Nie wiem, co mi się w tym miasteczku bardziej spodobało – zapach powietrza, które wciągnęłam w płuca, gdy wyszłam ze stacji, czy widok pastelowo odmalowanych kamieniczek ustawionych tak dawno temu wokół niewielkiego rynku? Mieszkanie po stryju mieściło się w jednej z nich, różowej niczym malinowe lody. Zwisające z parapetów pelargonie przywodziły na myśl Italię. Słodko. Na drugie piętro wchodziłam powoli, celowo przeciągając moment, w którym dotrę do nigdy wcześniej nie widzianego lokum. Co zastanę?
Stryj był starym kawalerem, obawiałam się, że wraz z przekroczeniem progu jego samotni czar pryśnie, że przyjdzie mi poświęcić wiele czasu i trudu, by ją doprowadzić do stanu sprzedawalności.
Taki był mój plan. Pozbyć się jak najszybciej kłopotu i podreperować stopniałe finanse
A potem walczyć dalej.
– Dzień dobry.
Mocno starsza pani z torbą na kółkach wyszła z mieszkania naprzeciwko tego, które teraz należało do mnie. Uderzyła mnie jej wysoka siwa koafiura, tapir, jaki dotychczas znałam wyłącznie z filmów. Patrzyła na mnie uważnie spoza grubych szkieł w oprawkach, o których mówi się chyba „rogowe”. Była bardzo wysoka i wyprostowana, chuda. Jej oczy uśmiechały się szerzej niż wąskie, pomalowane na czerwono usta. Eksponat z gabinetu figur woskowych, przeleciało mi przez głowę. I ta straszliwa fioletowa garsonka. Brrr. Oto najbliższa sąsiadka stryja, kto wie, czy nie romansowali ze sobą.
– Jestem bratanicą pani świętej pamięci sąsiada – przedstawiłam się grzecznie, bo co miałam zrobić?
Chyba nawet dygnęłam jak uczennica. Kobieta trochę mnie przerażała
– Oooo, nie pamiętam pani z pogrzebu… ale mniejsza o to. Zbigniew wielokrotnie o pani opowiadał, właściwie ciągle. Był z pani bardzo dumny. Mówił, że zrobiła pani w stolicy prawdziwą karierę.
Gdyby wiedział, jak skończyła się moja „prawdziwa kariera”, jakie lanie zgotowało mi życie… No cóż, lepiej, że nie wiedział.
– Dopiero pani przyjechała? – znacząco spojrzała w stronę mojego plecaka.
– Tak.
Wolałabym, żeby już wróciła do swego zatęchłego świata, a nie interesowała się mną.
– Pani jest Maja, prawda? A ja mam na imię Ludwika. Spokojnie, proszę najpierw wejść do mnie, coś razem zjemy, kawę wypijemy, tam przecież nic nie ma do jedzenia. Na wszystko przyjdzie czas, później się pani u siebie rozgości.
„U siebie”. Dziwnie to zabrzmiało. Już od tylu lat nie byłam „u siebie” – odkąd zostawiłam swój dziewczyński pokoik, który następnie mama przejęła jako sypialnię. Jeszcze tego mi trzeba, myślałam z rozpaczą. Czy stare baby zawsze są takie nachalne?
– Zapraszam. Zbigniew nie darowałby mi, gdybym się panią nie zaopiekowała.
Boże broń. Nawet nie przyjechałam na jego pogrzeb. Nigdy nie byłam w bliskiej relacji ze stryjem, mimo że ojciec osierocił mnie już jako dziecko, mimo że jego brat bardzo nam po tym pomagał, mimo że mama nie związała się już z żadnym mężczyzną, więc i ojczym się nie pojawił. Ot, tak wyszło, wyprowadziłyśmy się daleko, a stryj odwiedzał nas coraz rzadziej i rzadziej, zdrowie nie pozwalało mu na długie podróże pociągiem, samochodu nie miał. Był skromnym, cichym, spokojnym człowiekiem.
Więź rwała się powoli, acz systematycznie, i już jako nastolatka uważałam go za starego dziwaka i skończonego nudziarza. Mama nieustannie prosiła, bym choć od czasu do czasu podziękowała za przysyłane dla mnie pieniądze, zadzwoniła, pogadała z nim, ale w końcu, nie mogąc się doprosić, dziękowała i gadała sama. Pani Ludwika usadziła mnie przy kuchennym stole.
– Zaraz uprzątnę ten bałagan.
Na bałagan składały się sterty gazet i elegancki srebrny laptop znanej firmy. Spojrzałam zdziwiona. Do czego jej komputer? Czytała w moich myślach.
– Świetna zabawka. Odkąd mam internet, narodziłam się po raz drugi.
Po chwili dodała z odrobiną melancholii:
– Twój stryj nie umiał nawet go włączyć, a ja sobie serfuję dzień cały.
Biedny stryj. Wspierał mnie finansowo przez całe studia, gdy poszłam do pracy, oczywiście przestał, a ja wtedy zupełnie już o nim zapomniałam. Jakby nigdy nie istniał. Co prawda przyznać muszę, że zapomniałam o całym świecie, wciągnęła mnie praca w korporacji i przyjemności płynące z wydawania kasy. Mama robiła wielkie oczy, gdy przyjeżdżałam na święta w swoich nowych ciuchach, gdy patrzyła na moje kremy, szminki, perfumy. Ona sama z rzadka bywała w Warszawie, ale na widok niedbale rozrzuconych butów w mojej wynajmowanej kawalerce mało nie zemdlała. „Dziecko, oszczędzaj trochę, skoro tyle zarabiasz” – powtarzała mi z błagalnym spojrzeniem – „nigdy nie wiesz, co cię spotka jutro, trzeba mieć jakieś zapasy, a ty masz?”. Pewnie, że nie miałam, kto by miał?
Mimo świetnych zarobków popadałam nawet w długi. Bo jak tu nie lecieć z dziewczynami na Dominikanę?
Obracałam się w świecie, gdzie takie rzeczy po prostu się robi i tyle. Trekking w Islandii czy w Szkocji, wyprawy na Bali i Baleary, a na co dzień lunche i brunche, nocne kluby i siłownia w Sheratonie. A co!
– Czy mogę ci mówić po imieniu, dziecko? Różnica wieku chyba mi daje prawo…
Jeszcze tego mi trzeba.
– Oczywiście, pani Ludwiko. Proszę.
– Bo widzisz, ja już mam wnuczkę prawie w twoim wieku. Ile ty masz lat?
A co cię to, babo, obchodzi?
– Niestety, prawie że czterdzieści.
– Naprawdę? Wyglądasz o wiele młodziej. To pewnie przez te kolorowe młodzieżowe ciuchy. Ja nigdy przenigdy tak bym się nie ubrała! Ale właściwie, z drugiej strony…
Zrobiła minę, jakby miała zamiar pobiec na zakupy. Z trudem powstrzymałam śmiech na samo wyobrażenie sobie jej tapiru w towarzystwie porwanych dżinsów i różowych adidasów. Nagle zalała mnie fala czułości i czegoś w rodzaju sympatii.
Taka zdolna, taka kreatywna, będę skarbem dla każdego pracodawcy
Wywalili mnie z tej korporacji z dnia na dzień, znaleźli pretekst, wszystko odbyło się legalnie, w białych rękawiczkach, mucha nie siada. Długo nie byłam w stanie otrząsnąć się z szoku: nagle, po szesnastu latach ciężkiego zasuwu, stałam się bezrobotna. Głupie uczucie dla kogoś przywykłego do nieustannego wycieku adrenaliny, do umysłowej akrobatyki sportowej, do wyzwań, wyzwań i jeszcze raz wyzwań. Poradzę sobie – myślałam z pewnością siebie osoby nawykłej do podziwu ze strony świata. Taka zdolna, taka kreatywna, taka pracowita i doświadczona, będę skarbem dla każdego pracodawcy, którego progi zaszczycę.
