„Odnaleźliśmy skarb zakopany 50 lat temu. Oboje byliśmy zdumieni jego zawartością”

starsza para wspomnienia fot. Getty Images, Westend61
„Przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu nastąpiło uroczyste otwarcie. W środku były same skarby”.
/ 10.09.2023 20:19
starsza para wspomnienia fot. Getty Images, Westend61

Na starość stałem się sentymentalny i melancholijny. Przypominałem sobie dawne lata ze wzruszeniem. Zastanawiałem się, co po nas zostanie, gdy nas już nie będzie? Wnuczek dał mi wiele do myślenia.

Chciałem mu to pokazać

Na mojej ślubnej fotografii wyglądam jak chłopak z Uzbekistanu. To przez te czarne włosy. Tak, ja też miałem kiedyś włosy… Wnuczek wpadł do nas niespodzianie, jak to on.

– Hejka! – krzyknął już od progu. – Znajdzie się jakiś posiłek regeneracyjny dla zgłodniałego wędrowca?

Znalazł się. Już przy stole, siorbiąc i mlaskając, by pokazać, jak mu smakuje, Bartuś opowiadał:

– Otwierali u nas w budzie kapsułę czasu, sprzed ponad stu lat czy coś. Chcieliśmy zobaczyć, co tam jest, ale nie pozwolili. Przyjechali jacyś faceci w kosmicznych ubraniach i zabezpieczali, jakby tam normalnie jakieś mumie były, co się rozpadną na otwartym powietrzu. Głupio. Nie lubię, jak mnie omija coś fajnego.

– A kto lubi… – mruknąłem w zadumie. – Ale wiesz, możesz zajrzeć do kapsuły czasu choćby jutro.

Uśmiechnąłem się i spojrzałem pytająco na małżonkę. Pokiwała głową.

– Zaszczyć nas rano i pojedziemy…

– Dokąd? – spytał czujnie. – Daleko?

– Zobaczysz. Jutro. A teraz jedz, bo zimna pomidorowa jest niefajna.

Pół wieku temu po raz ostatni byliśmy całą paczką na wakacjach nad naszym jeziorem. Jeździliśmy tam przez całe liceum i potem na studiach, ale później nasze drogi się rozeszły i w tamte wakacje czuliśmy, że w tym gronie i w tych okolicznościach spotykamy się po raz ostatni. Był to udany czas, zwieńczony w wyjątkowy sposób.

– Hm, wydawało mi się, że to jest strasznie daleko – zauważyła moja żona, kiedy zaledwie po godzinie jazdy dotarliśmy na miejsce.

– Wtedy jeździliśmy kombinacją alpejską – odparłem ze śmiechem.

– Czym? – zainteresował się Bartek, który siedział z tyłu.

– Pociągiem, autobusem, piechotą, niekonieczne w tej kolejności – wyręczyła mnie rozbawiona małżonka.

Wybraliśmy to miejsce

„Nasza” polana leżała na niewielkim wzniesieniu… W końcu wtarabaniliśmy się na górę, gdzie przez dłuższą chwilę musiałem regulować oddech i czekać, aż mi ciśnienie spadnie. Moja żona była rok ode mnie młodsza i sporo lżejsza, więc zadyszka szybciej jej przeszła. Zakręciła palcem nad głową, jak w filmie o magii i mieczu, po czym wskazała stronę przeciwną do jeziora.

– Tam, gdzie te dwie brzozy, szukaj pod ziemią, a znajdziesz skarby, co życie twe zmienią – wyrecytowała.

Pamięć też miała lepszą i nie umknęło jej ani jedno słówko z wierszyka-wskazówki, który wtedy ułożyliśmy. Bartek ganiał wokół polany.

– Tu nie ma żadnych dwóch brzóz!

– Ale jest to! – tryumfalnie wskazałem na jedną brzozę, starą jak ja albo jeszcze starszą, bo bardzo mocno przechyloną na jedną stronę.

– A druga gdzie?

– Sprawdź przy samej ziemi.

Wnuczek pochylił się i spojrzał, a potem wyprostował się i przeniósł pełen podziwu wzrok na mnie.

– Miałeś rację, mistrzu, jest ślad po drugim pniu. To co, kopiemy?

– Ty kopiesz. Jesteś młodszy.

– Dobra. Czego mam szukać?

Powinien tam być duży słój po ogórkach. Szklany – uściśliłem. – Więc uważaj, żebyś nie stłukł.

Znowu na mnie spojrzał. Sceptycznie. Już nie byłem jego mistrzem? Młodzież szybko zmienia idoli…

– Szukamy słoika? Po ogórkach?!

– Szukasz kapsuły czasu – wyjaśniłem cierpliwie.

Wzruszył ramionami, ale podjął czynność kopania, ostrożnego. Magiczne określenie „kapsuła czasu” podziałało na jego wyobraźnię.

Prywatna kapsuła czasu

Litrowy słój po ogórkach z zamknięciem typu weck, był tam, gdzie go zakopaliśmy pół wieku temu. Dobrze, że ktoś z nas wpadł wtedy na pomysł, żeby wsadzić go dla ochrony w stary pokrowiec od śledzi do namiotu, bo guma uszczelki całkiem sparciała. Sztuczne włókno z pokrowca wyglądało na względnie nienaruszone. Coś ścisnęło mnie w gardle.

– Zakopaliśmy ten słój podczas naszych ostatnich wspólnych wakacji
– powiedziałem lekko łamiącym się głosem, biorąc cenne znalezisko w dłonie. – Pięćdziesiąt lat tu leżał…

– Szkoda, że tylko my doczekaliśmy tej chwili – westchnęła smutno Ewa.

Niestety. Staszek i Gosia, Marek i Monika, Cyprian i Kamila… Parę lat temu śmierć zaczęła brać ludzi z naszego rocznika. A na naszą ferajnę jakby się uwzięła. Choroby, wypadki…

– Ale oni żyją nadal – żona w lot odgadła moje myśli i przyłożyła dłoń do serca. – W naszych wspomnieniach i w tej kapsule.

– Lepiej nie otwierajcie jej tutaj – przestrzegł Bartek.

– Słusznie – zgodziłem się. – Zrobimy to w domu, w lepszych warunkach.

– Może nie tyle lepszych, co bezpieczniejszych. Boję się, że dostaniecie tutaj zawału z nadmiaru wzruszenia…

Złośliwiec. Po kim on to ma?

Przy kuchennym stole w naszym mieszkaniu nastąpiło uroczyste otwarcie „słoja czasu”. W środku były same skarby. Przynajmniej dla nas, bo Bartek patrzył na nie z dziwną miną, jak to mówią młodzi. Nie przejmowałem się tym.

Zobacz, to był mój pomysł – powiedziałem z nabożną czcią, wyciągając przedmiot w kształcie walca.

– A konkretnie?

– Konkretnie to osiem monet, pięćdziesięciogroszówek. Zawinąłem je w kawałek gazety i zalałem woskiem – mówiłem, delikatnie paznokciami zdrapując popękaną stearynę.

– Majątek to nie jest – zakpił.

– Dla mnie jest – stwierdziłem uroczyście, kiedy monety ujrzały wreszcie, po pięćdziesięciu latach leżenia w ziemi, światło dzienne.

Bartek zerknął i zmarszczył brwi.

– Tu są wyryte jakieś słowa.

– Nasze imiona – wyjaśniła Ewa.

Brała monety po jednej do ręki, odczytywała imię, a potem układała w rządku na blacie. Uznałem, że pora zmienić nastrój.

– Patrz, a tu są szprotki w oleju, nasza ostatnia puszka. Lepiej jej nie otwierać, bo w środku jest już pewnie jakaś zaawansowana cywilizacja – zaśmiałem się. – Ciężko było się nam rozstać z tym skarbem, bo potem jedliśmy na kolację sam chleb…

Bartek zanurzył rękę w słoiku i wyciągnął fiolkę, chyba po jakimś lekarstwie.

– A to co? – zapytał, wyraźnie zaintrygowany. – Jakieś kłaki?

– To są, moje drogie dziecko, nasze włosy… – wyjaśniłem.

Wnuk skrzywił się i szybko odstawił buteleczkę, a potem spojrzał wymownie na moją łysą głowę.

– Tak, ja też kiedyś miałem włosy, wyobraź sobie. Czarne, kręcone loki…

Wnuczek wzdrygnął się.

– Dobrze, że nie wsadziliście tam swoich obciętych paznokci. To byłoby naprawdę dziwaczne i jeszcze bardziej obrzydliwe niż te kłaki.

– W tamtych czasach było dużo więcej bardziej obrzydliwych rzeczy…

– Co tam jeszcze mamy?

Każdy przedmiot budził wspomnienia

Tym razem moja żona postanowiła podnieść krzywą nastroju. W słoju znajdował się stary radziecki zegarek, który należał do Staszka; jego rodzice pracowali „na placówce” w Moskwie i przywieźli mu go w prezencie. Rozstał się z nim bez żalu i z pewną ulgą, bo był ciężki jak diabli. Rodzicom powiedział, że zgubił zegarek w jeziorze, gdy chciał sprawdzić, czy ów wynalazek jest faktycznie wodoszczelny…

Były tam też dwie spinki do włosów. Monika nosiła wtedy wysoki kok upięty chyba setką takich spinek, więc namówiliśmy ją, żeby dwie zachowała na wieczne czasy, bo i tak nawet nie zauważy ich braku. Znaleźliśmy też plik naszych zdjęć legitymacyjnych, które położyliśmy na stole, nad monetami z imionami. No i znowu ogarnęło nas wzruszenie ściskające za gardło i serce.

Bartek bardzo długo przyglądał się starym fotografiom. Zwłaszcza mojej, bo faktycznie włosy miałem wówczas gęste, dość długie i mocno pokręcone. Najlepszy dowód, czarno na białym, po kim je odziedziczył. Nagle wnuczek wyjął swoją komórkę i zaczął pstrykać zdjęcia rozłożonym na stole przedmiotom.

– Dokumentujesz, że pół wieku temu miałem włosy, w jakimś konkretnym celu?– zainteresowałem się.

– Tak – odparł, ignorując moją ironię. – Pokażę kumplom i może zrobimy naszą własną kapsułę czasu. A potem pojedziemy nad wasze jezioro, które tym samym stanie się naszym jeziorem, i zakopiemy. Dziura już jest
– uśmiechnął się. – A potem wrócimy tam za pięćdziesiąt lat i pokażemy skarby naszym wnukom. Fajnie będzie, co nie?

W zadumie pokiwałem głową.

– Fajnie. Tak sądzę, bo mnie i babci już raczej nie będzie na świecie, ale pomysł popieram. Nie mamy na niego patentu, jest do wzięcia, wykorzystania, podobnie jak ta dziura w ziemi. Więc się nie krępujcie.

– Nie zamierzamy.

– No tak, dzisiejsza młodzież mało czym się krępuje…

– Przestań – zburczała mnie małżonka. – Nie gadaj jak stary piernik. Każda młodzież jest wspaniała. Nie lepsza ani gorsza, po prostu inna, na miarę swoich czasów. Ma swoje wyzwania, stresy, ideały, priorytety, wady i zalety, trudności… To my, starsze pokolenia, powinniśmy się wstydzić. Bo jaki świat im zostawiamy?

– Dobrze już, dobrze, ma pani rację, pani profesor, wyluzuj.

Uniosłem ugodowo ręce, bo moja żona, choć od lat na emeryturze, pozostała rasową nauczycielką, taką, która widzi w młodych ludziach potencjał, nadzieję, szansę na przyszłość. Której my, dorośli, powinniśmy zostawić w schedzie coś więcej niż kapsuły czasu… Ziemię, lasy, niebo nad głową, morza i jeziora…

Skoro myśmy je mieli, oni też mają do nich prawo.

Czytaj także:
„Zakochałem się w góralce, ale rodzice nas rozdzielili. Gdy po latach wróciłem z żoną i synem, gorące wspomnienia odżyły”
„Piwnica u dziadków skrywała wspomnienia wojny i śmierci. Mieszkał tam potwór, który miał odstraszać okupantów”
„Nie chciałem wracać do rodzinnej wsi. Nie dość, że wspomnienia wróciły, to jeszcze okazało się, że wszyscy tam powariowali”

Redakcja poleca

REKLAMA