– Mój ulubiony pacjent, witam panów! – uśmiechnęłam się na widok Pucia, starego i wyjątkowo łagodnego kota, którego właściciel, pan Janek, przynosi do naszej kliniki z co i rusz nowymi problemami zdrowotnymi. – Co tym razem? Nie chce brać leków?
– Nie, ładnie wszystko łyka – zaprzeczył starszy pan. – Ale martwi mnie, bo coś mi łysieje, kocina. Zobaczy pani, pani doktor.
Faktycznie, dwunastoletni kocur miał placek gołej skóry na lewej tylnej łapie. Zbadałam go bez problemów, bo zwierzak był naprawdę niesamowicie spokojny i cierpliwy. Leczyłam go z powodu lekkiej niewydolności nerek i choroby serca, a teraz jeszcze to łysienie… Kocur miał pecha, jeśli chodzi o zdrowie, chociaż i wiele szczęścia w kwestii właściciela. Pan Janek był cudownym człowiekiem, kochał swojego futrzaka jak dziecko i mimo swoich problemów z chodzeniem, przynosił go na wizyty, ile razy było trzeba.
– Dzisiaj po osiemnastej będzie u nas kardiolog – wspomniałam, zaglądając Puciowi w uszy. – Wiem, że macie wizytę na przyszły miesiąc, ale myślę, że szkoda, żeby pan dwa razy chodził. Pucio może zostać u nas te cztery godziny i zaliczy od razu dwie wizyty.
Pan Janek się ucieszył i po badaniu pożegnał się z ulubieńcem.
Kocurek bardzo źle znosił pobyt w lecznicy
Kot był tak cichutki, że niemal zapomniałam o jego obecności, dopiero kiedy wyjmowałam go z transportera na echo serca, cichutko miauknął. Badanie poszło dobrze, ale pan Janek nie pojawił się po pupila.
– Iga, muszę lecieć – rzuciła moja współpracowniczka po dwudziestej. – Dzwoniłam do właściciela Pucia, ale nie odbierał. Zostawiamy go tutaj, tak?
Spojrzałam na biały pyszczek i zrobiło mi się strasznie żal tego staruszka. Noc w klinice była bezpieczną opcją, miał tu w dużej klatce żwirek i wodę, ale widać było, że to kot, który potrzebuje obecności człowieka. Zostawiłam go z ciężkim sercem, jednocześnie martwiąc się o pana Janka.
Jego numer był nieosiągalny przez kolejne dwa dni i zrozumiałam, że musiało się coś stać. Coś niedobrego. Nigdy wcześniej nie mieliśmy takiej sytuacji, żeby ktoś nie odebrał swojego zwierzęcia po zabiegu. Aldona zaproponowała odwiezienie Pucia do schroniska, ale ja wiedziałam, że kocur tego nie przeżyje. Po trzech nocach w klinice wyglądał jak ciężko chory, nie chciał jeść, ledwo się ruszał, zaczął też żałośnie miauczeć, co było do niego niepodobne.
– Zabieram go do domu – oznajmiłam. – Nie wiemy, ile to jeszcze potrwa, a on nie przetrwa w klatce.
Nie chciałam, by trafił w takie miejsce
Pucio szybko dogadał się z Bezą, moją labradorką, ale bardzo martwiłam się o jego pana. Okazało się, że słusznie, bo jakiś tydzień od kiedy Pucio się do mnie wprowadził, ktoś zapytał o mnie w klinice.
– Iguś, jest tu pan, który przedstawił się jako syn właściciela Pucia – przekazała mi przez telefon Aldona. – Może lepiej oddam mu słuchawkę.
Chwilę później milczałam, nie wiedząc, co powiedzieć. Pan Janek przeszedł rozległy zawał, był w szpitalu, dość długo nieprzytomny po operacji serca. Kiedy się obudził, pierwsze, o co poprosił, to żeby ktoś pojechał po jego kota „do miłej pani doktor”.
– Mam zwolnienie do poniedziałku – poinformowałam pana Przemysława. – Ale może pan przyjechać po kota do mnie.
Zjawił się pół godziny później. Był mniej więcej w moim wieku, wyższy ode mnie, rudowłosy i rudobrody. Fajny, pomyślałam.
– Bierze pan kota do siebie? – zapytałam, wpuszczając mężczyznę do mieszkania.
– Niestety, nie – pokręcił głową. – Co chwila wyjeżdżam, latam po całej Europie, dopiero co wróciłem z trzydniowego wyjazdu. Ojciec też nie będzie mógł się nim zajmować, siostra wzięła go do siebie, ale na kota już się nie zgodziła. Niestety, muszę zawieźć Pucia do azylu.
– Co? Nie! – zaprotestowałam. – Wie pan co? On może zostać u mnie – zdecydowałam się nagle. – Jest niekłopotliwy, mój pies go akceptuje, a przecież pana tata w końcu dojdzie do siebie i pewnie będzie chciał odzyskać swojego przyjaciela.
Wyglądało na to, że pan Przemek był zaskoczony i wzruszony moją propozycją.
– W takim razie ja będę płacić za jego utrzymanie – poprosił. – Wiem, że jest na specjalnej karmie, droższej niż zwykła, i musi brać jakieś leki. Za wszystko zapłacę. I chyba powinienem przywieźć jego rzeczy, ma u ojca jakieś drapaki, budkę, kuwetę.
Spytam wprost: umówisz się ze mną?
Już miałam powiedzieć, że nie trzeba, ale pomyślałam, że czemu nie, i podałam termin następnego dnia… Sama się zdziwiłam, że przed wizytą pana Przemka tak dokładnie posprzątałam mieszkanie. I że poszłam do piekarni po rogaliki z różą. Przecież miałam tylko odebrać drapak i kuwetę.
Okazało się jednak, że drapaka Przemek – bo przeszliśmy na „ty” – nie przywiózł i musieliśmy umówić się na kolejny dzień. Potem wpadł z dwiema torbami żwirku, a po tygodniu odwiedził mnie w lecznicy, „bo akurat był w okolicy”.
– Jak tata? – zapytałam ze szczerą troską.
– Lepiej niż się spodziewaliśmy – uśmiechnął się. – Ale wiesz, Iga, muszę ci się do czegoś przyznać… Specjalnie zapomniałem wtedy tego drapaka, a dzisiaj jechałem tu specjalnie czterdzieści minut. Zaczynają kończyć mi się preteksty, żeby cię odwiedzić, więc może spytam wprost: umówisz się ze mną?
Umówiłam się. Kilka miesięcy później pan Janek mógł już zabrać Pucia do domu, ale Przemek został w moim życiu. Jesteśmy parą, mieszkamy razem. On, ja, Beza i nasz nowy kot. Nigdy nie byłam szczęśliwsza. A wszystko dlatego, że nie pozwoliłam oddać Pucia do schroniska, tylko go przygarnęłam. Nie sądziłam wtedy, że ten biało-czarny kocur przyniesie mi tyle szczęścia!
Czytaj także:
„Moją byłą obchodziły tylko ciuchy i imprezy. Najpierw porzuciła własne dziecko, potem chciała je sprowadzić na złą drogę”
„Chciałam zranić nowego faceta w odwecie za to, że skrzywdził mnie mój były. Ale czy warto mścić się na całej płci?”
„Myślałam, że jako sprzedawczyni nie mam wpływu na ludzkie życie. Kto by pomyślał, że zaprowadzę tych młodych przed ołtarz”