To, że raz powinęła mi się noga, a przecież wcale nie powinęła, po prostu wzięli na moje miejsce nową kochankę szefa (ale dlaczego na moje, dlaczego nie na miejsce Ilony, Natalii, Dominiki?!), to jeszcze nie koniec świata. Może nawet początek. Nowe rozdanie, nowa ja. Najlepiej, jak założę własną firmę, zacznę wreszcie naprawdę zarabiać. Porządne pieniądze, nie ochłapy ze stołu bossów. Trochę się zamotałam. Jakiś czas jeszcze starczyło na kawalerkę w samym środku miasta, beton i szkło, skórzane kanapy, błyszcząca, biała, nigdy nieużywana kuchnia rozświetlona ledowymi żarówkami.
Wkrótce zamieniałam to na dwadzieścia smutnych metrów w odrapanej kamienicy, wciąż jeszcze blisko centrum. Lata korporacyjnego niewolnictwa nie otworzyły mnie na zawodową samodzielność, na żadną samodzielność mnie nie otworzyły, przyzwyczaiłam się do życia na smyczy, eleganckiej i wysokogatunkowej, ale jednak.
Własna firma? Nawet nie wiedziałam, od czego zacząć
A moje rozsyłane na prawo i lewo CV, mimo starannego wypunktowania osiągnięć, jakoś na nikim nie chciało zrobić wrażenia. Z kilku nienajgorszych możliwości, na początku jeszcze, sama zrezygnowałam, wydały mi się poniżej godności. Potem było już tylko gorzej. Moje trzecie stołeczne mieszkanie znalazłam w blokowisku, wynajęłam je, bo było blisko nowej pracy: sprzedawczyni odżywek dla kulturystów. Nie musiałam tracić forsy na autobusowe bilety.
Moje kochane przyjaciółki do tego czasu zdążyły się rozpierzchnąć jak karaluchy w oświetlonym nagle pokoju. No bo gdzie się miałyśmy spotykać? Na modne knajpy nie było mnie już stać, do domu – takiego domu! – też ich przecież zaprosić nie mogłam. I o czym miałyśmy rozmawiać? Człowiek w mojej sytuacji staje się jak zakażony. Wirusem niedołęstwa, niefartu. A co, jeśli przejdzie na drugą? Jeśli nawet nie przejdzie, to przecież jak długo można się zmuszać do współczucia. Szybko przestaje się chcieć.
Ich życie popłynęło dalej – beze mnie. Już nie powiem o facetach. Niegdyś byłam piękna, zdolna i bogata, mogłam wybierać i przebierać, czyniłam to z głębokim przekonaniem o poważnych niebezpieczeństwach zaangażowania. Skończyło się na tym, że gdy zaszła potrzeba, zostałam sama. Absolutnie sama w wielkim wrogim mieście. Znienawidziłam je, raj dla tych, którym się udało, piekło dla upadłych.
I wtedy właśnie przyszła wiadomość o spadku. Stryj umarł i pozostawił mi po sobie mieszkanie w małym miasteczku na wschodzie Polski, tym samym, z którego moja mama jako młoda wdowa nawiała wiele lat temu. Uważała je za „zapyziałe” i jeśli było bardziej zapyziałe niż to, w którym następnie wylądowałyśmy, to ja dziękuję za taki spadek.
– Bluźnisz – skwitowała moje obiekcje – w twojej sytuacji każdy grosz się przyda.
Znienawidziłam ją za to ciągłe wypominanie mi „mojej sytuacji”
A przecież nawet jej dobrze nie znała. Mieszkanie po stryju zachwyciło mnie. Gdy je wreszcie, uwolniona przez panią Ludwikę, otworzyłam, słońce późnego popołudnia tańczyło po dębowej klepce… Chodziłam po przestronnych wysokich pomieszczeniach, widnych dzięki ogromnym oknom, i myślałam, że wystarczy odmalować ściany i wyposażyć wnętrza w modne meble i dodatki, a całość zyska wspaniały nowoczesno-staroświecki urok, niepowtarzalny czar, który już mnie zniewolił. Będę mieszkać jak w telewizyjnym serialu. Mieszkać… Ta myśl natychmiast zapuściła korzenie.
Zostaję tu – postanowiło się jakby samo. Będę kupować ciastka w cukierence i książki w księgarence na rynku. Będę pić kawę z sąsiadką. Niech diabli wezmą stolicę z jej smrodem i moim głodem. Podniecona, jeszcze tego samego wieczoru zadzwoniłam do Ilony. Musiałam się z kimś podzielić swoją rewelacją, swoim zachwytem i entuzjazmem.
– Zgłupiałaś do reszty, Maja? Opyl to wszystko dobrze, bierz forsę i w nogi. Będzie się za co zabawić. Przecież nie okopiesz się w tej zapchlonej dziurze.
– Właśnie taki mam zamiar.
– Wariatka jak zawsze. Piotr się o ciebie pytał.
Poczułam dźgnięcie w sercu. Mój ostatni. Nie widziałam go z rok.
– Szkoda, że nie mnie samej, zna numer telefonu.
Nie, to nie jest opowieść o tym, jak uroki małego miasta uleczyły serce złamane stolicą
Co prawda znalazłam niezłą pracę w urzędzie miejskim, co prawda w swoim staroświeckim mieszkaniu urządziłam się jak królowa, co prawda w oczach przyjaciółek zyskałam jako nieprzewidywalna oryginałka, ale moja więź z nimi dalej się rwie. Żadna nie raczyła przyjechać, zobaczyć, jak mieszkam. Wśród moich nowych koleżanek z pracy czuję się przeraźliwie samotna. Jestem dla nich tą obcą, zarozumiałą warszawianką, której przewróciło się w głowie. Dużo czasu jeszcze minie, zanim mnie zaakceptują jako „swoją”.
Nie wiem, czy bym nawet nie zrezygnowała, gdyby nie pani Ludwika. Ile razy dojrzewam do decyzji o sprzedaży mieszkania i kolejnej życiowej wolcie, wytarczy, że o niej pomyślę. Słowo! Kochana Ludwika. Jest „normalna”. Czy i ja staję się przy niej taka? Puk, puk.
– Idę na pocztę, Maju. Może chcesz, bym przy okazji popłaciła twoje rachunki?
– Ale… to się dziś robi przez internet. Przecież ma pani komputer, pani Ludwiko!
– Nie, nie, nie. Taka głupia to ja nie jestem. Przez komputer to się pasjansa stawia, a ja muszę mieć potwierdzenie, pieczątkę, jakby co.
– Tylko po co stać w kolejce? W dzisiejszych czasach to niebezpieczne.
– Jak to po co? W każdych czasach trzeba z ludźmi pogadać, normalnie. Nie tylko przez tę głupią komórkę – macha mi przed oczami swoim nowym nabytkiem, złotym smartfonem.
Głupi, nie głupi – jest z niego bardzo dumna. Długo odkładała pieniądze, by go kupić. Mówi o nim: „smarfon”. Dowód najwyższego zaufania: zdradziła mi kiedyś swój sekret, czyli skomplikowany system kopert.
– Każda koperta przeznaczona jest na poszczególne wydatki: jedzenie, rachunki, ubrania, karmę dla kota. Jest jeszcze „żelazna rezerwa” i jedna koperta dodatkowo na coś ekstra. Do niej wkładam pozostałości z poprzedniego miesiąca. Sprytne, nie?
– Nie trzyma pani pieniędzy w banku?
– A po co? Żeby mnie okradli?
Kochana, poczciwa Ludwika. Jest „normalna”. Czy i ja staję się przy niej taka? Czyli jaka? Czasami chce mi się śmiać z samej siebie. Czasami patrzę na swoją osobę oczami Ilony, Weroniki albo Piotra i wydaję się sobie po prostu żałosna. Wtedy pukam do drzwi naprzeciwko. Otwiera mi siwy tapir z delikatnie zaróżowionymi kosmykami. I od razu robi mi się lepiej.
Czytaj także:
Mój były mąż okazał się mordercą, ale to na mnie wszyscy wydali wyrok
Jestem samotną matką i mam raka. Jeśli umrę, syn trafi do domu dziecka
Iwona prawie rozwiodła się z mężem, ale zrezygnowała. Nie chciała wstydu