„Straciliśmy majątek przez roztargnienie. Zmarła ciotka ukryła dla nas wielką gotówkę w meblach, które oddaliśmy...”

Majątek ukryty w meblach fot. Adobe Stock, samuel
Nieraz słyszałam o złotych zegarkach, wyrzucanych razem z pościelą z mieszkania po dziadkach. Z braku czasu oczywiście. My dokładnie przeszukaliśmy wszystko, a jednak przeoczyliśmy... 80 tysięcy dolarów.
/ 01.07.2021 11:32
Majątek ukryty w meblach fot. Adobe Stock, samuel

Podobne historie zdarzają się pewnie w każdej rodzinie. Po latach zamieniają się w zabawną anegdotę opowiadaną na imieninach. Ale ja wciąż jeszcze wolałabym o tym zapomnieć…

Stefania była nestorką naszej rodziny. Ta przyrodnia siostra mojej babci przeżyła wszystkich bliskich krewnych i umarła bezpotomnie w wieku ponad stu lat – do końca zachowując formę i absolutną trzeźwość umysłu. Do końca mieszkała w swoim mieszkaniu i codziennie siadała w oknie, żeby pozdrawiać stamtąd sąsiadów.

Oczywiście, pewne rzeczy były już poza jej zasięgiem

Dlatego przez ostatnich dziewięć lat życia Stefanii to my robiliśmy jej zakupy i woziliśmy do lekarza. Jarek, mój mąż, mył okna i wieszał firanki, ja przynosiłam obiady, robiłam pranie… Stefania była nam bardzo wdzięczna. Kiedyś nawet zrobiła tajemniczą minę i powiedziała z naciskiem.

Nie myślcie, że stara, niedołężna baba nie potrafi się odwdzięczyć. Pewnego dnia przekonacie się, jak wiele znaczy dla mnie wasza dobroć…

Pokiwaliśmy głowami, pewni, że Stefania ma na myśli swoje modlitwy za nas i nagrodę, którą kiedyś odbierzemy w niebie. Jako emerytowana urzędniczka pocztowa nie posiadała niczego poza pudłem pamiątkowych fotografii i paroma starymi meblami. Mieszkanie też było czynszowe. Za to już dawno zadbała o miejsce na cmentarzu, a pieniądze na pogrzeb odkładała na specjalnym koncie w banku.

Dlatego, kiedy pewnego dnia Stefania zasnęła wiecznym snem w fotelu przy oknie, zajęliśmy się niezbędnymi sprawami spokojnie i systematycznie. Trzeba było tylko szybko zlikwidować mieszkanie, czyli zrobić coś z dobytkiem staruszki.

– Nie mam teraz czasu przeglądać tych kopert i papierów – wysapał Jarek, grzebiąc w szufladzie komody. – Wrzucę to wszystko w karton i zabierzemy do nas. W weekend spokojnie przejrzymy. Pewnie to głównie makulatura, ale mogła mieć jakieś stare obligacje, rodzinne metryki, szkolne świadectwa sprzed wojny… Nie chciałbym, żebyśmy wyrzucili w pośpiechu coś, co ma wartość.

Zgodziłam się z Jarkiem. Oboje mieliśmy gorący okres w pracy i nie mogliśmy godzinami przesiadywać w tym mieszkaniu. A nieraz słyszałam o złotych zegarkach, wyrzucanych razem z pościelą z mieszkania po dziadkach. Z braku czasu – oczywiście…

Jarek poszedł po karton, a ja siedziałam w pokoju Stefanii, patrząc na sześć foteli, które, poza stołem i komodą, stanowiły jego jedyne wyposażenie. Zawsze zastanawiałam się, na co tej samotnej staruszce tyle foteli. Ciężkich, obciągniętych suknem... Niewątpliwie pochodziły jeszcze sprzed wojny i były coś warte. Ale nie zamierzałam ich zabrać do domu – sukno było w kolorze butelkowej zieleni, której wyjątkowo nie znoszę. Kiedy Jarek wrócił, zapytałam, co zrobimy z meblami.

