się i poszedłem na wojnę z bankiem”
„Zostawiłam męża dla bogatego faceta. Mój kochanek stracił pieniądze, więc… wolałabym wrócić do byłego”
„Skradziono nam pieniądze na nowy dom. Sama podałam złodziejom adres i kwotę, którą mam schowaną w szafie”