„Straciłam męża i mój świat się zawalił. Choć dzieci płakały, czułam do nich odrazę, bo tak bardzo przypominały mi ojca”

załamana wdowa fot. Adobe Stock, Marco
„Mieliśmy tyle wspólnych planów. I nagle los to wszystko mi zabrał. Leżałam w naszym łóżku kilka godzin. Zostawiony w salonie telefon dzwonił wściekle, ale nie zwracałam na to uwagi”.
/ 23.01.2023 13:15
załamana wdowa fot. Adobe Stock, Marco

Myślałam, że jestem silną kobietą. A po śmierci Mariusza rozsypałam się na tysiąc kawałków. Ostatni rok ja i moje dzieci przetrwaliśmy tylko dzięki Marii, mojej teściowej. Data, po której nic już nie będzie takie samo, to 3 kwietnia 2021 roku. Rano zobaczyłam na wyświetlaczu numer telefonu szpitala. Byłam pewna, że dzwonią, by mi powiedzieć, że mogę przyjechać po męża. Trzy dni wcześniej jego lekarka mówiła, że lada dzień będzie mógł iść do domu.

– Pani Kamila? Bardzo mi przykro, ale mam złą wiadomość. Stan pani męża w nocy gwałtownie się pogorszył. Robiliśmy, co w naszej mocy, ale nie udało nam się go uratować… – lekarka mówiła dalej, ale telefon wyleciał mi z ręki. Zapadła ciemność.

Od początku pandemii i ja, i Mariusz pracowaliśmy zdalnie. Staraliśmy się nie spotykać z nikim, a jeśli już, to tylko w plenerze. Naprawdę zachowywaliśmy się bardzo rozsądnie… I cierpliwie czekaliśmy na szczepionki. W marcu Mariusz musiał jednak pojechać do biura. Szef się uparł.

– To tylko kilka godzin, będę bardzo ostrożny – obiecywał.

– Hej, mam nie najlepszą wiadomość. Mam to świństwo – powiedział szef Mariusza przez telefon. – Nie wiem, kiedy się zaraziłem. Przepraszam.

Test Mariusza był jednak pozytywny. Z początku się nie przejęliśmy. Maniek miał przecież tylko 44 lata, był zdrowy i wysportowany.  Jednak po pięciu dniach, kiedy myśleliśmy, że już po wszystkim, Mariuszowi się pogorszyło.

– Kama, obudź się, coś jest nie tak. Nie mogę złapać oddechu. Dzwoń po karetkę… – powiedział.
Cała się trzęsłam, nie byłam w stanie wybrać numeru.

Na pogotowie czekaliśmy dwie godziny. Maniek rzęził, był blady jak ściana. Kiedy ratownicy podali mu tlen, odetchnęłam z ulgą. Zanim zamknęły się drzwi karetki, podniósł w górę kciuk.
Wtedy widziałam po raz ostatni.

Jego mamę polubiłam od razu

Jak się poznaliśmy z Mariuszem? W pracy. Nasza agencja reklamowa starała się o kontrakt z firmą, w której pracował. Nic z tego nie wyszło, wybrali inną ofertę. Było mi trochę żal, bo ten wysoki rudzielec z ich marketingu wpadł mi w oko. „Trudno, po dwóch tygodniach zapomnę” – pocieszałam się. Okazało się, że nie muszę. „Hej, Kama. Muszę się do czegoś przyznać. Nie głosowałem za wyborem twojej firmy z czystego samolubstwa. Bo mam taką zasadę, żeby nie mieszać pracy z życiem prywatnym. A teraz mogę z czystym sumieniem zapytać, czy pójdziesz ze mną w sobotę na koncert”.

Poszłam. Potem na kolację, do kina, na wycieczkę rowerową. Pół roku później zamieszkaliśmy razem. Marię, mamę Mariusza, polubiłam od razu, choć bałam się tego spotkania. Poznałam ją, kiedy już byliśmy pewni, że to między nami to coś poważnego. A wiadomo, co się mówi o teściowych. Szczególnie  o matkach jedynaków… A Maria po prostu podała mi rękę, uśmiechnęła się i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, pokazać z dobrej strony, powiedziała:

– Jestem pewna, że się zaprzyjaźnimy.

Rodzice Mariusza mieszkają w Borach Tucholskich. Nigdy nie mieli nic przeciwko, żeby w wakacje przygarniać nasze dzieci na kilka tygodni.

– Przecież nie będą siedzieć w tym waszym zadymionym mieście – powtarzała co roku Maria.
Po telefonie ze szpitala kilka godzin przesiedziałam na podłodze. Jedyne, co zrobiłam, to poprosiłam Maćka, żeby zabrał rodzeństwo do sąsiadki.

– Kama, co jest, Maciek powiedział, że się źle czujesz i żebym się nimi zajęła. Zajmę się, jasne, ale co jest… – Ewa mówiła jeszcze w przedpokoju. Ale kiedy mnie zobaczyła, zrozumiała, co się stało. – Boże. Maniek?

– Tak. Proszę, zostaw mnie. Muszę pobyć sama. Przyjdę po nich za kilka godzin – wydusiłam z siebie.

Nie płakałam. Nie od razu

Dopiero kiedy wstałam, poszłam do naszej sypialni i wyciągnęłam spod poduszki T-shirt Mańka. Przytuliłam się do niego, naciągnęłam kołdrę na głowę i zaczęłam wyć. Nie byłam przygotowana na to, co się stało. Na zostanie 42-letnią wdową z trójką dzieci. I na życie bez Mańka. Dobrze zarabiam, radzę sobie z technologią, umiem sama zmienić koło.

Więc to nie tak, że jestem kobietą, która nie poradzi sobie w codziennym życiu bez wsparcia mężczyzny. Ale po prostu kochałam Mariusza bez pamięci. Był nie tylko moim mężem i ojcem moich dzieci, ale też po prostu moim najlepszym przyjacielem.  Mieliśmy tyle wspólnych planów. Tych małych – obejrzeć razem najnowszy sezon „Peaky Blinders”, i tych wielkich – odwiedzić koło podbiegunowe czy przebiec maraton. 

I nagle los to wszystko mi zabrał. Leżałam w naszym łóżku kilka godzin. Zostawiony w salonie telefon dzwonił wściekle, ale nie zwracałam na to uwagi. Już się ściemniało, kiedy przyszła Ewa.

– Kama, dzieci się martwią. Musisz z nimi porozmawiać. Do Maćka dzwoniła też mama Mańka, niepokoi się, bo ani on, ani ty nie odbieracie telefonów. Wstań, pomogę ci…

Ale nie mogłam się ruszyć. Bo wiedziałam, że jak powiem prawdę dzieciom i teściom, to odejście Mariusza stanie się faktem. I będę musiała stawić czoła życiu bez niego. Kolejnych godzin i dni za dobrze nie pamiętam. Maria i teść przyjechali następnego dnia. Uznałam, że teraz mogę wrócić do łóżka, naciągnąć kołdrę na głowę i już nigdy nie wychodzić. Przecież jest Maria. Wszystkim się zajmie.

Zajęła się. Akt zgonu, odebranie ciała. przewiezienie go do rodzinnej miejscowości, zorganizowanie pogrzebu… Nawet mi do głowy nie przyszło, że Maria cierpi tak samo jak ja. Tak byłam skupiona na moich uczuciach, na niesprawiedliwości, która mnie spotkała, że o niej i teściu w ogóle nie pomyślałam. A przecież oni stracili dziecko. Swojego syna, jedynaka…

Nie byłam też w stanie myśleć o dzieciach. Ich uczuciach. A nawet o tym, czy mają co jeść.
Po tygodniu pozwoliłam się wsadzić do samochodu i zawieźć na pogrzeb. Poszłam do kościoła, usiadłam na wskazanym krzesełku. Gdy szliśmy do grobu, Ola chciała mnie wziąć za rękę. Cofnęłam swoją. Po jej buzi popłynęły łzy. Na szczęści przytulił ją Maciek.

W czasie stypy poszłam do łazienki. Usiadłam na wannie i napisałam maila do Marii. „Nie dam rady się nimi zajmować. Potrzebują kogoś silnego. Nie mnie. Przepraszam. Powiedz im, że ich kocham”.

Wymknęłam się tylnymi drzwiami i wróciłam do domu. 

– Kama, odłóż to, oszalałaś? – nagle na środku mojej łazienki wyrosła Maria.

Byłam już kompletnie pijana. Wszystko wirowało. Maria wyciągnęła mnie z wanny. Zawinęła w szlafrok i zaprowadziła do sypialni. Skuliłam się, ale kiedy Maria chciała wyjść, złapałam ją za rękę i jej nie puściłam.

– Przytul mnie – poprosiłam.

Rano Maria zrobiła kawę, śniadanie i zmusiła mnie, żeby wstała i przyszła do kuchni.

– Kama. Wiem, że cierpisz. I wiem, że masz wrażenie, że sobie z tym nie poradzisz. Rozumiem cię. Nie wiem, jak to możliwe, że ja żyję, a mój syn nie. Przecież tak nie powinno być. Ale życie toczy się dalej. Nie wierzymy w to dziś, pewnie jutro też nie uwierzymy. Ale może za pół roku, może za rok? Już nigdy nie będzie tak samo, ale jakoś będzie. Masz dzieci, masz nas, masz przyjaciół. Masz dla kogo żyć – Maria mówiła spokojnie, ale po policzkach ciekły jej łzy. – Dzieci mogą zostać u nas, i tak uczą się zdalnie. Zaraz wakacje. Przyjedź do nas, jak będziesz gotowa. Ale jest jeden warunek. Musisz z nimi porozmawiać. Zadzwoń do nich i sama im powiedz, jak bardzo je kochasz. I że musisz chwilę pobyć sama, ale na pewno niedługo znowu będziecie razem. Tylko tyle.

Zadzwoniłam na Skypie. To była bardzo trudna rozmowa. Ola cały czas płakała, Maciek siedział ze wzrokiem wbitym w podłogę, a Adaś ciągle pytał, gdzie jestem i kiedy przyjadę. Przez pierwsze trzy miesiące siedziałam na zwolnieniu lekarskim. I chodziłam na terapię – załatwiła ją Maria i co wieczór dzwoniła i się upewniała, czy na niej byłam.

Dzwoniła też rano i sprawdzała, czy wstałam, umyłam się i ubrałam. Trochę ją oszukiwałam. Po rozmowie z teściową (kazała mi włączać kamerę) rozbierałam się i wskakiwałam do łóżka. Wstawałam tylko na terapię. Zakupy robiła mi Ewa. Ale Marii o tym nie mówiłam. Zawsze miałam przyszykowaną anegdotkę z wizyty w warzywniaku czy spożywczym. I zmuszałam się, żeby zapytać, czy mogę porozmawiać z dziećmi. Maciek odmawiał, Adam pociągał nosem i pytał, kiedy przyjadę, a Ola opowiadała mi podekscytowana o nowych koleżankach z przedszkola.

Znalazłam w szafie marynarkę Mariusza

Kocham moje dzieci. Kocham je nad życie. Ale rozmowy z nimi przez te pierwsze miesiące po śmierci męża były jak rozdrapywanie rany. Maciek ma oczy Mańka. Adam, jak tata, nie wymawia „r”. A Ola? Ola ma jego uśmiech, jego dołeczki w policzkach i jego rude loki.

Wróciłam do pracy. Na szczęście ciągle zdalnej. Po trzech dniach koledzy zaczęli mnie traktować normalnie. Dużo pracowałam, może nawet za dużo. Ale praca pomogła mi wrócić do normalności. I terapia. I oczywiście Maria i jej codzienne telefony, opowiadanie o kwiatach, które zaniosła na grób, o tym, co robiły dzieci, co podała na obiad. Maria bardzo liczyła, że do września się pozbieram. Że dzieci wrócą do domu i do swojej szkoły. Ale nie byłam gotowa.

− Nigdy już się do ciebie nie odezwę. Nienawidzę cię, nienawidzę! – Maciek nie mógł mi darować, że będzie musiał iść do wiejskiej szkoły. Adam myślał podobnie, choć wyrażał się bardziej oględnie. A Ola chyba już nawet za mną nie tęskniła.

– Mamuś, będę chodzić do klasy z Julką i Basią, ale super. Pa, muszę lecieć.

Bardzo chciałam pojechać do teściów i dzieci na Boże Narodzenie. Kupiłam prezenty i bilet na pociąg. Nie dałam rady. Szukając w szafie sukienki, natknęłam się na marynarkę Mariusza. Razem z nią i butelką wina zagrzebałam się w kołdrę. Nie dałam też rady w Wielkanoc. Zbliżała się rocznica śmierci Mańka. Żeby zasnąć, łykałam podwójne dawki leków.  Nie miałam pojęcia, jak przetrwam ten dzień. Kupiłam trzy butelki wina. 2 kwietnia, jak tylko zrobiło się ciemno, wypiłam pierwszą. Ale zanim otworzyłam drugą, zrozumiałam, co muszę zrobić.

– Ewa, jesteś? – załomotałam do sąsiadki. – Piłaś? Nie? Zawieziesz mnie do teściów? Proszę… Muszę zobaczyć dzieci.

Ewa o nic nie pytała. Złapała kluczyki i poszłyśmy na parking. Z drogi napisałam SMS-a do Marii.

„Jadę do was. Będę koło 2 w nocy. Zostaw klucz pod wycieraczką”.

Maria oczywiście nie poszła spać. Wpadłam w jej ramiona i po prostu płakałyśmy razem przez kilka minut. A potem poszłam do pokoju dzieci i wślizgnęłam się do łóżka Oli. „Mamusia” – mruknęła przez sen i wtuliła się we mnie. Chyba zasnęłam. Obudziłam się, kiedy w łóżku zrobiło cię ciasno. To Adam wgramolił się nam pod kołdrę.

Na razie mieszkam u teściów

Nie nastawiałam budzika. Ale i tak obudziłam się o 8.23. Ola i Adam smacznie spali. Poszłam poszukać Maćka. Siedział w łóżku z komórką i coś oglądał. Usłyszałam głos Mańka. „Wszyscy patrzymy w kamerę i wołamy: mama jest super!”. Film z naszych ostatnich wakacji.

– Wiedziałem, że przyjedziesz – Maciek w ogóle nie wydawał się zaskoczony moją obecnością. A gdy go przytuliłam, wyszeptał: – Przepraszam za te głupoty, których ci nagadałem. Kocham cię.

Ustaliliśmy, że dzieci dokończą rok szkolny tutaj. Co dalej, zdecydujemy po wakacjach. Jak prawdziwa wdowa zaczęłam codziennie chodzić na cmentarz. Czyszczę grób, zmieniam kwiaty. I rozmawiam z Mańkiem. Opowiadam mu o wszystkim. Co widziałam w telewizji, o wojnie, o kryzysie. Oczywiście także o dzieciach. Te rozmowy to teraz moja terapia. Ciągle nie wiem, jak i kiedy odwdzięczę się Marii. Bo wiem, że żyję tylko dzięki niej. I dzięki niej mam ciągle rodzinę. Ale kiedyś na pewno to zrobię.

Czytaj także:
„Sąsiad to zawistny burak bez honoru. Sądziłem, że jego groźby są wyssane z palca, jednak on posunął się o krok za daleko”
„Udawał szarmanckiego bogacza, żeby mnie uwieść. Okazało się, że mój książę z bajki wcale nie jeździ na białym koniu”
„Byłam w kropce i nie wiedziałam, co zrobić. Sąsiad chwiał dać mi pomocną dłoń, lecz najpierw ja miałam >>dać<< mu coś innego”

Redakcja poleca

REKLAMA