– Pamiętam, że już o tym rozmawialiśmy, ale w tej chwili sytuacja Julki jest o wiele poważniejsza. Mam nadzieję, że zdaje sobie pani z tego sprawę? – lekarz spojrzał na mnie wymownie, jakbym była nierozgarniętym przedszkolakiem, a nie matką dziesięciolatki, której organizm źle znosił lekarstwa podtrzymujące przeszczep, by w końcu odrzucić nerkę dawcy.
Nie byłam głupia, wiedziałam, że sytuacja jest podbramkowa
Już poprzednio znalezienie odpowiedniego dawcy graniczyło z cudem. Julka dwa lata spędziła na dializach, aż wreszcie otrzymała odpowiednią nerkę. Choć członkowie rodziny zgłosili chęć pomocy, nikt nie kwalifikował się na dawcę. To wtedy ten sam specjalista zapytał mnie, czy mąż wie o tym, że nie jest ojcem Julki.
– Oczywiście! Obie dziewczynki uznał za swoje, dał im nazwisko, więc innego ojca nie mają – żachnęłam się.
– Przepraszam, musiałem zapytać. Sama pani rozumie, że życie Julii wisi na włosku, a z tego, co wiem, nie badaliśmy jej biologicznego ojca ani jego bliskich… – zawahał się. – Chciałem powiedzieć jedynie, że cokolwiek zdarzyło się między panią a pani partnerem, teraz to nie ma znaczenia.
Jak ty niewiele wiesz o życiu – pomyślałam. Pewnie uważał mnie za samolubną, złośliwą babę, która dla własnej wygody oddzieliła córki od ukochanego tatusia, ale zabrakło mi odwagi, żeby wyprowadzić go z błędu. Siląc się na spokój, powiedziałam, abyśmy nie wracali do tego tematu, bo nic w tej sprawie zrobić nie mogę.
Boże, pomóż mi! Jeszcze ten jeden jedyny raz – modliłam się tamtego dnia w przyszpitalnej kaplicy.
Głęboko wierzyłam, że dobry stwórca ulituje się nad nami i – zdarzył się cud!
Dwie doby później odebrałam telefon, że nowa nerka dla Julki jest już w drodze.
– Z tego, co mi wiadomo, dawca był młody i zdrowy … – rzucił lekarz, zanim pobiegł przygotować się do operacji.
Dopiero po wszystkim dowiedziałam się, że motocyklista nie przeżył zderzenia z ciężarówką. Chciałam podziękować jego rodzicom za dar, lecz okazało się to niemożliwe, więc jedyne, co mogłam zrobić, to jak najlepiej zadbać o własne dziecko. Niestety, moja troska na niewiele się zdała. Organizm Julki odrzucił nerkę dawcy, co gorsze, jej własna nerka także uległa osłabieniu. Sytuacja mojego dziecka z dnia na dzień stawała się dramatyczna.
Julka praktycznie nie wychodziła już ze szpitala. O zbliżającym się początku roku szkolnego nie było mowy. Często była zbyt osłabiona, żeby przygotować się do indywidualnych lekcji. Gasła w oczach i powoli traciła nadzieję.
– Mamo, czy ta choroba to jakaś kara? Czy zrobiłam coś złego? Skrzywdziłam kogoś aż tak, żebym musiała umrzeć? Dlaczego tak cierpię? – pytała coraz częściej.
Zaprzeczałam, bo jeśli ktokolwiek miałby być winny, to tylko jej prawdziwy ojciec, ale nawet on został już ukarany, a ja zrobiłam wszystko, żeby zatrzeć jakikolwiek ślad jego istnienia w naszym życiu. Rozwiodłam się zaraz po wyroku skazującym go na 20 lat więzienia, pozbawiłam go praw rodzicielskich i wróciłam do panieńskiego nazwiska. Gdy i to nie pomogło, wyprowadziłam się z jego rodzinnej miejscowości, zerwałam kontakty z dawnymi znajomymi i dalszą rodziną, o bliskich byłego nie wspominając.
Dopuściłam do nas tylko moich rodziców, siostrę i zięcia, ale pod warunkiem, że nigdy nie pisną słowa na temat naszego dawnego życia ani dziewczynkom, ani Adrianowi, mojemu drugiemu mężowi.
Wmówiłam mu, że byłam ofiarą przemocy domowej i z obawy o zemstę unikam wszelkich kontaktów
Dodałam też, co akurat było prawdą, że biologiczny ojciec nigdy nie interesował się córkami tak bardzo jak mną. Gdybyś wiedział do czego był zdolny, kiedy odseparowałam go od siebie – myślałam, wtulając się w silne ramiona Adriana.
Skąd więc tak mroczne myśli u Julii? Rodzice, siostra i szwagier nie puścili pary z ust. Wierzyłam im, bo jako jedyni stanęli po mojej stronie, gdy ludzie wątpili w moją niewinność. Nie mieściło im się w głowie, że nic nie wiedziałam o dwóch dziewczynach zamordowanych przez męża w piwnicy naszego niewykończonego domu. Przyglądali mi się podejrzliwie, choć przecież wiedzieli, że całe dnie spędzałam w pracy albo z maleńkimi wówczas córkami w wynajętym mieszkaniu w bloku.
Nie miałam czasu ani sił zajmować się budową. Zresztą, nie ciągnęło mnie do tego domu. Uznawałam go za fanaberię męża, który mimo naszych skromnych dochodów, uparł się, że powinniśmy mieć własne gniazdo jak jego bracia, z którymi zawsze konkurował. Nie chciał być porównywany do mniej, jego zdaniem, udanej siostry. Gdy policjanci wyprowadzali go skutego kajdankami, przyszło mi do głowy, że być może rozpoczął tę budowę nie dla nas, ani nawet dla społecznego poklasku, lecz żeby zaspokoić swoje chore fantazje.
Na procesie próbował wmówić wszystkim, że nie doszłoby do tragedii, gdybym poświęcała mu więcej czasu, zamiast zajmować się córeczkami. Julka ledwie skończyła dwa lata, a Amelka dopiero czekała na swoje pierwsze urodziny, kiedy pewnego wieczoru mój mąż zaproponował podwózkę nastolatce. Roman już wtedy wiedział, że wykorzysta dziewczynę, bo tuż po tym, jak wsiadła do jego samochodu, uderzył ją w głowę i nieprzytomną wywiózł na budowę.
Przez kilka dni i nocy pastwił się nad nią, aż wykonał wyrok
Nikt go nie podejrzewał, więc po trzech miesiącach zaatakował ponownie, z jeszcze większa furią. Nie czuł się winny, nigdy nie przeprosił rodzin ofiar ani nawet mnie za to, jakie piekło nam zgotował. Sąd i prokurator uwierzyli, że nie miałam nic wspólnego z jego zbrodniami, ale ludzie wiedzieli swoje. Łudziłam się, że kiedyś zrozumieją i dadzą mi spokój, przejrzałam na oczy dopiero po słowach kobiety, którą uważałam za swoją przyjaciółkę.
– Musiałaś wiedzieć, że Romek jest zboczony. Takie rzeczy nie zdarzają się w normalnych rodzinach – mówiła oskarżycielskim tonem.
Wychodząc od niej, postanowiłam, że moje córki nie będą żyć z piętnem dzieci mordercy. Czy Adrian byłby przy mnie, gdyby znał prawdę o naszej rodzinie? Czy ten lekarz rozmawiałby ze mną w ten sposób? – myślałam, kuląc się pod gradem pytań specjalisty.
– Proszę zrozumieć, tym razem walczymy nie tylko o nerkę, lecz także o życie pani dziecka. Julka umrze, jeśli nie spróbujemy wszystkiego – mówił. – Nie rozumiem pani. Co takiego zrobił pani były mąż czy jego rodzina, że nie chce pani spróbować?
Spuściłam głowę i bez słowa wyjaśnienia wyszłam z jego gabinetu, choć wszystko we mnie krzyczało, że mam dość naszych rozmów o mordercy. Całą noc rzucałam się na łóżku, zastanawiając się, co powinnam zrobić. Mogłam trwać w oczekiwaniu na kolejny cud, mogłam po raz kolejny błagać znajomych i znajomych ich znajomych, żeby przebadali się i zastanowili nad oddaniem nerki nieznajomej dziewczynie. Ale nie mogłam nagłośnić naszej sytuacji ani w mediach społecznościowych, ani tym bardziej zadzwonić do jego rodziny i ujawnić się, chyba żebym…
– Ciebie jedyną mogę prosić o pomoc. Sama jesteś matką, więc rozumiesz, o czym mówię – zaczęłam ostrożnie.
Godzinę wcześniej kupiłam używany, jak najtańszy telefon komórkowy i kartę, na wypadek gdyby jednak siostra Romana nie była tak uczciwa, jak sądziłam.
– Odcięłaś się od nas. Nie pomyślałaś, że możemy tęsknić za dziewczynkami? Nam też było trudno, ale wytrwaliśmy.
Rozpłakałam się, kiedy po skończonym monologu usłyszałam w słuchawce jedynie ciszę. Jednak kobieca intuicja podpowiadała mi, żeby nie wyrzucać dopiero co zakupionej karty. I nie myliłam się, tydzień później Iwona zadzwoniła do mnie z wiadomościami. Niestety, nikogo z rodziny nie udało jej się przekonać do badań.
– Może gdyby chodziło o szpik, ale nerka… Za dużo ryzykują… – zawahała się. – Dużo myślałam. Dobrze pamiętam, jak czułam się, kiedy mój synek zachorował, ile wtedy dla nas zrobiłaś. Stawałaś na głowie, żeby znaleźć dla niego odpowiedniego specjalistę. Nigdy nie wstydziłaś się mojego dziecka, nie udawałaś, że go nie znasz, nie powiedziałaś złego słowa na autystyków.
Gotowa byłam przysiąc, że się uśmiechnęła, wypowiadając ostatnie słowo.
– Gdzie mam się zgłosić?
Chciałam się odezwać, kiedy dodała, że nikomu nie zdradzi naszego miejsca pobytu. Czułam, że tracę oddech ze szczęścia.
Nie byłam w stanie przestać jej dziękować. Niech stanie się cud!
Niech Iwona okaże się idealnym dawcą! – błagałam, ściskając w dłoni telefon. Kilka miesięcy później, bo tyle czasu trwała procedura medyczna i prawna oraz wszelkie badania, jakie musiała przejść, przedstawiłam Iwonę bliskim jako dawną znajomą. Mąż i córki nigdy nie poznali prawdy o mojej byłej szwagierce. Konsylium lekarskie i sąd wiedzieli, co kryje się za decyzją Iwony, ale nie podważyli jej decyzji.
– Przepraszam, że tak na panią naciskałem – powiedział po wszystkim prowadzący Julkę lekarz, kiedy dowiedział się na konsylium, kim dla mnie jest Iwona. – Julka nawet nie wie, jaką jest szczęściarą, mając taką matkę i ciotkę – wyciągnął do mnie dłoń, a ja mocno ją uścisnęłam. – Ruszamy z przeszczepem.
Adrian i młodsza córka przyjęli decyzję Iwony ze wzruszeniem, ale Julka długo przyglądała się ciotce, nim jej podziękowała. Poczułam, jak krew odpływa mi z kończyn, gdy odwróciła się, żeby jeszcze ją o coś zapytać. Czekałam na: „Skąd ja panią znam?”, ale usłyszałam tylko: „Czy jest pani pewna swojej decyzji? Ta operacja mnie ratuje życie, ale pani traci nerkę…”.
– Jestem – przerwała jej Iwona i nie czekając na kolejne pytanie, uścisnęła moją córkę.
Operacja się udała. Organizm Julki zaakceptował nowy organ niemal tak dobrze, jakby był jej własnym. Moja wdzięczność dla Iwony nie miała granic. Otoczyłam ją w szpitalu należną opieką, żeby mogła wrócić do syna w pełni sił. Gdy się żegnałyśmy, na wszelki wypadek podałam jej swój prawdziwy numer telefonu i adres.
– Nie martw się, nie będę się wam narzucać – zapewniła i uścisnęła mnie mocno – już nie jako szwagierka, ale rzeczywiście najlepsza przyjaciółka.
Czytaj także:
Kamila najpierw była dziewczyną mojego syna, potem uwiodła mojego męża
Mąż ma pretensje, że ciągle niańczę swojego brata
Po utracie pracy przeniosłam się z dnia na dzień do Warszawy