„Straciłam 3 lata z życia córek, by dostać awans. Czego mi zabrakło, by go otrzymać? Cóż, penisa”

Kobieta nie dostała awansu fot. Adobe Stock, areebarbar
Prawda wyszła na jaw. Adam odskoczył od kierowniczki. Ta gapiła się na mnie, wściekła i czerwona jak burak. I nie dziwota, skoro przyłapałam ich na macankach i całowaniu. Wycofałam się.
/ 18.05.2021 16:00
Kobieta nie dostała awansu fot. Adobe Stock, areebarbar

Po tym, co zobaczyłam w pokoju kierowniczki, straciłam wszelkie złudzenia. Ja kariery w tej firmie nie zrobię. Po prostu… nie jestem facetem.

Wróciłam do domu i rzuciłam torebkę na komodę. Byłam wściekła. Miałam po dziurki w nosie mojej pracy. Moja szefowa to wredna zołza. Ostre słowa, ale w pełni na nie zasłużyła. A dzisiaj przeszła samą siebie.

Harowałam od trzech lat, by zasłużyć na awans

Zaniedbywałam rodzinę, nie brałam wolnych dni na szkolne przedstawienia, raptem dwa razy byłam na zwolnieniu lekarskim, kiedy gorączka przekraczała już trzydzieści dziewięć stopni i nie mogłam ruszyć ręką ani nogą, urlopy planowałam zgodnie z zaleceniami kierowniczki, czyli w listopadzie. Moje wyniki nie budziły zastrzeżeń, prędzej zazdrość współpracowników.

Ten awans i podwyżka należały mi się jak psu kość! A dziś kierowniczka, ta niewdzięczna, niesprawiedliwa małpa przedstawiła nam nowo zatrudnionego pracownika, który… dostał moje stanowisko. Moje ciężko wypracowane i obiecane stanowisko!

– No wiesz, Sońka, to nie do końca moja decyzja… – mydliła mi oczy, gdy wprost ją o to zapytałam.

– Przecież ty wskazujesz ludzi do awansu! – zaprotestowałam, w nerwach podnosząc głos.

– No cóż… – nadęła się. – Adam miał lepsze kwalifikacje. Pracuj dalej, a w końcu i ty się kiedyś doczekasz.

– Miał lepsze kwalifikacje? Ciekawe w czym? Kiedyś? Czyli kiedy? Przez trzy lata tyrałam na ten awans, którym mi machałaś jak marchewką przed nosem!

– Może trochę grzeczniej? – warknęła. – Widzę, że przejście na ty z podwładnymi to był błąd. Nie będę dyskutować na temat moich decyzji.

– Czyli to jednak była twoja decyzja…

– Koniec rozmowy, możesz wracać do pracy. Żegnam – ucięła.

Mówisz, że powinnam rzucić pracę? Może…

No, zołza! Nie mogłam się skupić, ciągle rozmyślałam o tym, ile razy przychodziłam do pracy chora, ile razy oglądałam występy moich córek na filmie nagranym przez męża, ile poświęciłam… I po co? Żeby dzisiaj poczuć się jak śmieć? Jak wykorzystana kretynka i naiwniaczka! Siedziałam przy biurku rozżalona, wreszcie poderwało mnie i postanowiłam jeszcze raz porozmawiać z szefową. Tak nie może być! Niech w zamian znajdzie dla mnie inne stanowisko, niech da mi podwyżkę. Zapukałam i weszłam.

– Przepraszam, że przeszkadzam… – zaczęłam i urwałam. Adam odskoczył od kierowniczki. Ta gapiła się na mnie, wściekła i czerwona jak burak. I nie dziwota, skoro przyłapałam ich na macankach i całowaniu. Wycofałam się. To było tak żenujące, że… że brak słów! Już wiedziałam, na czym polegały lepsze kompetencje Adama, i nawet nie chciało mi się tego komentować.

Miałam dość na dziś. Zebrałam swoje rzeczy i przekazałam sekretarce, że biorę urlop na żądanie.

– Ale już pół dnia minęło…

– Trudno!

W domu, wciąż wściekła jak osa, opowiedziałam o wszystkim mężowi, który właśnie opiekował się jedną z naszych córek, zmagającą się z zapaleniem oskrzeli.

– Ten cholerny lowelas ukradł mi awans! – piekliłam się.

– Kochanie, a może to znak? Może pora na zmianę? Powinnaś odejść…

Aż się żachnęłam. Mąż sugerował mi to co jakiś czas, widząc, jak orzę rzeczywistość nosem, ale zbywałam go, bo przecież pracowałam na ów mityczny awans. Znalazłam jednak inne argumenty.

– Zwariowałeś? A kredyty, utrzymanie? Jak wyżyjemy z jednej pensji?

– Przecież nie każę ci rzucać pracy na zawsze. Udusiłabyś się w domu. Ale możesz odpocząć kilka tygodni, a potem poszukać firmy, gdzie szanują i doceniają dobrych pracowników. Zaczęłam o tym myśleć i coraz bardziej mi się taka wizja podobała. Każdy kontrargument bledł w porównaniu z koniecznością pracy dla tej zołzy i jej kochasia. Nie chciałam tam wracać. Ani dziś, ani jutro, ani nigdy. Czara goryczy się przelała. Mogłabym walczyć o swoje, narobić dymu, ale nie chciałam spędzić ani minuty dłużej w firmie, gdzie awansuje się przez łóżko. Fuj!

– Masz rację.

– No, wiem, że mam. Widzę, co się z tobą dzieje. Dla własnego dobra musisz znaleźć lepszą pracę. Taką, która pozwoli ci być z nami. Straciłaś trzy lata z życia dziewczynek, nie trać więcej. Wiem, że mają mnie, ale tęsknią za mamą. Ty za nimi nie?

– Oczywiście, że tak! Więc czemu dopiero teraz to do mnie dotarło? Widać byłam jak ten koń w kieracie i z klapkami na oczach. Nazajutrz zadzwoniłam do firmy i poprosiłam o udzielenie zaległego urlopu. Zebrało się tego prawie cztery tygodnie. Z przyjemnością i premedytacją spędziłam je w domu, poświęcając czas córkom, książkom i mężowi, który wreszcie mógł ze mną porozmawiać wieczorem, bo wreszcie nie wypełniałam kolejnych raportów…

Kiedy dziewczyny szły spać, mieliśmy czas dla siebie, by obejrzeć razem film, napić się wina, poprzytulać… Tak, ja też lubię się całować, o czym prawie zapomniałam! Jedyne, co mi zakłócało luby urlop, to oczekiwanie na odzew od potencjalnych pracodawców.

Po dwóch tygodniach laby zaczęłam – na razie bez presji i pośpiechu – rozsyłać CV. Najpierw na te najlepsze oferty. Nie miałam zbyt wielkich nadziei, bo to było trochę jak sięganie gwiazd, ale mimo wszystko słałam aplikacje. I czekałam. Gdyby nie wsparcie męża, dawno bym się poddała Daremnie. Powoli dopadał mnie stres. Ogarniały mnie wątpliwości, czy dobrze zrobiłam, odchodząc. Duma dumą, ale czy od teraz to mój mąż będzie musiał stać się gościem w domu, byśmy mieli z czego żyć?

– Nie panikuj – pocieszał mnie. – To raptem tydzień. – Jesteś wspaniałą specjalistką, na pewno znajdziesz pracę – powtarzał, gdy minął kolejny tydzień. Wysyłałam już cefałki hurtowo, na mniej wymarzone stanowiska pracy.

– Nikt mnie nie chce. Nikt mnie nie chce… – jęczałam. – Będę kurą domową, utrzymywaną przez męża. Będę sprzątać i gotować obiadki, a moje studia, certyfikaty językowe i szkolenia będę sobie mogła oprawić w ramki i powiesić na ścianie w sypialni.

– Kochanie, daj sobie czas. Będzie okej, damy radę, póki nie znajdziesz dobrej pracy, takiej, do której będziesz chodzić z przyjemnością, a nie z przymusu. Nie bierz byle czego. Poczekaj, spokojnie. Może twoja przyszła firma właśnie o tobie myśli? I zaraz dadzą ogłoszenie, a potem będą się cieszyć, że odpisałaś… To chyba siła jego pozytywnego myślenia sprawiła, że w końcu odpisali.

Ci z pierwszego rzutu, do których wysłałam aplikację „na dobrą wróżbę”. Za wysokie progi, myślałam. Mam za niskie kwalifikacje. A jednak zaprosili mnie na rozmowę.

– Hm… odeszła pani z poprzedniej firmy, bo… – zawiesiła głos rekruterka, z którą rozmawiałam już o moim wykształceniu, umiejętnościach i dotychczasowej pracy. – Przyłapałam szefową na całowaniu się z nowym pracownikiem, który dostał stanowisko, na które ciężko pracowałam trzy lata – wypaliłam, zanim zdążyłam się zastanowić. No pięknie, pomyślałam, to pozamiatane. Za dużo tej szczerości, zmarnowałaś swoją szansę, idiotko. W pokoju zapadła cisza. Kobieta siedząca naprzeciwko mnie zamarła i wpatrywała się we mnie, marszcząc brwi. A potem jej czoło się rozpogodziło, a policzki rozciągnął uśmiech.

– No cóż, wcale się nie dziwię, że miała pani chęć na zmianę – powiedziała. – W naszej firmie nie decydujemy w taki sposób. Witamy na pokładzie, jeśli tylko pani zechce – wstała i wyciągnęła do mnie rękę. Wróciłam do domu szczęśliwa, choć wciąż pełna niedowierzania. Udało się! Naprawdę mi się udało! I to coś, o czym nawet nie myślałam serio, coś, co wydawało się zbyt piękne, by było prawdziwe.

Kupiłam butelkę dobrego wina i postanowiłam upichcić coś dobrego na kolację. Miałam co świętować. Nie umrzemy z głodu, bank nie zabierze nam mieszkania! Mój mąż nie będzie musiał tyrać dniami i nocami! Chciałam mu też podziękować za wsparcie.

To niby oczywiste, że mąż powinien wspierać żonę, ale życie pokazuje, że takie okazy to coraz rzadszy gatunek. Ja miałam szczęście trafić na wspaniałego człowieka, na którego zawsze mogę liczyć, który kocha mnie i wierzy we mnie. Zmiana, która nastąpiła w moim życiu, była ogromna. Szłam do pracy z uśmiechem, wracałam zmęczona, ale z satysfakcją. Dostawałam ciekawe zadania do wykonania, które nie musiały być wykonane na już, bo świat się nie zawali, jeśli wyjdę z pracy o czasie, a robotę dokończę nazajutrz. Żadnych raportów w domu, żadnej pracy z gorączką.

Po raz pierwszy mogłam wziąć urlop w wybranym przez siebie terminie i pojechać z dzieciakami nad morze latem, a zimą w góry, a nie kombinować, jak pogodzić szkołę dziewczyn i mój urlop. Po prostu pakowaliśmy walizki i cieszyliśmy się słońcem. Zmiana była mi potrzebna. Nie wiedziałam o tym, póki życie nie postawiło mnie przed sytuacją, która wszystko zweryfikowała. Gdyby nie to, dalej byłabym jak ten koń w kieracie, który nie widzi dla siebie innych możliwości niż chodzenie w kółko. Nie żałuję jednak tych trzech lat pracy ponad siły. Pokazały mi, co potrafię i zarazem, na co nie mogę się nigdy więcej zgodzić.

Czytaj więcej:
„Na emeryturze czułam się niepotrzebna. A wtedy... zmarła moja synowa i musiałam zająć się 3 wnuków”

„Widuję wnuka tylko na zdjęciach. Córka nie zaprasza mnie nawet na jego urodziny. Wymazali mnie z życia”
„Po ślubie okazało się, że Rafał nie chce mieć dzieci. Nie mogłam postąpić inaczej, za bardzo chciałam zostać matką…”

Redakcja poleca

REKLAMA