– Nawet tego nie zniesiemy na dół. One są potwornie ciężkie…

Mój mąż przypomniał sobie, że dwie ulice od naszego domu otwarto jakiś czas temu komis meblowy.

– Reklamują się, że odbiór mebli gratis. Mam gdzieś nawet wizytówkę. Dzwonimy? Zadzwoniliśmy.

Następnego dnia rano dwaj panowie z komisu zabrali stół, komodę i sześć foteli

Jak podejrzewałam, tylko te ostatnie były coś warte.

- Solidny przedwojenny mebel, szanowna pani – oświadczył ten starszy. Cztery dni później, w niedzielę, wreszcie znaleźliśmy czas, żeby usiąść nad kartonem. Większość papierów stanowiły odcinki emerytur, rachunki za gaz i prąd, widokówki od znajomych z wakacji.

W pewnej chwili wzięłam do ręki szarą kopertę i zdumiałam się. Była opisana: „Dla Eweliny i Jarka, instrukcja w sprawie mebli”. Bez wątpienia to my byliśmy adresatami. Ale – jakich mebli? Jaka instrukcja? Rozerwałam szybko kopertę. W środku była kartka z zeszytu zapisana ołówkiem. Przeczytałam i poczułam, że robi mi się słabo.

– Co się stało? Wyglądasz, jakbyś zobaczyła ducha. Co tam jest napisane? – zaniepokoił się Jarek.

Narzeczony Stefanii sprzedał kamienicę w Krakowie… Bez słowa podałam mu kartkę. Stefania pisała, że skoro to czytamy, to znaczy, że umarła. A skoro umarła, to mamy zabrać to, co dla nas schowała, żeby nam się lepiej żyło. Musimy zajrzeć pod siedzenia zielonych foteli. W jednym zaszyte są pieniądze. Osiemdziesiąt tysięcy dolarów…

– To jakaś bzdura… Majaczenia staruszki! Skąd emerytowana urzędniczka z poczty, miałaby niby mieć takie pieniądze? Nawet gdyby zbierała całe życie…

– Nie zbierała – przerwałam Jarkowi. – Ja znam tę historię, moja mama zawsze ją opowiadała, ale była pewna, że to przepadło w czasie wojny… Stefania miała narzeczonego, amerykańskiego lotnika. Kiedy zbliżała się wojna, on sprzedał jakąś kamienicę w Krakowie i mieli emigrować do Stanów. Ale przedtem gdzieś pojechał i słuch o nim zaginął. Ona go szukała przez Czerwony Krzyż, pół wieku. To znaczy, że wciąż czekała, że przez całe życie pilnowała jego pieniędzy. Dopiero po śmierci zdecydowała się je oddać. Jarek…

– Co?

Oddaliśmy do komisu osiemdziesiąt tysięcy dolarów…

– Szybko, ubieraj się! – Jarek poderwał się z krzesła. – Jedziemy tam. Powiemy, że zmieniliśmy zdanie i chcemy sobie zostawić te fotele. Zabierzemy je od razu – choćbyśmy mieli zamówić ciężarówkę. Pośpiesz się!

Za późno… Komis był pawilonem składającym się z trzech sporych pomieszczeń. W drugim zobaczyliśmy tylko dwa zielone fotele stojące pod ścianą. Hala była akurat pusta. Jarek rozejrzał się, chyba w poszukiwaniu kamery monitoringu, i położył na podłodze. Zobaczyłam, że wyciąga scyzoryk i sięga pod spód siedziska. Zamarłam.

Jeżeli ktoś to zobaczy…

– Uspokój się, wciąż jeszcze są nasze… Nie ma. To nie te. Niech to szlag, szukamy właściciela…

Właścicielem komisu był szczupły, uśmiechnięty blondyn

– To ostatnie, które zostały, bo pozostałe sprzedałem. Oczywiście, mogą państwo je zabrać, pobierzemy tylko opłatę. Ale proszę się zastanowić. Rzadko się zdarza, żeby jakieś meble sprzedały się w trzy dni, a ja już mam dla państwa pieniądze…

Z każdym jego słowem, zamiast się cieszyć, byliśmy coraz bardziej zrozpaczeni. Musieliśmy, wbrew wszelkim zasadom, wydobyć z komisu dane nabywców foteli! Może zdołamy je od nich odkupić…

Zaczęłam coś mówić o zmarłej babci, szoku po pogrzebie, pochopnej decyzji, której będziemy żałować przez resztę życia. Prosiłam, prawie płacząc. Chyba moja histeria wyglądała wiarygodnie, bo poprosił, żebyśmy poszli za nim na zaplecze.

– Tak się składa, że znam człowieka, który kupił trzy fotele. To właściciel dwóch kawiarni, kompletuje wyposażenie. Zadzwonię, może zgodzi się z państwem porozmawiać.

Negocjacje nie były proste, przedsiębiorca wyczuł okazję łatwego zarobku i ostro podbił stawkę. Odkupiliśmy swoje fotele za cenę trzy razy wyższą od tej komisowej. Ale skoro dolarów nie było w dwóch pierwszych fotelach, teraz byliśmy prawie pewni, że kupujemy osiemdziesiąt tysięcy dolarów.

Nic z tego. Byliśmy już właścicielami pięciu zniszczonych foteli i oboje myśleliśmy to samo. Że Stefania z nas zakpiła. Że miała jednak sklerozę i cała ta historia była tylko urojeniem starszej pani. Adres ostatniego fotela, sprzedanego dzień wcześniej, dostaliśmy cudem.

– Ci ludzie mają siedmioro dzieci, w tym piątkę po zmarłym kuzynie. Straszna bieda i jeszcze ostatnio dach im przeciekł. Marzyli o fotelu i dostali go w prezencie od sąsiadów. Nie wiem, czy państwu sprzedadzą i czy państwo powinni im to proponować. To dla nich skarb…

– Damy im te pięć foteli, oczywiście zreperowanych wcześniej przez tapicera – powiedziałam do Jarka, kiedy wyszliśmy.

Tylko kiwnął głową. Wiedzieliśmy, że to ostatnia szansa i musimy to dobrze rozegrać… Pełni złych przeczuć, weszliśmy do pokoju.

Stał tam nasz fotel

Kiedy podjechaliśmy pod wskazany adres, od razu wiedzieliśmy, który to dom. Wyglądał żałośnie – nieotynkowany, ze zniszczoną papą zamiast dachu i zardzewiałymi rynnami. Było widać, że mieszkają tu bardzo biedni ludzie. Kiedy zapukaliśmy do drzwi, otworzyła nam kobieta koło czterdziestki. Skromnie ubrana i wyraźnie wyniszczona pracą, na nasz widok – dwojga obcych ludzi – wybuchła szczerą radością.

– Zapraszamy! Dziś jest najwspanialszy dzień naszego życia! Bóg zesłał nam cud i chcemy, żeby wszyscy się z nami cieszyli! Czy wiecie państwo, że cuda naprawdę się zdarzają?! Proszę do środka

Pełni złych przeczuć weszliśmy do pokoju. Na środku stał nasz szósty fotel, a wokół niego gromada dzieci odprawiała coś w rodzaju tańca radości. Co prawda właściciel komisu mówił, że rodzinie bardzo zależało na fotelu, ale to nie było to. Fotel stał odwrócony do góry nogami… Powiedzieliśmy jakieś kłamstwo i szybko wyszliśmy. Jak bardzo nie bylibyśmy rozczarowani, nie jesteśmy bez serca. Nie mogliśmy im odebrać dolarów Stefanii. My nie byliśmy biedni, a dla tych ludzi te pieniądze były skarbem, ratunkiem, nowym życiem, na które bez nich nie mieliby szans…

Może nie ma czego żałować? Może faktycznie zdarzył się cud i wszystko było z góry zapisane? 

Czytaj także:
„Przez moją głupotę zginęlibyśmy obaj - ja i mój brat. Na szczęście on okazał się mądrzejszy”
„Na emeryturze harowałam ciężej, niż w pracy. Byłam nianią, kucharką i sprzątaczką”
„Wiem, że mój mąż pije, ale to nie powód, by nasi synowie go nie szanowali. A oni mówią, że się go wstydzą!”

Redakcja poleca

REKLAMA