„Urodziłam córkę kochankowi, ale zostawiłam ją w szpitalu. Mąż powiedział, że nie zaakceptuje obcego bachora”

Oddałam dziecko do adopcji fot. Adobe Stock
„Nie było jednak dnia, żebym nie myślała o dziewczynce, której nawet nie dałam imienia. Pewnego dnia zadzwoniłam do szpitala, ale pielęgniarka nie chciała mi nic powiedzieć: – Pani zostawiła dziecko i teraz chce się dowiedzieć, co z nim się stało? Nie udzielamy takich informacji – mówiła sucho. – Pani nie ma już żadnych praw”.
/ 14.04.2022 16:49
Oddałam dziecko do adopcji fot. Adobe Stock

Zawsze marzyłam, żeby mieć taką córeczkę – z czarnymi jak smoła loczkami i figlarnymi oczkami. Nieustannie uśmiechnięta, szybko zaczęła siadać, a teraz próbuje już stawiać pierwsze kroczki – nic dziwnego, że cała rodzina nie może powstrzymać się od zachwytów.

Nawet Sebastian, starszy o 7 lat, po pierwszym szoku spowodowanym pojawieniem się siostrzyczki nie tylko ją zaakceptował, ale pokochał nad życie. Teraz z rozczuleniem przysłuchujemy się, jak uczy „swoje słoneczko” mówić pierwsze słowa. Tylko moja mama jakoś nie piszczy z zachwytu nad wnusią. I najgorsze, że wszyscy wiemy dlaczego... choć bardzo chcielibyśmy o tym zapomnieć. Tylko czy matka może zapomnieć?

Bardzo wcześnie się zakochałam

Ja i Tomek mieszkaliśmy na jednym osiedlu, znaliśmy się z widzenia, a kiedy Tomka karnie przenieśli do naszej szkoły (w poprzedniej wdawał się w bójki) zostaliśmy parą. Na początku, jak to dzieciaki, trzymaliśmy się za ręce i tańczyliśmy „wolne” na szkolnych dyskotekach.

Nic złego nie robiliśmy, a mimo to moja mama nie lubiła Tomka.
– Skrzywdzi cię, zobaczysz – mówiła często. – On jest nic dobrego i jego matka nic dobrego też nie jest. Z jakiej kto rodziny pochodzi taki wcześniej czy później się stanie. Słuchaj matki, a nie będziesz płakała. Ale ty chyba głupia jakaś jesteś, skoro tego nie widzisz – kończyła swoje wywody i wracała do pracy.

Mama prowadziła niewielki warzywniak na naszym osiedlu. Ojciec zostawił ją, kiedy ja i siostra byłyśmy małe. Nie pamiętam nawet jego twarzy. Podobno żyje gdzieś na Pomorzu z inną kobietą, ale czy to tylko plotki czy prawda? Pewnie dlatego mama zawsze była zgorzkniała i zabiegana – bo i po towar sama jeździła i w sklepie stała świątek czy piątek. Mężczyznami się nie interesowała i często mówiła, że „chłopy to nic dobrego”. Nie chciałam żyć tak jak ona i dlatego mimo uszu puszczałam jej przestrogi co do Tomka. Zresztą, zakochana byłam po uszy i tyle.

Lata mijały, szkolne pary rozpadały się, powstawały nowe, a my nadal byliśmy razem. Zaczęły się wspólne wyjazdy, a kiedy moja siostra wyjechała za mężem do Belgii, to zdarzało się, że Tomek u nas pomieszkiwał. Matka jakby przyzwyczaiła się do niego i nieraz nawet pomagał przyszłej teściowej, jak sobie żartował, w warzywniaku.

Cieszyłam się i z tego, że Tomek „przyjął się” w naszym domu, i z tego, że mamie było lżej. Kiedy zaraz po szkole średniej zaszłam w ciążę, nikt nie rozpaczał z tego powodu – przecież byliśmy razem prawie 5 lat.

Nie było rodzinnych debat – po prostu w listopadzie wzięliśmy ślub. Pamiętam, że pogoda była paskudna. Lał deszcz, a ciężkie chmury zasłaniały niebo.
– Oj, zły to znak, zły – krakała moja mama, wymownie patrząc do góry.
Pokręciłam tylko głową. Byłam szczęśliwa jak nigdy, nosiłam w sobie nowe życie, a za chwilę miałam stać się żoną chłopaka, którego od dawna kocham. Cóż mogło mnie złego spotkać?

Przyszedł na świat Sebastian i zaczęły się kłopoty

Synek był niespokojny, mało spał, dużo płakał. Mieszkaliśmy kątem u mojej mamy. Mama czepiała się nas z byle powodu, pouczała, że za lekko ubieram Sebastiana albo za grubo, że ja w wieku synka to dawno piłam zwykłe mleko, a nie modyfikowane jakieś.

A pieniędzy ciągle brakowało. Tomek przerwał studia, poszedł pracować do fabryki opakowań, ale i to było mało. Coraz częściej się o to kłóciliśmy:
– Zostaw małego z kimś, weź się do jakiejś pracy – wypominał mi mąż.

Nie chciałam zostawiać synka z kimś obcym, ale czułam, że dłużej z jednej pensji nie wyżyjemy. Sąsiadka za umiarkowaną opłatą zgodziła się nim zająć, a i mama obiecała pomóc. Ja musiałam tylko znaleźć jakieś zajęcie. Tylko po ogólniaku nie było to łatwe, ale na szczęście koleżanka podpowiedziała mi, że akurat zwalnia się stanowisko sekretarki w niewielkiej firmie zagranicznej. Szef cudzoziemiec, pieniądze jak na nasze małe miasteczko bardzo przyzwoite, a i umiejętności wielkich nie trzeba – ot, czasem na list odpowiedzieć, kawy zrobić, ubrać się odpowiednio.

W piątek byłam na rozmowie, a od poniedziałku miałam zacząć pracę. Wydawało się, że wreszcie wyjdziemy na prostą, bo mniej więcej w tym samym czasie Tomek znalazł pracę w Warszawie.
– I tak nie ma mnie w domu, bo haruję całe dnie, tam więcej zarobię i będę przyjeżdżał na weekendy – tłumaczył.

Nie uśmiechała mi się perspektywa bycia słomianą wdową, ale... Może coś odłożymy, kupimy mieszkanie, zaczniemy żyć jak ludzie – myślałam. I tak zostałam sama z Sebastianem. Synek poszedł niedługo do przedszkola, a ja coraz bardziej chwaliłam sobie pracę. I co najważniejsze, Stefano, mój szef, też był bardzo zadowolony.
– Nawet nie wiedziałem, pani Anetko, że w Polsce takie piękne dziewczyny – komplementował mnie, wchodząc do biura. – A jakie porządne, jaki ład w papierach, naprawdę się cieszę, że to panią wybrałem. Pani mąż to szczęściarz.
– On tego nie docenia – wyrwało mi się kiedyś, bo coraz częściej zdarzało się, że Tomkowi w weekend „coś wypadało”.

Z czasem przestałam nawet za nim tęsknić, za to zaczęłam zwracać większą uwagę na to, jak ubieram się do pracy. Aż mi matka raz zwróciła uwagę:
– Co ty się tak stroisz do tej pracy? Żeby z tego jakichś kłopotów nie było!
Zbyłam ją, że przecież do ludzi trzeba elegancko chodzić, ale stroić się nie przestałam. Wiedziałam, że Stefano nie jest na moje wdzięki obojętny. Raz czy drugi zaprosił mnie na kolację, a potem zostaliśmy parą. Nawet nie starałam się tego ukrywać przed mężem. Zresztą, jak to ukryć w takim małym mieście. Na drugi dzień „życzliwi” mu donieśli, że żona przyprawia mu rogi.
– A pewnie, dość mam takiego dziadowania, wiecznego czekania, przyjedziesz albo nie – krzyczałam, kiedy zarzucił mi zdradę. – Stefano na rękach mnie nosi. Dziś jeszcze się wyprowadzam.
– A idź, idź do tego swojego gacha, ale syna już nie zobaczysz. – krzyczał Tomek, a ja jak powiedziałam, tak zrobiłam. Spakowałam swoje rzeczy i wprowadziłam się do kochanka.

Rzeczywistość nie okazała się tak sielankowa. Już po dwóch tygodniach widziałam, że to nie jest związek na stałe – Stefano dużo podróżował, całe dnie siedziałam sama. Na dodatek wariowałam z tęsknoty za dzieckiem. Najgorsze jednak miało dopiero przyjść.
– Chyba nie sądziłaś, że zostawię żonę i syna dla takiej jak ty. – krzyczał Stefano, gdy mu powiedziałam, że jestem w ciąży. – Wynoś się. Dam ci na zabieg.
Nawet nie miałam pojęcia, że mój anioł jest żonaty. Z płaczem wróciłam do matki. Wszyscy w miasteczku wytykali mnie palcami. Myślałam nawet, żeby odebrać sobie życie, ale szkoda mi było maleństwa, które nosiłam pod sercem. Nie wyobrażałam sobie, że można zabić dziecko, choćby i nienarodzone. No i miałam syna.

Do Tomka musiały dojść plotki o tym, co się stało, bo pewnego dnia przyszedł do matki z Sebastianem. Mały oszalał z radości na mój widok, a i ja zaniemówiłam ze szczęścia. O dziwo, mój mąż wcale nie chciał się kłócić.
– Pięknie wyglądasz – zaczął. – Słyszałem, że jesteś w ciąży...
– Tak. – szepnęłam. – Może jeszcze nie wszystko stracone, może potrafisz mi wybaczyć? Ja cię nadal kocham, Tomek. Tak jak 10 lat temu.
Tej nocy długo rozmawialiśmy. Mój mąż powiedział mi, że kiedy musiał zająć się Sebastianem, wrócił z Warszawy do naszego miasta, ale że codziennie słyszy szepty: „O, to ten, co go żona puściła kantem”. Ja mówiłam, czego zabrakło mi w naszym małżeństwie.
– Spróbujmy od nowa, Anetka. Ale tego bachora – spojrzał z na mój brzuch – ja nie zaakceptuję. On ma zniknąć.

Wiedziałam, co muszę zrobić

Córeczka (dowiedziałam się tego przez przypadek podczas porodu) urodziła się w terminie, zdrowa. Nie chciałam nawet na nią spojrzeć, bo czułam, że pęknie mi serce. Dwa dni później podpisałam papiery, że zrzekam się córki.

Może to dziwne, ale gdy wróciłam do domu, temat dziecka w ogóle nie istniał. A kilka miesięcy później zaszłam znowu w ciążę. Tomek szalał ze szczęścia. Chodził ze mną na badania, cieszył się, że to dziewczynka. A wiosną urodziła się Małgosia – podobna do Tomka jak dwie krople wody, z czarnymi jak smoła włosami i bursztynowymi oczkami. Dla niej kupowaliśmy tony nowych śpioszków i wspaniałych zabawek – czasami miałam wrażenie, że obsypuję ją tak prezentami za nią i za siostrę – ale nigdy nie mówiłam tego głośno. Nie było jednak dnia, żebym nie myślała o dziewczynce, której nawet nie dałam imienia.

Pewnego dnia zadzwoniłam do szpitala, ale pielęgniarka nie chciała mi nic powiedzieć:
– Pani zostawiła dziecko i teraz chce się dowiedzieć, co z nim się stało? Nie udzielamy takich informacji – mówiła sucho. – Pani nie ma już żadnych praw.

O tym, niestety, wiedziałam. Plotka głosi, że Stefano zabrał córkę ze sobą do Włoch, ale trudno mi w to uwierzyć. Między mną a Tomkiem jest teraz bardzo dobrze. Myślimy o trzecim maleństwie. Tylko czy ja kiedykolwiek, patrząc w czarne oczy Małgosi, przestanę myśleć o tym, czemu także jej siostra nie żyje otoczona moją miłością, co robi, jak wygląda, czy jest szczęśliwa? I czy kiedyś nie będę żałowała, że zamiast dziecka wybrałam męża...

Czytaj także:„Mąż zamykał mnie w domu. Znęcał się nade mną i bił dzieci. Jakimś cudem udało mi się uciec”„Urodziłam chorego syna, a mąż odszedł do innej kobiety, żeby zacząć wszystko od nowa”„Ja i moja córka byłyśmy w ciąży w tym samym czasie. Agatka jest młodsza o dwa tygodnie od Oli, ale jest... jej ciocią”

Redakcja poleca

REKLAMA