„Warszawa miała dać mi szansę, a stłamsiła mnie jak dziecko. Na każdym kroku słyszałem, że zawsze będę tylko wieśniakiem”

Zasmucony mężczyzna fot. Adobe Stock, pathdoc
„Znowu zaczynały się kpiny z mojego pochodzenia. Dałbym mu w gębę, ale bałem się wyjść na wsioka, stałem więc jak ostatnia sierota. Nie potrafiłem z nimi rozmawiać, zrozumiałem, że nigdy nie przyjmą mnie do swojego grona, zawsze będę dla nich inny, nie dość dobry”.
/ 25.06.2022 14:15
Zasmucony mężczyzna fot. Adobe Stock, pathdoc

Człowiek ze wsi wyjdzie, ale wieś z człowieka nigdy. Ile razy słyszałem to powiedzenie? Było złośliwe i krzywdzące, ale w pewnym sensie prawdziwe. Wieś była we mnie.

Tęskniłem za polami, laskiem łączącym Wólkę z Zarzeczem, za podmokłą łąką Lasockiego, która wiosną pachniała jak najwspanialszy bukiet kwiatów. To wszystko tkwiło we mnie głęboko, było moimi korzeniami, które chwilowo przeniosłem do miasta, próbując je zapuścić w niegościnny, wyasfaltowany grunt.

O stolicy marzyłem, odkąd pamiętam

Była synonimem awansu życiowego, większych możliwości, miejscem obfitującym w rozrywki, których na wsi nie było. Koncerty, kawiarnie, nocne życie na nadwiślańskich bulwarach – oto, czego mi brakowało. Z naszej wsi młodzi wyjeżdżali nawet za granicę, dlaczego ja miałbym być gorszy?

– Chce wyjechać, bo zapatrzył się na Antka, a to zupełnie inna para kaloszy. Jego rodzice mają kuzynkę w Warszawie, chłopak miał się gdzie zatrzymać – mama mówiła do ojca, jakby mnie nie widziała.

Miała nieaktualne informacje, bo z tego, co wiedziałem, Antek już dawno uciekł od ciotki, wynajmował mieszkanie z trzema kolegami i zapraszał mnie na czwartego.

– Mamy taki kołchoz, że jeden mniej czy więcej nie zrobi różnicy – mówił jak to on, serdecznie i po kumpelsku. – Krajanie jesteśmy, nie? Trzeba sobie pomagać. Pakuj się i wbijaj, jakoś się pomieścimy. O robotę się nie martw, znajdziesz. Malować umiesz, z murarką też jesteś obeznany, z hydrauliką dasz radę, a kładzenia glazury się nauczysz. Fachowcy od remontów mieszkań są w cenie, będziesz żył jak król.

Zrobiłem, jak mi doradził, i pewnego dnia zameldowałem się w stolicy. Nie byłem tu pierwszy raz, a jednak udało mi się zgubić, jak na prowincjusza przystało. Blokowisko, na którym mieszkał Antek, ciągnęło się bez końca i miało skomplikowany układ ulic, który przeczył wszelkiej logice. Dopiero jak wpadło mi do głowy odpalić GPS-a w komórce, udało mi się znaleźć cel.

Oj, chyba się nie zakumplujemy

Otworzył mi nieznajomy typ, który zupełnie nie zdziwił się, widząc na progu chłopaka z bagażem.

– Antka nie ma, złapał fuchę i zasuwa jak głupi. Maluje komuś mieszkanie w weekend, strasznie pracowity, moim zdaniem przesadza. Właź do jego pokoju i się rozgość. Kuchnia i łazienka są wspólne, reszta tabu. Wchodzić nie można, nie lzia, verbotten. Rozumiesz?

Chciałem dać mu w gębę, ale tak od progu nie wypadało. Kiwnąłem głową. Przyjrzał mi się uważnie.

– Jesteś z tej samej wsi co Antek? Jak jej tam? Już wiem, Wólka. Ale jaja!

Zaśmiał się, jakby usłyszał najlepszy dowcip. Wyprostowałem się i policzyłem do trzech.

– Antek pochodzi z Wólki, ja jestem z Placówki – powiedziałem z dumą, bo mnie szlag trafił. Co go tak bawiło, nazwa miejscowości? Była historyczna i wcale nieśmieszna.

– Z Placówki? No to mamy Dyplomatę do kompletu.

Drugi współlokator wszedł do kuchni i oparł się niedbale o blat, próbując wyglądać niezwykle światowo.

Nie pasowałem do nich...

– Placówka to najbardziej wysunięta część wsi, mój dom stoi na uboczu, ale przynależy administracyjnie do Wólki, ćwoku – pouczyłem go grzecznie.

– Nie irytuj się, Dyplomata, on już ma takie poczucie humoru. Trudno je zrozumieć – powiedział pojednawczo pierwszy współlokator.

– Nie jestem dyplomatą, mam na imię Olek – wkurzyłem się.

– Ja Konrad, a ten wesołek to Robert. Już się znamy, teraz możemy się ignorować.

– Że co? – nie zrozumiałem nowych, miejskich zasad współżycia.

– Tak się łatwiej mieszka, nie będziemy sobie przeszkadzać – wyjaśnił Konrad. – Tu jest miasto, nie ma miejsca nawet na dodatkową parę skarpet, a co dopiero na wiejską gościnność. Dajemy sobie przestrzeń, nie interesujemy się sobą i nie podrywamy cudzych dziewczyn. O ile jakieś przyjdą.

– U mnie bywa Zosia, ale ona nie spojrzy na wsioka – odezwał się Robert. – Bez urazy, człowieku, taka jest prawda.

– Nie pasuje ci moje pochodzenie?

– Spoko, panowie, wszystko jest w porządku – łagodził Konrad. – Dla nas jesteś okej, trochę się przeszlifujesz, wyrzucisz tę bluzę i koniecznie buty. Gdzie je kupiłeś? W geesie? Dobra, żartowałem. Antek też z początku wyglądał jak sierota, ale się przystosował.

– Ja nie muszę, ubiorem wyrażam siebie. Jestem chłopak ze wsi – warknąłem. – A jak się któremu nie podoba…

– Nie będziemy się bić, to nie wiejska dyskoteka. Zachowuj się, w mieście jesteś.

Po pierwszym dniu zwątpiłem w sens przeprowadzki do metropolii. Co prawda współlokatorzy Antka odczepili się ode mnie, ale o kumplowaniu się nie było mowy. Nie pasowałem do nich, winiłem o to swoje pochodzenie. Brakowało mi obycia, umiejętności lekkiej rozmowy i szybkiej riposty na drobne złośliwości.

– Nie przejmuj się nimi, to patafiany, najważniejsze, że dorzucają się do czynszu. Mogliśmy gorzej trafić – pocieszał mnie Antek. – Wydaje im się, że wiejskie pochodzenie odciska piętno, stygmatyzuje.

Ale numer! Ona też jest ze wsi

Rzeczywiście się przystosował, przedtem nie używał takich wyrazów.

– Chodzi o to, że nie jesteśmy gorsi i w niczym im nie ustępujemy. Oni wychowali się w mieście, my na wsi, oto cała różnica.

– Według nich zasadnicza – mruknąłem.

– Mówiłem ci, że to patafiany, nie zwracaj na nich uwagi. Jeżeli cię to pocieszy, w sobotę robimy imprezę, poznasz fajniejszych ludzi niż Konrad i jego kumpel. Będzie czadowo.

Byłoby, gdyby Robert nie uparł się przedstawić mnie swojej dziewczynie.

– Oto nowy nabytek, przyjechał prosto z Wólki – tak się zgrywał, że Zosia się roześmiała.

Znowu zaczynały się kpiny z mojego pochodzenia. Dałbym Robciowi w gębę, ale bałem się wyjść na wsioka, stałem więc jak ostatnia sierota. Nie potrafiłem z nimi rozmawiać, zrozumiałem, że nigdy nie przyjmą mnie do swojego grona, zawsze będę dla nich inny, nie dość dobry.

Odszedłem na bok i usiadłem na parapecie. Czułem się samotny i wyobcowany, sam w wielkim mieście, śmieszny i nieporadny.

Czy kiedykolwiek uda mi się zapuścić tu korzenie?

– Przepraszam cię za Roberta, z dnia na dzień staje się gorszy. Wólka to bardzo ładna nazwa. Lubię wieś, mam cudowne wspomnienia z dzieciństwa. Wszystkie wakacje spędzałam u babci.
Zosia wyciągnęła do mnie kieliszek z winem na zgodę.

– To ty też pochodzisz ze wsi – powiedziałem z satysfakcją.

– Tak jakby – roześmiała się.

Przyszło mi do głowy, że nie od rzeczy będzie zemścić się na Robercie, więc szybko zaprosiłem Zosię na weekend do Wólki. Do mnie i Antka.

– Dobry pomysł, przyjedziemy na pewno, nie ma to jak łono natury – Robcio pojawił się znikąd i objął władczo Zosię.

Zakląłem w duchu, nie o jego towarzystwo mi chodziło.

– Nie jesteś zbyt światowy na Wólkę? – spytałem ironicznie.

Robert zareagował nieprzewidywalnie, bo spojrzał na mnie prawie przychylnie.

– Jak przyjechałeś, to ani me, ani be, a teraz proszę, jaki bystrzak. Wyrabiasz się, Dyplomato z Placówki, jeszcze będą z ciebie ludzie.

Więcej o wyjeździe do Wólki nie rozmawialiśmy, sprawa wypłynęła jakiś czas później. Honorowo podtrzymałem zaproszenie i w kolejną sobotę zwaliliśmy się do wsi. Oprócz Zosi i dwóch współlokatorów pojechały z nami jej dwie przyjaciółki, z braku lepszego pomysłu na spędzenie weekendu.

Nie jestem w niczym gorszy

Rodzice zdziwili się najazdem, ale przyjęli ich gościnnie, ciesząc się, że tak szybko znalazłem w mieście przyjaciół. Obiecałem sobie, że jak Robert albo Konrad wyskoczą z czymś, co zniszczy ich dobry nastrój, tym razem na pewno spuszczę im manto.

Chłopaki chyba to wyczuli, bo zachowywali się, jak należy, a dziewczyny stworzyły fantastyczną atmosferę. Były oczarowane wszystkim, jak leci.

Zachwycały się bezkresnymi widokami, krową, którą kiedyś dla draki nazwałem Czarna Wdowa, jej cielakiem, psem Tofikiem, dwoma bezimiennymi kotami, plackami serwowanymi przez mamę prosto z blachy, a nawet zapachem obornika, który – jak twierdziła Zosia – kojarzył jej się z bezpiecznym i szczęśliwym dzieciństwem.

Patrzyłem na nich i myślałem, że gdybym wcześniej przywiózł ich do domu, uniknąłbym drwin z powodu pochodzenia. Jestem chłopakiem ze wsi i nie widzę powodu, by to ukrywać.

Znajomi właśnie to zrozumieli, potem przyjdzie kolej na innych. Przekonam ich albo zrobi to za mnie moja rodzinna Placówka.

Czytaj także:
„Rodzice Ilony wstydzą się, że ich wnuk będzie bękartem i żyjemy na kocią łapę. Moja ukochana ma 35, a ja prawie 40 lat”
„Wymarzone greckie wakacje stały się piekłem. Zamiast plażować, musiałam niańczyć dwie zbuntowane smarkule”
„Tomek działał na 2 fronty. Na pierwszym ze mną, a na drugim z... moją matką. Przyłapałam ich na gorącym uczynku”

Redakcja poleca

REKLAMA