„Stopniowo oddalaliśmy się od siebie z synem. Skończyły się swobodne rozmowy i żarty. Coś się działo, mój syn miał tajemnicę"

Martwiłam się o swojego nastoletniego syna fot. Adobe Stock, ArtushFoto
„Jakby miał coś do ukrycia i wolał, bym nie ciągnęła go za język. Naraz to ja wracałam pierwsza do domu. Po zjedzonym obiedzie i rzuconej torbie poznawałam, że Patryk zdążył przyjść ze szkoły i znowu gdzieś wybyć. W weekendy też był zajęty...".
/ 04.10.2022 10:55
Martwiłam się o swojego nastoletniego syna fot. Adobe Stock, ArtushFoto

– Może wybierzemy się razem do kina? Mam akurat wolną sobotę, a dawno nigdzie razem nie byliśmy. Trochę się stęskniłam… – potargałam Patrykowi grzywkę, co przyjął po męsku.

Jak na czternastolatka.

– Mama, proszę… – mruknął, ale się nie uchylił.

– Ojej, już się tak nie krzyw. Przecież nikt nie widzi. Więc co z tym kinem? Obiecuję zachowywać się przyzwoicie.

– Sorry, innym razem, dziś akurat… nie mogę.

– A czym ty jesteś taki zajęty? Czyżbyś się… zakochał? – uśmiechnęłam się.

– Mama! – obruszył się.

Cóż, rozmowy na tematy intymne z matką, nawet pielęgniarką, mogły być dla nastolatka krępujące.

Przydałby się facet, najlepiej ojciec…

Nie pierwszy raz przeklęłam w duchu swojego byłego męża, który zmył się z naszego życia, kiedy Patryk miał zaledwie trzy lata. Małżonek wciąż nie dojrzał do odpowiedzialności: alimenty płacił w kratkę, a z synem widywał się jeszcze rzadziej. Biedny Patryk nie miał lekkiego życia z takimi rodzicami.

– Mamo, no nie rób tej swojej zbolałej miny, po prostu umówiłem się z Jurkiem. Mamy się uczyć do sprawdzianu z chemii. Oczywiście, jeżeli tak bardzo ci zależy…

– Dobrze, już dobrze – poddałam się. – Nie zamierzam odciągać cię od nauki. Kino nie zając, nie ucieknie.

Niemniej czułam zawód i… wyrzuty sumienia

Ostatnio syn nie miał dla mnie czasu, tym samym role się odwróciły. Bo to zwykle ja byłam w niedoczasie, wiecznie zabiegana, pracująca na dwa etaty w szpitalu i w prywatnej klinice, żeby jakoś związać koniec z końcem. Jako samotnej matce nie było mi łatwo, jednak starałam się, jak mogłam, by mojemu synowi nie brakowało ciepła i miłości.

Z konieczności stawiałam nie na ilość, ale na jakość wspólnie spędzanego czasu. Wierzyłam, może błędnie, że godzina poświęcona wyłącznie Patrykowi znaczy więcej niż cały dzień mijania się w mieszkaniu. Ale to przykre, że bywałam gościem w domu, zaś Patryk od małego musiał tułać się po przedszkolach, opiekunkach, świetlicach…

Nie miałam wyjścia – moi rodzice mieszkali za daleko, a na byłego męża nie mogłam liczyć.

Obcy ludzie okazywali mi większą pomoc

Choćby pani Alinka, nasza sąsiadka, starsza i samotna, chętnie opiekowała się Patrykiem i bez problemu zostawała z nim dłużej, gdy niespodziewanie coś mi wypadło. To Patryk wreszcie się zbuntował.

Kiedy skończył jedenaście lat, stwierdził, że jest na tyle duży, by sam się sobą zająć i nie potrzebuje niańki. Ustąpiłam, choć nie uśmiechało mi się puszczenie go samopas. Synek dostał klucz na szyję oraz nowiutką, „wypasioną” komórkę. Zainwestowałam, by nie protestował za bardzo, gdy będę kontrolnie dzwonić.

Czy odrobił lekcje, odgrzał i zjadł obiad, posprzątał swój pokój, czy nie za długo siedzi przed komputerem albo… żeby opowiedzieć mu nowy dowcip usłyszany od pacjenta. Kolekcjonował żarty i komiksy. W przyszłości zamierzał sam je tworzyć. Kto wie, miał talent do rysowania, zwłaszcza karykatur.

Gdy wracałam, siadaliśmy wieczorem przy stole i pokazywał mi, co nowego wymyślił, kogo sparodiował swoją celną, acz złośliwą kreską. Śmialiśmy się, ustaliśmy plany na dzień następny, snuliśmy marzenia. Do niedawana tak świetnie się rozumieliśmy…

Koleżanki w pracy skarżyły się na problemy z dorastającymi dziećmi, czego słuchałam jak bajek o żelaznym wilku.

Na wywiadówki chodziłam bez lęku

Mój syn w miarę dobrze się uczył, skupiając się na ulubionych przedmiotach, resztę zaliczając, co uznałam za rozsądny kompromis. Nie zadawał się z podejrzanym towarzystwem, nie ciągnęło go do używek; dość się napatrzyłam w szpitalu na ofiary takich złych przyjaźni oraz eksperymentów i nie szczędziłam ostrzegawczych pogadanek na ten temat.

Właściwie tylko raz, jakiś rok temu, Patryk przegiął i zostałam wezwana na dywanik do wychowawczyni. Nauczycielka, opisując całe zdarzenie, była nie tyle zła, co rozczarowana. Urządzono konkurs plastyczny dla młodszych klas pod hasłem: „Nasza szkoła w naszych oczach” i nagrodzone prace wywieszono na honorowym miejscu w holu.

Patryk, jakimś cudem unikając czujnego wzroku woźnej, „poprawił” je po swojemu i od razu tłumnie się zrobiło przed wystawą. No i wesoło.

– Nie kryję, rysunki zyskały pazur. Karykatura dyrektorki jest świetna… – nauczycielka uśmiechnęła się dyskretnie. 

Właśnie niewątpliwy talent winowajcy go zdradził. Plastyczka od razu odgadła, czyja to ręka, choć nikt go za nią nie złapał. Chwali się Patrykowi, że zapytany, nie wypierał się, tylko… coś za bardzo był z siebie dumny.

– Zyskał popularność wśród starszych kolegów, ale… – wychowawczyni westchnęła – zniszczył cudzą pracę. Młodsze dzieci poświęciły temu konkursowi wiele czasu i wysiłku. Jedna z dziewczynek nawet się popłakała.

– Naprawdę bardzo mi przykro… Nie mam pojęcia, co go napadło! – rumieniłam się za syna.

– Bez przesady, w tym wieku różne głupstwa do głowy przychodzą. Zresztą już z nim rozmawiałam, wyjaśniliśmy sobie to i owo. Bez kary się, rzecz jasna, nie obejdzie. Czeka go obniżona ocena ze sprawowania. Poza tym wynajdę mu jakiejś zajęcie, w którym będzie mógł się wykazać swoimi zdolnościami oraz nauczyć empatii.

Zgodziłam się potulnie, a w domu i tak nagadałam Patrykowi do słuchu. Bo wstydu się najadłam, że hej. Bo się na nim zawiodłam.

Jak mógł wykorzystać swój talent do bandyckich celów?

Czy na to mu się przydały zajęcia w kółku plastycznym? Komu chciał zaimponować swoim pseudodowcipem? Bandzie wyrostków, którzy z dokuczania innym uczynili sztukę? Nie tak go wychowałam.

Do czego jeszcze się posunie w przyszłości: zacznie smarować sprayem po świeżo odmalowanych ścianach, jak ci niewydarzeni, nieszanujący cudzej własności grafficiarze? Patryk wyglądał na należycie zburczanego i przejętego; nawet nie próbował się stawiać czy tłumaczyć. Z czasem niby wszystko wróciło do normy, ale to już nie było to samo co kiedyś.

Z początku, pomna żenującego incydentu, nie miałam ochoty na podziwianie jego nowych komiksowych postaci. Potem z przykrością odkryłam, że chyba w ogóle zniechęcił się do rysowania, gdyż rzadko widywałam go pochylonego nad blokiem, a nowe prace nie pojawiały się w jego pokoju. Czyżbym przesadziła z awanturą…?

Stopniowo oddalaliśmy się od siebie. Skończyły się swobodne rozmowy i żarty przy stole. Jakby miał coś do ukrycia i wolał, bym nie ciągnęła go za język. Naraz to ja wracałam pierwsza do domu. Po zjedzonym obiedzie i rzuconej torbie poznawałam, że Patryk zdążył przyjść ze szkoły i znowu gdzieś wybyć.

W weekendy też był zajęty...

Niby czepiać się nie miałam czego: stopnie przynosił niezłe, śladów obecności używek w jego oddechu czy rzeczach nie stwierdziłam. Wychowawczyni też nie zgłaszała więcej żadnych zastrzeżeń, wręcz chwaliła Patryka, jak to spoważniał i wydoroślał w ciągu minionego roku, widać nauczka podziałała.

Nie chciałam popadać w paranoję, w jakąś chorą spiralę obaw. Już i tak czułam się jak szpieg, przeszukując jego kieszenie przed włożeniem brudów do pralki. Ale coś się działo, na pewno, mój syn miał przede mną tajemnicę. Gdy dzwoniłam z pracy, pytając, „jak leci”, odpowiadał z musu i wyraźnie wyczuwałam, że mu przeszkadzam.

Z czym się ukrywał, czego nie chciał mi wyznać ze strachu albo wstydu? I w ogóle czemu go jeszcze nie ma?! Zdenerwowana, ponownie spojrzałam na zegarek. Dochodziła dziewiąta wieczorem. Ile się można uczyć? Skoro miał się spóźnić, mógł uprzedzić. Może coś się stało?

Mój niepokój rósł z sekundy na sekundę

Wybrałam numer komórki Patryka. Nie odbierał! Nagrałam alarmującą prośbę o kontakt. Minęło kolejne pół godziny i nic, zero odzewu.

„Bez paniki”, upominałam się. „To jeszcze o niczym nie świadczy – bateria mogła mu się wyczerpać”.

Postanowiłam zadzwonić do Jurka, kolegi, z którym miał się uczyć.

– Nie, proszę pani, Patryka u mnie dzisiaj nie było. Od tygodni mnie olewa… – pożalił się. – Ma teraz innych przyjaciół.

– Innych? – postarałam się, by w moim głosie nie zabrzmiała histeria. – To znaczy jakich?

– Nie mam pojęcia, nie zwierza mi się. Ale wiem, że coś kręci, jakiś komiksowy biznes. Moja matka pracuje w wydawnictwie i pytał, czy mogłaby mu pomóc. O tyle dziwne, że przecież jego ojciec, o ile wiem, jest drukarzem.

Pożegnałam się z Jurkiem. Serce waliło mi jak oszalałe.

„Co tu się działo, do diabła?! Z kim zadawał się mój syn, w jaką kabałę się wpakował?”.

Niewiele myśląc, znowu sięgnęłam po telefon. Trudna sytuacja wymagała, bym schowała dumę do kieszeni.

– Paweł, to ja, chodzi o naszego syna…

– O, cóż za zbieg okoliczności! Od tygodnia zbieram się, by do ciebie zadzwonić – powitał mnie jowialnie były małżonek. – Właśnie w kwestii Patryka. Skontaktował się ze mną. Sprawę miał… Z początku sądziłem, że ty go nasłałaś.

– Daruj sobie i przejdź do rzeczy – pogoniłam go.

– Poprosił mnie o przysługę, za te wszystkie odwołane spotkania i zapomniane alimenty, tak to ujął. Skąd u dzieciaka taka złośliwość?

Ten dzieciak ma prawie piętnaście lat. Dorasta i sam umie ocenić sytuację. W każdym razie mam taką nadzieję. O co cię prosił?

Żebym wydrukował mu jakiś komiks. Czarno – biały, osiemnaście stron, czyli akurat by wyszły dwa użytki z pół formatu, mam trochę wolnego papieru… Koszty podniesie nieco kolorowa okładka i zszycie, ale skoro cel jest charytatywny, może da radę odpisać to od podatku, wtedy w ogóle nie widzę problemu. Poza jednym…

Tu Paweł się zawahał, a ja zrobiłam się jeszcze bardziej niespokojna.

– Synek mętnie zeznawał, ale domyśliłem się, że o niczym nie wiesz. Ponoć narozrabiał i nie pochwalasz jego komiksowych ciągot.

– Dlatego aż tydzień zwlekałeś, by mnie o tym poinformować? Co za brak odpowiedzialności, nigdy się nie zmienisz! Chłopak włóczy się nie wiadomo gdzie i z kim, a ty go kryjesz i jakieś fuchy dla niego chcesz robić, oszalałeś?! Jest prawie dziesiąta. Nie wrócił jeszcze do domu, nie odbiera komórki, nie mam pojęcia, co robić? – kompletnie się rozkleiłam.

Umierałam ze strachu i na nic już nie zważałam.

– Hmm, poważna sprawa – z tonu Pawła wynikało, że jednak się przejął. – Trochę późno, fakt, w tej świetlicy środowiskowej pewnie już nikogo nie ma. Ale może zadzwoń do kierowniczki.

Patryk dał mi jej numer domowy, żebym omówił szczegóły druku.

– W porządku, dyktuj – szepnęłam załamana, bo już kompletnie nic nie rozumiałam.

„Jaka kierowniczka, jaka świetlica środowiskowa? Boże, w co ten chłopak się wplątał?”.

Wkrótce się dowiedziałam

Pani Ala, psycholog, prowadziła świetlicę środowiskową dla dzieci z biednych i patologicznych rodzin. Uczyły się tam, bawiły, spędzały miło, spokojnie i bezpiecznie czas, co nierzadko w ich domach było takim samym rarytasem jak ciepły posiłek. Mój syn od roku pomagał w świetlicy jako wolontariusz.

Na początku z musu; takie zadośćuczynienie za zniszczenie wystawy wymyśliła dla niego wychowawczyni – miesiąc pracy społecznej. Nim termin kary upłynął, wciągnął się i postanowił zostać dłużej.

Poznał Michała, smutnego chłopca, który prawie się nie uśmiechał, nie odzywał; wolał wyrażać myśli, uczucia i pragnienia rysunkami. Trafił swój na swego. Zaprzyjaźnili się. Wspólnie pracowali nad komiksem: młodociany mistrz i jego małoletni uczeń. Pomysł wydania go i zarobienia w ten sposób na nowy komputer do świetlicy obu uskrzydlił.

Zamknięty w sobie, zahukany Michał rozgadał się, rozkręcił, coraz częściej się śmiał… Z tego, co wiedziała pani Ala – sądziła, że ja też wiem i nie mam nic przeciwko – spotykali się również poza świetlicą. Patryk zabierał młodszego kolegę do parku, wesołego miasteczka, czasem do kina. Może właśnie przeciągnęła im się jedna z takich wycieczek?

Zastanawiałyśmy się właśnie nad powiadomieniem policji, kiedy zaskrzypiały drzwi.

Patryk wrócił…

Czekałam, zastanawiając się, co mu powiedzieć. Jak odnaleźć dawne porozumienie? Jego brak zaufania bardzo mnie zranił. Czemu ukrywał prawdę? Przecież nie było się czego wstydzić, wręcz przeciwnie. Z drugiej strony, im dłużej zwlekał, tym trudniej było mu zdobyć się na wyznanie. Może obawiał się mojej reakcji?

Ponoć Michał miał na koncie jakieś drobne kradzieże w sklepie, a ja wciąż przestrzegałam syna, by trzymał się z dala od nieodpowiedniego towarzystwa.

Tyle słów i pytań kłębiło mi się w głowie, ale kiedy go wreszcie zobaczyłam w progu pokoju, przestępującego z nogi na nogę z miną przestępcy, po prostu się rozpłakałam.

– Mamo, przepraszam! Nie płacz, proszę. Wiem, że się denerwowałaś, ale nie mogłem Michała tam zostawić. W tej… melinie! – zerknął na mnie, niepewny, czy kontynuować.

– Wiem o świetlicy i Michale. O komiksie też – uśmiechnęłam się. – Rozmawiałam z tatą i panią Alą.

Patryk odetchnął i zwierzenia popłynęły wartkim nurtem.

– Spędziliśmy cały dzień razem, bo on nigdy nie był w ZOO. Świetnie się bawiliśmy. Aż trzeba było wracać do tego, co on nazywa domem. Żebyś to widziała! Jacyś pijani faceci grali przy kuchennym stole w karty. Matka leżała prawie goła na rozgrzebanym łóżku, coś bredząc – szlochał mój syn.

Napięcie powoli mnie opuszczało

– Nie mogłem go tam zostawić! Ani odprowadzić na policję, bo trafiłby do pogotowia opiekuńczego. Michał wciąż wierzy, że jego mama się pozbiera, wyleczy, znajdzie jakąś pracę, choćby od świtu do nocy, byle nie piła… A ja się nad sobą użalałem, że tyle pracujesz, tak mało masz dla mnie czasu, że siedzę sam w domu… – opowiadał.

Faktycznie, było mi nagle głupio, że nie poświęcałam mu tyle czasu, ile potrzebował. Ale robiłam to również dla niego, żeby niczego mu nie brakowało...

– Michał bez wahania zamieniłby się ze mną. Więc musiałem go zawieźć do ciotki, za miasto. Dlatego się spóźniłem. Komórki nie odbierałem, bo pewnie kazałabyś mi natychmiast wracać. Ale to nie wina Michała, że ma taką matkę! Nie wybierał, komu się urodzi, w jakim domu! On ma tylko osiem lat, mamo… I mnie. Mówi, że zawsze marzył o starszym bracie…

Musiałam przełknąć dławiące mnie wzruszenie, nim odpowiedziałam:

– Cieszę się, że choć jedno życzenie Michała się spełniło. Z waszym komiksem też się chyba uda. Tylko, proszę, więcej już nic przede mną nie ukrywaj. Następnym razem po prostu przywieź Michała do nas.

– Fajna jesteś, wiesz – podszedł i mnie objął. – Zajęta, ale obecna. Mogłem trafić znacznie gorzej…

Ten specyficzny, ostrożny komplement, wynagrodził mi długie godziny lęku, oczekiwania, wątpliwości i wyrzutów sumienia. Nie byłam złą matką, nie wychowałam syna źle. Umiał współczuć. Zaś pomagając w świetlicy, dostrzegł istotną różnicę między byciem samemu a samotnością, między samodzielnością a brakiem opieki. 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA