Wszyscy zaangażowaliśmy się w historię Iwony. Poświęcaliśmy jej czas i pieniądze, a ona wystawiła nas do wiatru. Jak zwykle wystarczyło, że pojawił się jej marnotrawny mężuś, a zapomniała, że chciała pogonić faceta, gdzie pieprz rośnie. Powiem szczerze – gdyby nie miała dzieci, machnęłabym ręką na to, co wyrabia ze swoim życiem moja przyjaciółka, ale żal mi Justynki i Pawła. Zwłaszcza tej małej, mojej chrześnicy, która przyglądając się zachowaniu ojca i matki, uczy się, że kobietę można bezkarnie wykorzystywać i oszukiwać.
– Niczego nie rozumiesz! – zarzuca mi Iwonka, ilekroć przypominam jej, że dała nam słowo. – On mnie kocha! Zmieni się!
– Który już raz ci to obiecał?! – próbuję przemówić jej do rozsądku, ale swoim zwyczajem puszcza moje słowa mimo uszu.
Milczy, więc domyślam się, że chce, abym dała jej spokój. Niech cię diabli! Gdyby nie dzieci… – myślę kolejny raz, z hukiem zamykając za sobą drzwi.
– Najlepiej byłoby, gdybyście dali nam spokój – mówi Dominik, mąż Justyny, kiedy wpadam na niego przed blokiem. – Ciekawe! Czyli gdy Iwona zadzwoni do mnie za dwa, trzy miesiące, bo nie będzie miała z czego opłacić rachunków, to mam się rozłączyć? – nie wytrzymuję.
Dominik tylko głupio się uśmiecha. Oboje wiemy, że tego nie zrobię, a on przez ten czas nie znajdzie roboty. Zresztą, jeśli nawet ktoś znowu da mu szansę, to swoim zwyczajem straci pracę jeszcze przed pierwszym. Ale może Dominik ma rację? Może już dawno powinnam zerwać znajomość z Iwoną i nie słuchać od lat tych samych opowieści o jej ciągłym zmęczeniu, pracy na dwa etaty i zdolnym mężu informatyku, którego nikt nie docenia…
Wiem, że Iwona nie odda pożyczonych pieniędzy
Odda mi dwieście, góra pięćset złotych, a potem zabraknie jej na strój sportowy dla Pawełka czy kolonie dla Justynki, albo po prostu na chleb. I choć pewnie mój mąż będzie się pieklił, ja znów puszczę w niepamięć pozostałe zaległości. W końcu mamy z Arturem dwie pensje i tylko jedno dziecko, więc czemu nie mielibyśmy wesprzeć mojej ślepo zakochanej przyjaciółki? On też, podobnie jak Dominik, nie jest zadowolony z mojej zażyłości z Iwoną, tyle że w przeciwieństwie do leniwego drania, uważa, że przyjaciółka żeruje na mnie, podobnie jak jej mąż na niej.
Do tej pory nie chciałam dopuszczać do siebie myśli, że może mieć rację, ale widząc ironiczny uśmieszek Dominika, zaczynam wątpić w tę nasza bezinteresowną przyjaźń. Może mają rację? Zawsze uważałam, że w porównaniu z Iwoną jestem w czepku urodzona. Mam wspaniałych rodziców, którzy po dziś dzień wspierają mnie we wszystkich wyborach. Nie musiałam jak Iwona przekonywać ich do zapisania mnie do kółka teatralnego czy lekcje gry na gitarze, którą rodzice przyjaciółki uznali za fanaberię. „Po co ci to – pytała ze śmiechem jej mama. – Przecież i tak skończysz w pieluchach”. To samo powtarzała, kiedy córka zamiast zawodówki wybrała technikum, a po nim studia na politechnice.
Tam poznała Dominika. W przeciwieństwie do mnie matka potraktowała jej chłopaka bardzo poważnie i z determinacją torpedowała wszelkie wątpliwości córki. Pamiętam, że bardzo ucieszyła ją ich wpadka, bo już zaczynała wstydzić się 23-letniej niezamężnej córki. Dominik lubił brylować w towarzystwie, na uczelni uchodził za zdolnego i inteligentnego studenta, sądziłam więc, że bez trudu znajdzie pracę i połączy ją z nauką. Jak wszyscy się przeliczyłam. Owszem, od razu znalazł zajęcie za bardzo przyzwoite pieniądze, ale rzucił naukę w połowie ostatniego roku, nim jeszcze zdążył stać się ojcem.
– Nie mamy nawet czasu nacieszyć się sobą. W dzisiejszych czasach i bez tytułu można być kimś, wystarczy tylko umieć ruszyć głową – mówił Dominik, tuląc do siebie szczęśliwą Iwonę.
Próbowała przekonać go do powrotu na studia
Zbył ją tym samym uśmiechem, jakim teraz zignorował mnie. Miał awansować, ale pokłócił się z szefem i bez słowa opuścił to miejsce. Przez dwa tygodnie koledzy namawiali go, żeby wrócił, ale obrażony Dominik nie chciał słyszeć o ponownym spotkaniu z szefem, tym „bucem”. Już wtedy pomagałam im przy wychowaniu Justynki, choć podobnie jak przyjaciółka kończyłam studia dzienne.
– To nie twoja sprawa – mawiali moi rodzice, ale nie chciałam ich słuchać.
