„Staruszka pewnie chęci miała dobre, ale o mało nie doprowadziła do tragedii. Dobrze, że w porę zauważyłam, co daje małej”

chore dziecko pod opieką sąsiadki fot. Adobe Stock, Tomsickova
„Spojrzałam na stojącą w drzwiach panią Julię, która przyglądała się całej scenie w niemym przestrachu. Dziewczynka wymiotowała przez kilka minut. Potem torsje ustały, położyłam ją więc sobie na kolanach, z główką na wszelki wypadek odwróconą na bok, żeby się nie zachłysnęła, gdyby znowu zaczęła wymiotować”.
/ 28.05.2023 08:30
chore dziecko pod opieką sąsiadki fot. Adobe Stock, Tomsickova

Upał był nie do zniesienia, bo słońce stało prawie w zenicie. Pieliłam grządkę w ogródku i, szczerze mówiąc, miałam serdecznie dosyć tej pracy. „Skończę po południu” – pomyślałam i już miałam uciec do domu, do przyjemnego chłodu, kiedy zobaczyłam sąsiadkę, starszą panią, skradającą się po drugiej stronie płotu.

– Witam, pani Julio! – zawołałam.

– Ciiii! – spojrzała na mnie z lekkim przestrachem.

– Co się dzieje? – ściszyłam głos, zaciekawiona jej zachowaniem.

Staruszka miała ponad osiemdziesiąt lat i już przywykłam, że czasami zachowuje się dziwacznie. Ale poza tym była miłym i niekłopotliwym sąsiadem.

– Mrówki! Pełno ich tutaj, więc chcę je wytruć! – pokazała mi butelkę środka owadobójczego. – A jak usłyszą, że do nich idę, to gotowe pouciekać!

Rozbawiła mnie tym stwierdzeniem

– Pani Julio, niech się pani nie boi, one nie mają uszu – zapewniłam ją.

– Mają, nie mają… Ja tam wolę być ostrożna – burknęła. – Panoszą się w całym ogrodzie! Prawnuczka mi kilka zjadła, Bóg jeden wie, czy jej nie zaszkodzą! I co ja wtedy jej matce powiem? – biadoliła, nie dbając już o zachowanie ciszy.

– Jak to zjadła? – zaciekawiłam się.

Paulinka miała prawie pięć lat, a takie duże dzieci raczej nie pakują już do buzi czego popadnie.

– A na owocach siedziały! Paula nie zauważyła i zjadła! A ile płaczu z tego było! – złapała się za głowę pani Julia.

– Niech się pani nie martwi. Mrówki jej nic nie zrobią – zapewniłam ją.

– A to ja wiem! Już je wybiłam! – przytaknęła sąsiadka.

– Jak je pani „wybiła”? – zaciekawiłam się.

Na całe szczęście

– A dałam dzieciakowi parę łyków tego! – pani Julia zamachała znowu butelką. – No i wybiłam! To mrówkobójcze!

– Paula wypiła ten płyn? – zapytałam, nie wierząc w to, co usłyszałam.

– No, mówię przecież! Dałam jej parę łyków! Wnuczka to by się dopiero na mnie zdenerwowała, gdyby w brzuchu jej dziecka jakieś mrówki grasowały…

Ja jednak już nie słuchałam tego, co mówi sąsiadka, rzuciłam pazurki do pielenia i ruszyłam w stronę domu.

Wojtek, wzywaj karetkę! Mała Paula wypiła środek mrówkobójczy!!! – wrzasnęłam do męża.

Zobaczyłam jego przerażone oczy.

– Ja lecę do dzieciaka i wywołam wymioty!

– Mleko jej daj! – krzyknął za mną, ale ja na szczęście dobrze wiedziałam, że nie ma racji.

Niedawno sama wybijałam mrówki w swoim ogrodzie

Przeczytałam ostrzeżenie o możliwym zatruciu na opakowaniu któregoś płynu. Było tam napisane, że środki owadobójcze rozpuszczają się w tłuszczach, więc mleko tylko ułatwi przyswojenie ich przez organizm.

Kiedy wpadłam do domu pani Julii, jej prawnuczka była blada jak opłatek. Dopadłam do dziecka, którym w tym momencie wstrząsnęły gwałtowne torsje. „To dobrze. I tak miałam je wywołać…” – pomyślałam.

– Wszystko będzie dobrze – zapewniłam małą, która była przerażona tym, co się dzieje. – Zaraz przyjedzie pan doktor.

Spojrzałam na stojącą w drzwiach panią Julię, która przyglądała się całej scenie w niemym przestrachu. Dziewczynka wymiotowała przez kilka minut. Potem torsje ustały, położyłam ją więc sobie na kolanach, z główką na wszelki wypadek odwróconą na bok, żeby się nie zachłysnęła, gdyby znowu zaczęła wymiotować.

Karetka przyjechała w dziesięć minut.

– Co dziecko wypiło? – zapytał lekarz.

Wyrwałam więc pani Julii z ręki butelkę trucizny, którą cały czas trzymała.

– To! – podałam doktorowi.

– Zabieramy dziecko do szpitala! – zawyrokował.

– Ale ja nie wiem, czy ją mogę dać! Wnuczka będzie zła! – zaczęła lamentować pani Julia.

– Inaczej dziecko tutaj umrze! – syknął lekarz.

Staruszka zamilkła, a karetka odjechała na sygnale

Paulinka przeszła płukanie żołądka, podano jej też odpowiednie odtrutki.

– Nie doszło do uszkodzenia organów wewnętrznych – zapewnił mnie lekarz, gdy pojechałam odwiedzić małą. – Dawka trucizny była mała i szybko wezwano pomoc.

Dziewczynka wyszła ze szpitala po kilku dniach. Nie sądzę, aby jej mama jeszcze kiedyś zostawiła ją pod opieką prababci. Najwyraźniej staruszce już nieco pomieszało się w głowie i nie nadaje się do roli odpowiedzialnej opiekunki.

Czytaj także:
„By ukrócić męskie spędy, skrzyknęłam baby ze wsi i przedstawiłam im swój plan. Nie na darmo mówi się, że w grupie siła”
„Gdy mąż odszedł, nie miałam o kogo dbać. Myślałam, że w moim wieku nie wypada romansować, a jednak miłość mnie zaskoczyła”
„Mąż czuł nade mną władzę, bo przynosił do domu kasę. Wydzielał mi kieszonkowe, musiałam prosić o każdą złotówkę”

Redakcja poleca

REKLAMA