Za mąż wyszłam młodo i z wielkiej miłości. Dorobiliśmy się z mężem własnego mieszkania, urządziliśmy je, umeblowaliśmy. Gdy na świat przyszły dzieci, ja zajęłam się domem, a Jacek wziął na siebie obowiązek zarabiania. Mimo zwykłych życiowych kłopotów śmiało mogę powiedzieć, że nasze życie było niemalże sielankowe.
Nie zauważyłam, kiedy coś zaczęło się psuć. A musiało, skoro Jacek coraz częściej wracał do domu na rauszu.
– Kochanie, jaki przykład dajesz chłopcom? – upominałam go, gdy kładliśmy się spać.
– Są coraz więksi. Sami niedługo zrozumieją, że człowiek nie wielbłąd, czasami musi się napić, pozbyć garba – żartował, choć mnie to wcale nie bawiło. Wcześniej nie podchodził w tak lekki sposób do picia.
Nie martwiłam się nawet wtedy, gdy nietrzeźwe powroty Jacka do domu stały się normą. Kiedy nadchodził weekend i mieliśmy spędzić go razem, mój mąż robił się dziwnie podenerwowany. Pewnej soboty nakryłam go na piciu piwa w łazience.
– Co ty robisz? – zdziwiłam się. – Nie możesz, jak normalny człowiek, usiąść w pokoju?
– Żebyś się czepiała, że piję? – spojrzał na mnie mętnym wzrokiem. – Tylko to potrafisz – dorzucił tak wrogo, że aż się cofnęłam.
Czas płynął. Alkohol niestety też
Synowie dorośli, pożenili się, poszli na swoje. Nasze życie niby zwolniło, uspokoiło się, powodów do stresów nie było, a jednak mój mąż pił dalej, niemal codziennie, i nie kończyło się już na kilku butelkach piwa. Gdy zostaliśmy tylko we dwoje, w pełni zaczęło do mnie docierać, że Jacek ma problem z alkoholem.
– Przesadzasz! – kwitował, gdy tylko próbowałam poruszyć ten temat.
– Nie krzycz, proszę.
– Krzyczę, bo wiecznie masz o coś pretensje! Jak człowiek ma wytrzymać na trzeźwo z taką czepialską, upierdliwą babą?!
Nie czepiałam się. Nie wypominałam mu codziennego picia, nie wyliczałam butelek zostawianych pod zlewem. Nie wytykałam tonu i sposobu, w jaki się do mnie zwracał. Kochałam go i chciałam zrozumieć, ale przychodziło mi to z coraz większym trudem.
Prosiłam, by przestał, ale wtedy wpadał w złość
Zaczęłam się za niego wstydzić. Jak wtedy, gdy na weselu młodszego syna upił się i spał na stole, ubrudzony sałatką jarzynową. Czerwona z zażenowania musiałam prosić o pomoc w podniesieniu go i odstawieniu do domu. Albo jak wtedy, gdy wracając późno, oczywiście po pijaku, pomylił drzwi i dobijał się do sąsiadów. Długo nie mogłam im potem spojrzeć w oczy. Albo gdy spał na klatce schodowej, bo nie miałam dość siły, żeby wtaszczyć go do domu.
– Mamo, nie wydaje ci się, że ojciec stanowczo za dużo pije? – starszy syn Szymek wpadł po południu z krótką wizytą i na dzień dobry zadał mi zasadnicze pytanie.
Jacka nie było jeszcze w domu, chociaż pracę kończył po piętnastej. Pewnie siedział z kolegami w barze.
– Chyba tak jak wszyscy – odparłam, lojalnie stając w obronie męża.
– Jak wszyscy? – zadrwił. – Chyba tylko ty w to wierzysz. Też nie wylewam za kołnierz, ale nie chlam codziennie i nie zataczam się na ulicy. Jak tu jechałem, widziałem ojca…
– I nie zabrałeś go?! – przerwałam mu. – Nie przywiozłeś do domu?
– Wybacz, ale – Szymek skrzywił się z niechęcią – wstyd mi się było do niego przyznać.
– To twój ojciec!
– Też mi ojciec. Nawalony jak autobus, śmierdzący… Samochód by mi zabrudził.
– Przestań! Ojciec to ojciec. Gdzie go widziałeś? Na jakiej ulicy?
Zaczęłam się ubierać.
– Mamo! – Szymek złapał mnie za rękę. – Chyba nie chcesz szukać go po knajpach?
– Przecież trzeba go znaleźć, sprawdzić, czy nic mu się nie stało – tłumaczyłam gorączkowo. – Pomożesz mi?
– Ani mi się śni – odpowiedział oschle.
– Czemu? – jęknęłam. – Przecież to twój ojciec, wychował cię, dbał o ciebie, był fajnym tatą, sam mówiłeś.
Szymek zacisnął usta. W jego spojrzeniu widziałam bunt. Bunt dziecka zawiedzionego swoimi rodzicami. Bo wyglądało na to, że mną też się rozczarował.
– Może i był, ale teraz jest alkoholikiem i powinien się leczyć. A ty wcale mu nie pomagasz, wiecznie go tłumacząc. Tylko sobie szkodzisz. I nam wszystkim.
– Jak możesz tak mówić?
– Mogę, bo wstyd mi za niego. Że chleje bez opamiętania, że włóczy się pijany po mieście, że zasypia w krzakach zarzygany, zasikany. Że ludzie go wytykają palcami.
– Cicho, Szymuś, cicho… – szeptałam rozpaczliwie, chcąc, żeby przestał mówić te straszne rzeczy. – Proszę, pomóż mi go znaleźć. Może zasłabł?
– To zadzwoń na pogotowie i spytaj, czy nie zgarniali jakiegoś zaszczanego pijaka.
– Zabraniam ci tak mówić o ojcu!
Sama poszłam szukać Jacka. Obeszłam wszystkie bary w okolicy, na ulicach i w zaułkach wypatrywałam znajomej sylwetki, ale daremnie. Komórkę jak zwykle wyłączył, bo nie lubił, gdy panikowałam i wydzwaniałam, psując mu zabawę. Pozostało mi wrócić do domu i czekać.
Zjawił się po północy. Pomogłam mu się rozebrać i dotrzeć do łóżka. Ja położyłam się na kanapie, bo jego chrapanie i zapach mi przeszkadzały, a musiałam wcześnie wstać.
Tak funkcjonowałam długi czas. Wszystko w domu kręciło się wokół Jacka, wszystko ustawiałam pod niego, byle był zadowolony, byle oszczędzić mu trosk i nerwów. Mimo to wciąż pił.
A ja go karmiłam, pomagałam w rozbieraniu się, myciu i kładzeniu spać. Sprzątałam po nim i pilnowałam, by się nie zadławił wymiocinami. Gdy czuł się zbyt źle, by pójść do pracy, dzwoniłam, usprawiedliwiałam go, załatwiałam zwolnienia lekarskie. Odwoływałam też spotkania rodzinne, nawet te w święta, tłumacząc się nagłą chorobą. Własną, bo przecież nie mogłam powiedzieć, że Jacek śpi jak kłoda, dlatego Wigilii nie będzie. A gdy zrobiło się krucho z pieniędzmi, zaczęłam dorabiać. Było ciężko, coraz ciężej.
Czasem prosiłam, by przystopował, ograniczył picie, choćby dla własnego zdrowia, ale zawsze kończyło się awanturą. Chociaż nawet kiedy nic nie mówiłam, prowokowałam go. Samym swoim istnieniem.
– Nie gap się na mnie! Nie wzdychaj, że okna parują! Najchętniej byś mnie na odwyku zamknęła, co? I znalazła sobie jakiegoś gacha! Nie dziwota, że tak źle dzieci wychowałaś! Wyrodne gnojki! – huczał. – Moje są w ogóle? Spotkałem niedawno Marcina. Poprosiłem o drobne na piwo, a on mnie olał! Własnego ojca! Udał, że mnie nie zna.
Zmartwiłam się. Wiedziałam, że Szymek ma do ojca wielki żal i zdania nie zmieni, ale Marcin był tym łagodniejszym, bardziej wyrozumiałym dzieckiem. Chociaż on nie powinien odwracać się od ojca i traktować jak obcego.
Zadzwoniłam do niego, ale nie zamierzał przepraszać.
– Szymek ma rację. Za długo mu pobłażaliśmy. Jak zacznie się leczyć, pomożemy. Ale póki chleje, nawet grosza nie dostanie – oznajmił twardo mój młodszy syn. – I niech nie przychodzi do nas, gdy jest pijany – dodał. – Bo tylko mi dzieci straszy.
– Co ty opowiadasz? Jak to straszy? Przecież on kocha swoje wnuki!
– Więc niech się zachowuje jak na dziadka przystało. Przykro mi, mamo, ale nie wpuszczę go za próg, jeśli wyczuję choć gram alkoholu. Możesz przychodzić sama.
– Sama? Jak to sama?
Chyba naprawdę źle wychowałam dzieci. Nie umiały okazać szacunku swoim rodzicom. Z drugiej strony, czy taki ojciec jak Jacek zasługuje na szacunek? Czy kilka dobrych wspomnień zrównoważy lata smutku, zgryzot, wstydu? Nie, nie wolno mi! Zalało mnie poczucie winy za te nielojalne myśli. Przecież to nie jego wina, że tak się zachowuje, on po prostu jest chory.
Ale skoro jest chory, czy nie powinien się leczyć? Czy taka myśl to też nielojalność, skoro przysięgałam na dobre i złe?
Nie poznałam mieszkania. Zamienił je w melinę
Bez finansowego wsparcia ze strony synów, którzy czekali, aż zmądrzeję, było mi jeszcze ciężej udźwignąć to wszystko, ale się starałam. Dla Jacka. Ze względu na naszą wielką miłość, która zszarzała, skarlała, ale przecież nadal się kochaliśmy…
Niestety, nie byłam z żelaza i nie robiłam się młodsza. Zajmowanie się domem, Jackiem, ciągły stres i dorabianie po godzinach doprowadziło mnie do anemii, wyczerpania fizycznego i omdlenia na ulicy.
Leżąc na szpitalnym łóżku, czekałam na odwiedziny Jacka. Byłam pewna, że zaraz przybiegnie, pełen niepokoju i troski o moje zdrowie, zacznie sypać obietnicami poprawy i pomysłami, jak mi ulżyć.
Nie przyszedł. Choć ja nigdy go nie opuściłam, a teraz zasłabłam i go potrzebowałam.
Nie byłam sama. Miałam synów, synowe, wnuki. Codziennie ktoś mnie odwiedzał, ale ja czekałam na męża, na miłość mojego życia, dla której tak wiele poświęciłam.
A on się nie pojawiał.
– Mamo, nie czekaj – Marcin uśmiechnął się do mnie smutno. – Ojciec w ogóle się nie przejął, jak pił, tak pije. Zajrzałem tam. Jak wyjdziesz ze szpitala, zabierzemy cię do nas.
– Ale ja nie mogę… Przecież ktoś musi zadbać o ojca – zaprotestowałam niemal odruchowo. – Sam sobie nie poradzi.
– Będzie musiał – Szymek uścisnął moją dłoń. Krzepiąco i ostrzegawczo. – A ty musisz wreszcie zadbać o siebie, mamo.
Znaleźliśmy ośrodek dla współuzależnionych. Zawiozę cię tam, pogadasz z psychologiem. Proszę, nie chcemy stracić także ciebie.
Początkowo nie zamierzałam się zgodzić, ale kiedy wróciłam do domu, przeżyłam szok. Nasze zadbane mieszkanie przypominało norę. Dla Jacka przez cały ten czas liczyło się tylko picie i to, że pod moją nieobecność nie musiał się w żaden sposób hamować. Mój ukochany zmienił się w potwora. Czy mógł jeszcze wrócić dawny Jacek? Nie wiem. Ale Marcin miał rację – najpierw muszę zadbać o siebie, bo inaczej się wykończę. Potem ewentualnie zawalczę o Jacka, o nas. O ile uznam, że warto.
Miłość ma wiele twarzy. Chyba pora nauczyć się jej twardej odmiany. Takiej, która stawia warunki.
Czytaj także:
„Mój brat był rozpuszczony jak dziadowski bicz. Wyrósł na nieodpowiedzialnego pasożyta-moczymordę i nas zrujnował”
„Nie szukałam miłości, panicznie bałam się dzieci. Wtedy w moim życiu pojawił się on i… jego córka”
„Matka wychowała mnie na swoją prywatną opiekunkę. Ja się nigdy nie liczyłam, zawsze musiało być po jej myśli”