Udowodniłam wszystkim siłę naszej przyjaźni, choć Iwona nigdy nie podziękowała mi za zaangażowanie. A przecież na zmianę pełniłyśmy dyżury przy małej, bo Dominik był zbyt wyczerpany, żeby zająć się swoim dzieckiem czy choćby ugotować dla żony jeden posiłek dziennie. To ja organizowałam sobie czas tak, aby połączyć zajęcia z przygotowaniami do sesji, pisaniem pracy magisterskiej i wychowywaniem Justynki, gdy jej mama była na wykładach albo w bibliotece zbierała materiały do swojej pracy. Dzieliłam się z nią przetworami mojej mamy i wymyślałam jednogarnkowe dania dla siebie i jej rodziny.
To ja co miesiąc podrzucałam Iwonie kilkaset złotych z mojej pensji niby dla chrześnicy, bo Dominik bezskutecznie szukał kolejnej pracy. To ja za swoje trzynastki wyprawiłam chrzciny Pawełkowi i dołożyłam się do komunii Justyny, kupując jej także wymarzony rower.
Dopiero własne dziecko i budowa domu ograniczyły moją pomoc, ale wystarczyło, abyśmy choć trochę stanęli na nogach, i znowu zaangażowałam się w pomoc przyjaciółce.
Iwona także dwoiła się i troiła, żeby utrzymać rodzinę
Zmieniała pracę, brała dodatkowe zlecenia, aż znalazła drugi etat. Przez te lata Dominik zmieniał jedynie ułożenie pośladków na kanapie, butelki z piwem i rodzaj pilota. Nie interesowały go zaległości w spółdzielni mieszkaniowej, pożyczki u znajomych i w parabankach, zajęcia dzieci czy praca żony. Raz czy dwa podniósł się, żeby posprzątać pokój i przygotować obiad, ale szybko uznał oba zajęcia za typowo babskie. Kiedy czasami Iwona zaczynała krzyczeć, że nie daje już rady, wolnym ruchem sięgał po gazetę lub zaglądał do komputera, udając, że szuka pracy.
– Dzisiaj nikt nie szuka kreatywnych pracowników tylko bezmyślnych roboli – twierdził potem rozżalony.
Czasami jednak ktoś oddzwaniał, raz czy dwa ktoś próbował umówić się z Dominikiem na rozmowę, ale ten albo nagle zaczynał chorować, albo zgadzał się na spotkanie tylko po to, by udowodnić drugiej stronie, jak niewiele wie na temat jego dziedziny. Wracał zadowolony z siebie, ignorując rozpacz malującą się na twarzy żony. Na uwagi moje, Artura czy innych znajomych miał zawsze jedną odpowiedź:
– Zajmijcie się swoim życiem.
Nieraz powtarzaliśmy Iwonie, że pomożemy jej, jeśli tylko zechce odejść, bo z biegiem lat nie tylko stawała się cieniem samej siebie, ale i zaczynała wspominać o rozstaniu. Coraz częściej wszczynała awantury w domu, grożąc rozwodem. Braliśmy jej słowa na poważnie, angażując się w poszukiwanie dobrego adwokata, wspierając Iwonę i zbierając dla niej pieniądze, ale Dominik lepiej od nas znał swoją żonę. On puszczał jej groźby mimo uszu, a ona w końcu wracała do codziennego rytmu, twierdząc, że robi to dla dobra dzieci.
– Nie zabrałabym im ukochanego ojca – tłumaczyła, gdy kolejni rozżaleni znajomi twierdzili, że jest niepoważna.
Rozwód – to słowo przez gardło Iwonie nie przeszło
Teraz jednak sytuacja wyglądała inaczej. Dominik wymyślił, że z pomocą unijnych dotacji założy działalność gospodarczą. Nawet coś tam robił, tyle że zbankrutował, nim minął przepisowy rok. Dlatego oboje z żoną musieli oddać nie tylko pożyczone z Funduszu Europejskiego pieniądze, ale i spłacić zadłużone przez Dominika firmowe karty kredytowe.
Gdy Iwona dowiedziała się prawdy, wyrzuciła męża z domu i poszła porozmawiać z adwokatem o spisaniu intercyzy i przygotowaniach do rozwodu. Sprawa wyglądała poważnie, bo moja przyjaciółka po raz pierwszy od czasu ślubu nie odbierała telefonów od męża i nie czytała jego coraz bardziej rozpaczliwych wiadomości. Była konsekwentna do czasu, gdy po bójce Pawełka z kolegą z klasy dyrektorka zapytała Iwonę, czy mają jakieś problemy w domu.
Słowo „rozwód” uwięzło mojej przyjaciółce w gardle. Mówiła, że prędzej spaliłaby się ze wstydu niż przyznała do porażki, za co uznała rozstanie z mężem. Ciekawe, że nie wstydzi się życia z tym leniem – pomyślałam, patrząc na jej poszarzałą z wyczerpania twarz, gdy tłumaczyła mi powody zejścia się z Dominikiem. Według jej słów ona uratowała swój związek, a dzieci znowu miały ojca. Co z tego, że Dominik jest leniem i bezwstydnie żeruje na swojej żonie? – ona go kocha, i już.
Mnie nie mieściło się w głowie, że ponownie zgodziła się na życie w ciągłym stresie i poniżeniu, ale skoro sama wybrała, to może powinnam posłuchać męża i zająć się sobą? Szkoda mi tylko Justynki, mam jednak nadzieję, że w przyszłości nie popełni błędu matki.
Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy