„Stroniłam od biurowych romansów, ale przy Kamilu nie mogłam się opanować. Połączyła nas winda pełna gorących pocałunków”

Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena
„Do naszego zespołu dołączył Kamil. Kiedy go zobaczyłam, ugięły się pode mną kolana. Facet był trochę ode mnie starszy, sporo wyższy, a niska nie byłam, miał ciemne włosy i oczy, delikatny zarost, a garnitur nosił tak, jakby się w nim urodził. Oszalałam...”.
/ 22.04.2022 06:44
Zakochana kobieta fot. Adobe Stock, Yakobchuk Olena

Biurowe romanse mało komu wychodzą na dobre. Taka jest powszechna opinia, z którą się zgadzam. Mimo że pracowałam w dużej firmie, w której co chwilę pojawiały się nowe osoby – sprawiając niekiedy, że serce żywiej mi zabiło – trzymałam się tej złotej zasady. Obserwowałam za to innych, którzy wdawali się w płomienną relację.

Kiepsko na tym wychodzili. Razem w biurze, razem poza biurem, to było trudne. Wcześniej czy później pojawiało się znudzenie, zmęczenie, rozczarowanie, żale, wreszcie zerwanie… A potem reszta współpracowników musiała opowiedzieć się po czyjejś stronie.

Być za nią czy za nim? Nie lubić jawnie czy traktować jak powietrze? W biurze robiło się duszno, najlepsze koleżanki się kłóciły, zajmując różne stanowiska… Koszmar.

Nigdy nie chciałam brać w tym udziału i starałam się trzymać z daleka od cudzych dramatów. Czasem kosztem jakiejś relacji, ale zbywałam tę stratę wzruszeniem ramion. Jeśli z takiego powodu umykała mi osoba, z którą piłam rano kawę, to raczej nie ma czego żałować.

No i przede wszystkim trzymałam się z daleka od romansowania z kolegami z firmy. Miałam kilka propozycji wyjścia na kolację czy do klubu, ale konsekwentnie odmawiałam. To nie było warte wplątywania się w tę dziwną grę.

Aż trafiła kosa na kamień, jak mawiała moja babcia

Do naszego zespołu dołączył Kamil. Kiedy go zobaczyłam, ugięły się pode mną kolana. Facet był trochę ode mnie starszy, sporo wyższy, a niska nie byłam, miał ciemne włosy i oczy, delikatny zarost, a garnitur nosił tak, jakby się w nim urodził.

Poza tym był wyjątkowo dobrze wychowany. I bardzo inteligentny. Pracował w dziale prawnym, ale potrafił rozmawiać nie tylko o paragrafach, ale też o literaturze, malarstwie, a nawet operze. W dobie chłopców, którzy za najlepszego przyjaciela uważali konsolę i spędzali czas z telefonem przyrośniętym do ręki, był jak powiew świeżości.

Oczywiście na widok takiego okazu nie tylko mnie zmiękły nogi i serce. Z dnia na dzień w biurze przybywało kobiet, które nosiły szpilki i robiły staranniejszy niż zwykle makijaż. Wypatrywałam epidemii romansików, które będą błyskawicznie wybuchać i szybciutko się wypalać, ale czas mijał i… nic.

Żadnych flirtów, miłostek, plotek, co samo w sobie było dziwne. Dziewczyny krążyły wokół Kamila jak pszczoły wokół jedynego kwiatu w okolicy, ale on żadnej nie wyróżniał. Był miły, grzeczny, chętny do rozmowy i… zachowywał dystans. Nie wydawał się zainteresowany czymś więcej niż pogawędką w biurowej kuchni.

Kiedy więc jechaliśmy windą na siódme piętro naszego biurowca, gawędziliśmy zdawkowo, ot, by nie zapadała między nami niezręczna cisza. Nagle winda zatrzęsła się, zakołysała, a ja niemal rozpłaszczyłam się na jej ścianie.

– Boże, tylko niech to ustrojstwo nie spada! – jęknęłam, przerażona faktem, że wisimy między czwartym a piątym piętrem.

– Nie panikuj, jestem z tobą – powiedział Kamil spokojnym głosem.

Zanim się zorientowałam, całowaliśmy się jak szaleni

Zazdrościłam mu opanowania. Nie miałam klaustrofobii, ale nie znosiłam uczucia spadania, nawet skakanie z bratanicą na trampolinie w ogrodzie przyprawiało mnie o mdłości. Kamil nacisnął przycisk alarmu, ochroniarz powiadomił nas przez głośnik, że pomoc jest w drodze. Nie pozostało nam nic innego, jak poczekać. Usiadłam na podłodze, Kamil po chwili zrobił to samo. Dłuższą chwilę milczeliśmy. 
 

– Nie wiem, czy to nie ostatnie chwile naszego życia… – zaczął, a kiedy zobaczył obłęd w moich oczach, uniósł dłonie. – Żart, nieudany, przepraszam. Chodzi o to, że trafiła mi się niepowtarzalna okazja, by wyznać, jak bardzo mi się podobasz.

– Słucham? – niby rozumiałam, co do mnie mówi, ale jakoś to do mnie nie docierało. Podobam mu się? I to bardzo? Nigdy nie dał mi nawet na pół paznokcia odczuć… – Z zasady nie łączę pracy z relacjami, hm, nazwijmy to, pozabiznesowymi. To się dobrze nie kończy, chyba się zgodzisz…

Będąc w ciężkim szoku

Bo się zgadzałam. Ale z drugiej strony… ciągnęło mnie do niego jak do nikogo wcześniej. Co więcej, właśnie zasugerował, że jego do mnie też. I wyznawał mi to po tylu tygodniach wspólnej pracy, akurat w znieruchomiałej windzie?!

Próbował odciągnąć moją uwagę od tego, że utknęliśmy, zamknięci w blaszanym pudełku, czy naprawdę…? To było coś, co przerastało moje zdolności percepcji, nadszarpnięte przez walkę z paniką.

– No ale są wyjątki od reguły. Ta sytuacja też jest wyjątkowa…

Zamilkł i patrzył. Chyba czekał na moją reakcję, odpowiedź. W razie czego? Co mniej zaboli? Jak spadniemy? Czy jak dam mu kosza?

– Jakim cudem… jak… w ogóle… – jąkałam się.

– Nie wiem. Na początku po prostu miło się na ciebie patrzyło. Jesteś taka… naturalna. Nie starasz się na siłę zwrócić na siebie uwagi. Potem przyjemnie się z tobą rozmawiało. I wiesz, kto to Etgar Keret.

– No wiem. I co z tego?

Wręcz kochałam ironiczne opowiadania izraelskiego pisarza.

– A twoje perfumy doprowadzają mnie do szaleństwa – zaśmiał się. – No, to już wiesz. Znasz moją słabość. Jaka jest twoja?

Totalnie nie wiedziałam, co robię. To musiały być nerwy, tłumaczyłam sobie, już po tym, jak przysunęłam się do Kamila. Tak blisko, że ja też poczułam zapach jego perfum.

Moja słabość? Jego usta…

Zanim się zorientowałam, całowaliśmy się jak szaleni. To był zły pomysł, zaprzeczenie podstawowej zasady bezkonfliktowej koegzystencji w biurze. A jednak nie umieliśmy się powstrzymać. Nie chcieliśmy.

Kiedy winda wreszcie ruszyła, niechętnie oderwaliśmy się od siebie. Wstaliśmy, poprawiliśmy stroje i fryzury, a po dojechaniu na nasze piętro, jak gdyby nigdy nic rozeszliśmy się do swoich biurek.
I co teraz? Uznamy, że to była tylko chwila zapomnienia i wrócimy do rzeczywistości oraz niełamania reguł, czy…

Mail od Kamila ucięła spekulacje. Zapraszał mnie na kolację. Obiecywałam sobie trzymać się od takich zaproszeń z daleka, ale to przyjęłam. Przecież musieliśmy wyjaśnić sytuację. Nie dało się jej wyjaśnić podczas jednej kolacji. Sprawdzanie, co dokładnie do siebie czujemy, zajmowało mnóstwo czasu. Teatr, spacer, wypad za miasto…

Długie rozmowy, długie noce, które spędzaliśmy w łóżku. To wszystko wyglądało coraz poważniej. Ciągle jednak gryzłam się, jak rozwiązać problem wspólnej pracy. Nikomu w biurze nie mówiliśmy, że jesteśmy razem. Żyć by nam nie dali. Wkurzały mnie jednak koleżanki, które ciągle próbowały podrywać… mojego faceta!

Ufałam mu w stu procentach, ale i tak chodziłam poirytowana. To też jest minus biurowego romansu. Nie można podejść, przytulić się, pocałować, pokazać, że się kochamy i wspieramy. Musiałam czekać do końca dnia, by go pocieszyć albo się czymś przed nim pochwalić.

– Mam rozwiązanie naszych problemów – oświadczyłam któregoś dnia przy kolacji. Czekałam na tę wiadomość miesiąc i w końcu dostałam potwierdzenie. – Mam ten awans! Przechodzę do biura w śródmieściu.

– Udało ci się?! – Kamil uściskał mnie, autentycznie uradowany.

Obydwoje się cieszyliśmy i odetchnęliśmy z ulgą. Będziemy pracować w dwóch różnych miejscach. Jasne, będzie mi brakować jego widoku i wymienianych ukradkiem całusków oraz uśmiechów, ale na dłuższą metę to będzie zdrowszy układ.

Zyskamy czas, by za sobą zatęsknić. No i koniec z ukrywaniem się. Ostatniego dnia, gdy żegnałam się z zespołem, Kamil podszedł do mnie i gorącym pocałunkiem pokazał wszem i wobec, co nas łączy. Tak, by inne kobiety wiedziały, że jest zajęty, zaklepany i zakochany. Zaskoczył mnie, ale też ucieszył tym gestem.

Minęły dwa lata. Mimo że biurowe romanse statystycznie szybko się rozpadają, my nadal jesteśmy razem. W zeszłym miesiącu, w moje urodziny, Kamil mi się oświadczył. Zaplanował dokładnie każdy szczegół wieczoru. Świece, moje ukochane frezje i pierścionek, ukryty między stronicami książki Etgara Kereta. Teraz planujemy ślub.

Zasady są dobre. Warto je mieć. Trzymają nas w ryzach, nie pozwalają na to, by każdy robił, co chce, bez względu na konsekwencje. Pozwalają zachować porządek. Czasem jednak warto je złamać. My się odważyliśmy i nie żałujemy.

Czytaj także:
„Straciłem pracę, ukradli mi auto. Myślałem, że nic gorszego nie może mnie spotkać, ale wtedy zamieszkaliśmy z teściową”
„Urodziłam córkę kochankowi, ale zostawiłam ją w szpitalu. Mąż powiedział, że nie zaakceptuje obcego bachora”
„Nie było wielkiej miłości, to był ślub z rozsądku. Namiętność zrodziła się dopiero, kiedy ona śmiertelnie zachorowała”

Redakcja poleca

REKLAMA