„Piwnica u dziadków skrywała wspomnienia wojny i śmierci. Mieszkał tam potwór, który miał odstraszać okupantów”

Piwnica moich dziadków skrywała wojennego ducha fot. Adobe Stock, Pink Badger
Nie zwróciłam specjalnej uwagi na to, że po każdej wizycie w piwnicy byli jacyś dziwnie zmęczeni i przygaszeni. Zawsze myślałam, że to od noszenia tych ciężkich wiader z węglem... Nie wiedziałam, kto tak naprawdę tam mieszka.
/ 17.02.2022 07:35
Piwnica moich dziadków skrywała wojennego ducha fot. Adobe Stock, Pink Badger

Moi dziadkowie żyli w starym, przedwojennym budynku, w którym nie było centralnego ogrzewania. Spędzałam u nich wakacje i ferie zimowe, ale bardziej lubiłam te drugie, bo zimą trzeba było palić w piecu. Dla dziewczynki dorastającej w bloku pełnym bulgoczących kaloryferów patrzenie na rytuał rozpalania ognia, a potem na płomienie w piecu było czymś z pogranicza magii. Tak samo jak wyglądanie przez okno, gdy przyjeżdżała wyładowana węglem ciężarówka, dziadek płacił i cały ten węgiel wyrzucany był na brzeg ulicy, skąd dziadek i moi dwaj wujkowie nosili go w wiadrach do piwnicy.

Ja nigdy tam nie schodziłam

Dziadek mówił, że w piwnicy jest ciemno, schody są za strome i że to nie jest miejsce dla małych dziewczynek. Mimo tych ostrzeżeń ciemne drzwi wiodące do tajemniczej piwnicy niezmiennie mnie fascynowały. Trochę przerażały, ale zarazem kusiły obietnicą czegoś nieznanego i zakazanego.

– Nie chodź tam, bo tam mieszka Buka – mówiła babcia, która czytała mi Muminki i karmiła mnie ciastem swojej roboty.

Nawet kiedy trochę podrosłam, dziadek nie zabierał mnie ze sobą do piwnicy. A jak babcia potrzebowała jakichś słoików, to też nie fatygowała się po nie sama, tylko prosiła dziadka albo wujków. Wtedy nie wydawało mi się to dziwne: w końcu dziadek i wujkowie nosili węgiel do piwnicy i z piwnicy, to mogli przy okazji zabrać słoiki. Nie zwróciłam specjalnej uwagi na to, że po każdej wizycie w piwnicy byli jacyś dziwnie zmęczeni i przygaszeni.

Zawsze myślałam, że to od noszenia tych ciężkich wiader z węglem albo wspinania się po stromych schodach.

Tego dnia miałam dziesięć lat

Pomagałam babci w kuchni. Szykowałyśmy obiad i babcia pozwoliła mi tłuc schab na kotlety, podczas gdy ona kroiła warzywa na zupę.

– Ojej – powiedziała nagle, zajrzawszy do lodówki.

– Co się stało? – przestałam zaciekle tłuc kotlety i spojrzałam na babcię.

– Chyba chłopaki były głodne… – wyciągnęła z lodówki prawie pusty słoik ogórków kiszonych. – No to nici z ogórkowej. Ale powinnam mieć gdzieś w szafce przecier, to zrobimy pomidorową – dodała pocieszająco.

Skrzywiłam się, bo nie przepadałam za pomidorami.

– To może ja zejdę do piwnicy? – zaproponowałam. – Mama zawsze mnie wysyła do naszej i nigdy żadnego słoika nie upuściłam.

Babcia spojrzała na mnie jakoś dziwnie, jakby z przestrachem. Potem się uśmiechnęła, ale trochę niepewnie.

– Wiesz co? To może ugotujemy dziś specjalną ogórkową. Jesteś już dużą dziewczynką, to możesz pójść do sklepu i przynieść prawdziwe kiszone ogórki. Takie z beczki, nie ze słoika – podeszła do torebki i wyciągnęła z niej pieniądze. – Kup tak ze cztery albo pięć, jeśli będą małe. No i sobie coś na drogę powrotną weź, loda albo ciastko – mrugnęła do mnie i dała mi klucze. – Tylko niczego nie zgub i uważaj, przechodząc przez ulicę.

Kiwnęłam głową, bo sklep był tuż za rogiem i już robiłam w nim drobne zakupy. Włożyłam buty i szybko zbiegłam po schodach. Już miałam nacisnąć klamkę bramy kamienicy, kiedy spojrzałam w bok. Drzwi do piwnicy znajdowały się niedaleko i byłam pewna, że jeden z kluczy babci je otworzy. Zamiast biec do sklepu, mogłabym przynieść jeden z naszych słoików i przy okazji udowodnić wszystkim, że jestem już dość duża, żeby schodzić do piwnicy.

Czułam się trochę jak złodziej, sprawdzając po kolei klucze, których przeznaczenia nie znałam, ale na szczęście szybko znalazłam właściwy. Gdy drzwi się otworzyły, wzięłam głęboki oddech.

Z piwnicy wiało chłodem i wilgocią

Ciemne schody wydawały się wyjątkowo wąskie. Jedna osoba niosąca wiadro miałaby problem, żeby swobodnie iść, a dwie na pewno nie mogły się minąć. Stanęłam na palcach, by namacać włącznik. Zajęło mi to chwilę, bo tylko raz widziałam, jak dziadek zapala światło, żeby zejść do piwnicy, ale w końcu ciemne schody rozjaśniły się światłem pojedynczej żarówki.

Reszta piwnicy nadal tonęła w ciemnościach, więc gdzieś na dole musiał być kolejny pstryczek. Zeszłam po schodach i włączyłam drugie światło. Zobaczyłam wąski korytarz z rzędem drewnianych drzwi; każde miały numer wypisany farbą lub kredą. Szybko znalazłam naszą piwnicę i znowu przez kilkanaście dłużących się sekund szukałam właściwego klucza do kłódki. Wewnątrz wszystko wyglądało normalnie.

W dużych, zrobionych z nieheblowanych desek skrzyniach czernił się węgiel, a powyżej, na prowizorycznych półkach, stały słoiki zapraw: kiszone ogórki, kapusta, kompoty, powidła… Dopiero po chwili, w nikłym świetle, zauważyłam coś dziwnego. Brzegi półek miały wydrapane jakieś znaki, a kiedy się obejrzałam, dostrzegłam podobne także na drzwiach. Podeszłam bliżej, próbując odgadnąć znaczenie symboli, i wtedy usłyszałam, jak coś zgrzyta pod moimi stopami. Sól? Patrzyłam zaskoczona na białe kryształki leżące na podłodze. Widać dziadek musiał niechcący rozsypać, ale… przecież babcia nie trzymała soli w piwnicy.

Nagle pogasły wszystkie światła i zrobiło się ciemno jak w grobie. Serce podskoczyło mi do gardła. Moje nogi same wykonały dwa kroki w tył, w stronę drzwi, gdzie był przełącznik, ale na dźwięk czyjegoś głosu zamarłam.

– Co my tutaj mamy? – wyszeptał ktoś, a z każdym słowem przenikał mnie przeraźliwy chłód, który przenikał do trzewi, kości, paraliżował wolę. – Świeża krew, nienaznaczona…

Stałam na środku piwnicy, przerażona i niezdolna do ruchu. W ciemności nie byłam w stanie zobaczyć, kto do mnie mówił, jednak coś w tonie tego głosu sprawiało, że umierałam ze strachu. Czułam, że jeśli nie ucieknę, zginę, ale nie mogłam uciec, bo nogi wrosły mi w podłogę, a mózg nie potrafił zmusić ich do działania. Krzyknąć też nie mogłam.

– Chodź do mnie, dziewczynko – szeptał głos. – Nie masz się czego bać.

Wydawało mi się, że w korytarzu ciemność była jakby gęstsza i zdawała się falować, jak gorące powietrze nad pustynią, ale nie była w stanie przedostać się przez drzwi. Odniosłam wrażenie, że wydrapane w drewnie znaki żarzą się lekko, choć mogło mi się ćmić w oczach albo przywidzieć ze strachu.

– Paulina! Paulinko! Jesteś tam? – usłyszałam kochany, znajomy głos.

Dobiegał jakby z oddali, ale pomógł mi przełamać niemoc.

– Dziadku! – zawołałam rozpaczliwie.

– Zostań tam, gdzie jesteś! – odkrzyknął w odpowiedzi. – Zaraz do ciebie przyjdę. Słyszałam syczenie głosu, ale też pstryknięcie włączanego światła i ciężkie kroki dziadka.

Kiedy zabłysła żarówka w korytarzu, ciemność rozproszyła się niemalże natychmiast, ale przez moment, w blasku światła, miała kształt człowieka… Czarna sylwetka umknęła, nim zdołałam się jej dobrze przyjrzeć. Chwilę później dziadek stał tuż obok, tuląc mnie do siebie.

– No już, już, Paulinko – szeptał łagodnie. – Ja wiem, że to musiało być straszne, gdy światła tak nagle zgasły...

– Ale dziadku! Na korytarzu coś było! Jakiś potwór, jakby… jakby z tej ciemności zrobiony, straszny był, i… i mówił do mnie... – opowiadałam, choć sama już zaczynałam wątpić w to, co widziałam.

Dziadek spoważniał

– W czasie wojny… W czasie wojny wszystko było straszne i śmierć czekała za każdym rogiem, więc często chowaliśmy się w piwnicy – powiedział cicho. – Nasz sąsiad… On przed wojną zajmował się okultyzmem… To takie rozmowy z duchami i magia – wyjaśnił szybko. – No i ten sąsiad powiedział, że może sprawić, by żaden obcy nigdy do piwnicy nie wszedł, że będziemy bezpieczni – dziadek westchnął. – Ale coś poszło nie tak. Cokolwiek nas wtedy chroniło, nie wie, że wojna się skończyła i nie potrafi rozpoznać, kto wróg, a kto przyjaciel.

– Ten głos… – wyszeptałam znowu zdjęta lękiem. – On chciał mi coś zrobić?

– To dlatego, że cię nie zna – opowiedział dziadek. – Są sposoby, żeby się przed tym chronić, ale na wszelki wypadek tylko mężczyźni schodzą do piwnicy. Tak jest bezpieczniej. Dlatego ci opowiedziałem tę historię, zamiast twierdzić, że nic się nie stało, że nic nie widziałaś, nic nie słyszałaś. Rozumiesz już, dlaczego nigdy więcej nie powinnaś tu przychodzić?

– Babci zabrakło ogórków – bąknęłam płaczliwie. – I pomyślałam, że zamiast ze sklepu przyniosę z piwnicy. Przepraszam, dziadku.

– No już, już, skarbie – pogłaskał mnie po głowie i sięgnął po słoik ogórków. – Ale babci ani słowa, dobrze? Niepotrzebnie będzie się denerwować. Powiesz babci, że spotkałaś mnie w drzwiach i to ja zszedłem do piwnicy.

Tak zrobiliśmy. Dziadek nigdy więcej nie wspominał o tych wydarzeniach. Ja też milczałam. Jakby nic się nie stało. Albo jakby coś mi się przywidziało, a dziadek sprytnie wykorzystał okazję, by zniechęcić ciekawską wnuczkę do wizyt w piwnicy. Choć długo miałam koszmary, w których pożerała mnie ruchoma ciemność, to z upływem lat wspomnienia zblakły i stały się jak dawno obejrzany film. Straszny, ale zmyślony.

Jednak do dziś, gdy jestem sama w domu, czuję się nieswojo, i mimo że dawno przestałam być dzieckiem, wciąż śpię przy zapalonej lampce. A w długie, bezksiężycowe noce mam wrażenie, że głos, który słyszałam w piwnicy, znowu szepcze:

– Chodź do mnie...

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA