„Studenci codziennie urządzali nocne imprezy, obrażali nas i pyskowali. Doprowadzili jednego z lokatorów do zawału”

Studenci wykańczali nas głośnymi imprezami fot. Adobe Stock, ajr_images
„Przy funkcjonariuszach udawali świętych, przepraszali, tłumaczyli, że się trochę zagalopowali. Ale gdy ci znikali, podkręcali muzykę. – Jak, dziadki, chcecie ciszy i spokoju, to przenieście się na cmentarz. Chętnie wam w tym pomożemy! – darli się na klatce, rechocząc radośnie”.
/ 16.08.2022 06:30
Studenci wykańczali nas głośnymi imprezami fot. Adobe Stock, ajr_images

Za mojej młodości student to był ktoś, byle kto na uczelnię się nie dostał… A teraz? Boże, broń nas przed takimi studentami! Kiedy ci dwaj młodzi mężczyźni wynajęli mieszkanie obok mnie, byłam załamana. Znałam takich jak oni…

W naszej kamienicy mieszkali sami starsi ludzie

Szanowaliśmy się nawzajem, więc było cichutko, spokojnie. A teraz? Na samą myśl co się będzie działo, dostawałam palpitacji serca. Podzieliłam się nawet swoimi obawami z sąsiadami. Spotykaliśmy się czasem u jednego z nich, Staszka, na plotki i partyjkę scrabbli. Bardzo lubiłam te spotkania.

– Nie podobają mi się ci nowi. Zobaczycie, od jutra zamienią nasze życie w piekło – jęknęłam.

– Może nie? To studenci, a nie bandyci. Na pewno umieją się zachować – próbował mnie pocieszać gospodarz.

– Właśnie! Nie ma co z góry zakładać, że będzie źle. To pewnie kulturalni i mili młodzi ludzie – zawtórowała mu Hanka, wieczna optymistka.

Niestety, to moje przypuszczenia się sprawdziły. Już następnego dnia nowi lokatorzy urządzili imprezę. Balowali tak głośno, że aż kamienica się trzęsła. Rano byliśmy wszyscy tak zmęczeni i niewyspani, że ledwie trzymaliśmy się na nogach. Takie balangi studenci organizowali każdego dnia. Próbowaliśmy z nimi rozmawiać, wzywaliśmy policję, nic nie pomagało. Przy funkcjonariuszach udawali świętych, przepraszali, tłumaczyli, że się trochę zagalopowali. Ale gdy ci znikali, podkręcali muzykę.

– Jak, dziadki, chcecie ciszy i spokoju, to przenieście się na cmentarz. Chętnie wam w tym pomożemy! – darli się na klatce, rechocząc radośnie.

Czuli się bezkarni. Staszka tak to denerwowało, że aż dostał zawału i dwa tygodnie spędził w szpitalu. I pewnie ja też wkrótce bym tam się znalazła, gdyby nie moja wnuczka, Agnieszka.

Rzadko ją widywałam

Sześć lat temu wyjechała z rodzicami za granicę i tam została. Przyjeżdżała jednak czasem do Polski na kilka dni, by odwiedzić starą babcię. Zawsze cieszyłam się z jej wizyt, ale tego dnia byłam tak wykończona zachowaniem studentów, że chciało mi się już tylko płakać. Wnuczka od razu to zauważyła.

Babciu, bardzo źle wyglądasz. Czy coś się stało? – zapytała.

– Nie słyszysz? – wskazałam ścianę.

– Trudno nie słyszeć. Ktoś tam nieźle baluje – pokręciła głową.

– To nasi nowi sąsiedzi. Studenci. Wprowadzili się trzy miesiące temu i nie dają nam żyć – westchnęłam.

Chcesz powiedzieć, że balują tak ciągle? – zdumiała się Agusia.

– O, tak. Cicho jest właściwie tylko wtedy, gdy wychodzą na zajęcia. Wtedy można się trochę przespać. Ale potem wszystko zaczyna się od nowa.

– Chyba żartujesz!

– Nie. Zresztą to, co teraz słyszysz, to dopiero początek. W nocy, jak się upiją, będzie jeszcze gorzej. Dojdą wrzaski, piski, łomot, przekleństwa…

– Wzywałaś policję?

– Kilka razy. Zresztą nie tylko ja. Wszyscy sąsiedzi wzywali.

– I co?

– Nic. Przyjeżdżali, spisywali protokół i odjeżdżali. Zresztą to tacy sami gówniarze jak oni. Pewnie gdyby mogli, to by się chętnie przyłączyli do zabawy.

Teraz rozumiem, dlaczego tak fatalnie wyglądasz. Na dłuższą metę nie da się tego wytrzymać – spojrzała na mnie ze współczuciem. – Jeśli nic się szybko nie zmieni, to się wykończę – rozpłakałam się.

– Nie pozwolę na to! – obiecała Agusia i przytuliła mnie mocno.

– A co ty, dziecko, możesz?! Drobna, filigranowa kobieta przeciwko dwóm dryblasom i ich bandzie znajomych. Jak pójdziesz z nimi porozmawiać, to jeszcze ci krzywdę zrobią – odskoczyłam od niej przerażona.

Nie zamierzam w ogóle gadać z tymi chamami – uspokoiła mnie.

– Nie? To co?

– Jeszcze nie wiem, muszę pomyśleć. Ale na pewno coś wymyślę. Nie martw się – znowu mnie przytuliła.

– Oby, kochanie, oby – westchnęłam.

Było mi miło, że wnuczka tak przejęła się moim losem, ale prawdę mówiąc, nie wierzyłam, że coś pomoże.

Studenci jak zwykle imprezowali całą noc

Agnieszka nie mogła usnąć, bo w gościnnym pokoju do rana paliło się światło. Myślałam, że przyjdzie na śniadanie niewyspana i wściekła jak osa, ale nie. Miała podkrążone oczy, lecz uśmiechała się od ucha do ucha.

Nie przeszkadzała ci ta łomocząca muzyka? – zdziwiłam się.

– Łeb mi pęka – przyznała.

– Ale jesteś zadowolona…

– Bo chyba już wiem, jak załatwić tych bydlaków – oznajmiła.

– Naprawdę? Jak?

– Znasz takie powiedzenie: Jak Kuba Bogu, tak Bóg Kubie?

– Znam. Ale nie rozumiem…

Wykończymy ich muzyką!

– Muzyką? Jak to? Im muzyka nie przeszkadza – ciągle nie rozumiałam.

– Ta, którą lubią, nie. Ale my zafundujemy im inną. Na przykład coś ze współczesnej muzyki klasycznej. Nie jestem w tym mocna, ale wiem, że są utwory, których są w stanie słuchać tylko prawdziwi melomani. Inni uciekają z koncertów, gdzie pieprz rośnie.

– Może to i jest pomysł…

– No właśnie. Tylko że w pojedynkę raczej nic nie zdziałasz. Potrzebna jest pomoc sąsiadów. Z góry, dołu i drugiego boku. Jak zaatakujecie ze wszystkich stron, to nie wytrzymają.

– To Staszek, Halinka i Beata. Porozmawiam z nimi. Ale myślę, że staną za mną murem. Tak jak ja są na granicy wytrzymałości – zapewniłam.

A Penderecki jak wam się podoba?

Jeszcze tego samego dnia spotkałam się z sąsiadami. Tak jak przypuszczałam, zaakceptowali pomysł wnuczki. Staszek nawet zobowiązał się kupić odtwarzacz, bo jako jedyny miał w domu tylko telewizor. Następne dwa dni upłynęły nam na przygotowaniach. Dzięki pomocy miłego i znającego się na rzeczy pracownika akademii muzycznej wybraliśmy płyty. Potem sprawdziliśmy sprzęt, ustawiliśmy głośniki przy kratkach wentylacyjnych i rurach, żeby się lepiej niosło…

– Zaczynacie koncert, gdy tylko chłopaki zbliżą się do drzwi mieszkania. Babcia da wam znak SMS-em, bo ma najlepszy widok przez wizjer – tłumaczyła Agnieszka sąsiadom.

– Puszczamy wszyscy to samo? – dopytywała się Halinka.

– Nie. Jak pani włączy preludium na instrumenty dęte, to pan Staszek niech zaatakuje chórem, a pani Beata instrumentami smyczkowymi. Kiedy babcia dorzuci do tego orkiestrę, to jak nic zwariują – zatarła ręce.

– No, no, dziewczyno, nie chciałbym mieć cię za przeciwnika – Staszek spojrzał na nią z uznaniem.

A ja? Ja pękałam z dumy, że ma taką pomysłową i sprytną wnuczkę. Plan wprowadziliśmy w życie już następnego dnia.

Mieliśmy szczęście

Studenci wrócili z zajęć w towarzystwie kilku koleżanek i kolegów. Zachowywali się tak głośno, że słychać ich było od połowy osiedla. Szykowali się na dobrą zabawę… Przywitała ich taka kakofonia dźwięków, że aż się cofnęli. Obserwowałam ich przez wizjer i widziałam, jak rozglądają się wokół siebie kompletnie zdezorientowani. W końcu weszli do mieszkania.

– Ciekawe, ile wytrzymacie – mruknęłam do siebie pod nosem; cieszyłam się, że wreszcie dostaną nauczkę.

Tamtego dnia w mieszkaniu nie było imprezy. Studenci i ich goście uciekli z domu po pół godzinie. Przez okno słyszałam, jak narzekali, że w takim hałasie siedzieć się nie da, że staruchom chyba odbiło. Gdy zniknęli, od razu zwołałam spotkanie u Staszka.

– No i co, chyba jest jeden zero dla nas! – krzyknęłam ucieszona, zdejmując z głowy słuchawki wyciszające.

Zaczęliśmy się ściskać, śmiać się. Pewnie myślicie, że w naszej kamienicy wszystko odmieniło się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. Studenci zrozumieli, że nie są sami na świecie, przeprosili i od tamtego dnia zachowywali się cicho i spokojnie. Nic z tego. Walczyli z nami jeszcze długo po wyjeździe Agnieszki, prawie przez dwa miesiące. Kopali w drzwi, wyklinali, straszyli, próbowali zagłuszać nas swoją muzyką, a raz wezwali policję. My jednak byliśmy konsekwentni. Gdy tylko zaczynali hałasować, włączaliśmy odtwarzacze. Opłacało się. Doprowadziliśmy do tego, że przestali przychodzić do nich znajomi, a w końcu i oni się wyprowadzili.

Chyba zrozumieli, że z nami nie wygrają. Od tamtej pory minęło prawie osiem miesięcy. Mieszkanie ciągle stoi puste, więc w kamienicy panuje cisza i spokój. Ostatnio dotarła do mnie jednak wiadomość, że po nowym roku mają się tam wprowadzić nowi lokatorzy. Mam nadzieję, że będą zachowywać się grzecznie. Bo jak nie, to nas popamiętają!

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA