Mój mąż, Heniek, jest jednym z tych, co to nigdy za kołnierz nie wylewają i jak się trafi okazja do wypicia, to nie odmówią. A u nas, na wsi, okazji niestety nie brakuje. A to święta, a to chrzciny, a to czyjeś zaręczyny. Na dodatek taki u nas zwyczaj, że za każdą pomoc, nawet najmniejszą, wódką trzeba podziękować. Sąsiad porąbał drzewo, bo mojego połamało, że aż z łóżka nie mógł wstać? Flaszeczka i coś na zagrychę. Młody Paluch przepchał zatkaną kanalizację? Flaszeczka i coś na zagrychę. I tak w kółko.
Zawsze okropnie mnie to wkurzało, ale milczałam. Pomyślałam, że jak nie uszanuję zwyczaju, to się wszyscy poobrażają i następnym razem nikt nam nie pomoże. Ale ostatnio miarka się przebrała.
Myślałam tylko o tym, jak to picie ukrócić
To było po tym pierwszym, wielkim ataku zimy. Przez całą noc padał gęsty śnieg. Nawaliło aż po kolana. Ale w dzień przyszła nagła odwilż i drogi w naszej wsi zamieniły się w błotniste potoki. Po przyjściu ze sklepu kalosze musiałam zostawić na zewnątrz, tak były oblepione błotem.
Właśnie zaczynałam szykować obiad, gdy do naszego domu wpadł Pacuła. Wyglądał, jakby się cały w tym błocie tarzał, czarny od góry do dołu. Jak diabeł.
– Heniek, ratuj! – krzyknął od progu. – Utknąłem autem w tym błocku, nijak ruszyć nie mogę. Pchaliśmy z Baśką ile sił, no i nic. O, jak wyglądam! Weź traktor, to mnie raz dwa wyciągniesz.
Mój oczywiście od razu ruszył na ratunek. Słysząc pyrkanie wyjeżdżającego ze stodoły traktora, uświadomiłam sobie, że tego popołudnia znowu całe gospodarstwo będzie tylko na mojej głowie. Bo Pacułowa, jak to u nas w zwyczaju, podziękuje za pomoc wódeczką. Heniek wróci porządnie wstawiony, walnie się do łóżka i będzie chrapał do rana. A następnego dnia wyskoczy na piwo, bo go głowa będzie bolała... Ech, życie...
Minęła godzina, potem druga i trzecia a mój jakoś nie wracał. Pomyślałam, że ta wdzięczność coś się podejrzanie przedłuża. Już miałam nawet iść do Pacułów, żeby się zorientować co i jak i w razie czego zatargać Heńka do domu. I wtedy zadzwonili z naszego posterunku policji.
– Pani Mazurkowa, mąż został zatrzymany. Za jazdę traktorem pod wpływem alkoholu. Drogówka z miasta, nie nasi. Nic się nie da zrobić – usłyszałam w słuchawce.
Wiadomo, co było dalej. Same kłopoty! Prawo jazdy zabrali, najwyższy mandat wlepili. I powiedzieli, że sąd pewnie jeszcze grzywnę każe wysoką zapłacić.
Wszystko się we mnie gotowało! Prawie przez dwa tygodnie do Heńka się nie odzywałam. Po co wracał do domu tym cholernym traktorem? Przecież miał zostawić go na podwórku u Pacułów i zabrać następnego dnia, gdy już wytrzeźwieje. A teraz co? Bez samochodu u nas jak bez ręki. Bo to i do gminy trzeba czasem podjechać, do ośrodka zdrowia i na większe zakupy do miasta. A ja prawa jazdy nie mam. No i kto wiosną w pole wyjedzie? Na dodatek na tę grzywnę pójdą pewnie wszystkie oszczędności, a przecież zima się dopiero zaczęła, węgiel trzeba kupić...
Na początku płakałam i wyzywałam na cały świat. Z tej złości i bezsilności na robocie skupić się nie mogłam. Wszystko mi z rąk leciało. W kółko myślałam tylko o tym, jak to picie ukrócić. No i wreszcie wymyśliłam.
To może się udać, ale trzeba działać wspólnie
W naszej wsi organizujemy sobie z kobietami spotkania w remizie. Raz lub dwa razy na miesiąc. Zrzucamy się po kilka złotych, przygotowujemy poczęstunek. Siadamy przy stole i jak to baby... Śmiechy, ploteczki, wspominki. Postanowiłam, że na najbliższym takim spotkaniu będzie inaczej. Wszystko sobie w głowie dokładnie ułożyłam. Kiedy tylko trochę podjadłyśmy i nawet po kieliszeczku naleweczki wychyliłyśmy, zebrałam się na odwagę.
– Nie wiem, jak wy, ale ja już mam dość tego, że mój chłop tak często pije. Same nieszczęścia z tego i kłopoty. Przecież wiecie, co nam się ostatnio przytrafiło. Czas z tym skończyć – zaczęłam.
Kobiety przerwały rozmowę i zaczęły głupio chichotać. Tak, jakby nie wiedziały, o czym mówię.
– Tak to już u nas na wsi jest. Chłopa zawsze do kieliszka ciągnęło i ciągnąć będzie. O czym tu gadać? – machnęła ręką Paluchowa.
Wkurzyła mnie tym okropnie.
– No i co, godzić się będziesz na to do końca życia? A przyjemnie ci, jak twój do domu pijany przychodzi i dzieciaki na górę uciekają, bo ojciec ciężką rękę wtedy ma i za wychowywanie się bierze? A ile to razy po wsi z podbitym okiem chodziłaś? Zawsze wtedy mówisz, że o drzwiczki szafki kuchennej się uderzyłaś, a i tak wszystkie wiemy, jak było naprawdę! – wypaliłam jej prosto w twarz.
Kobiety pokiwały głowami i zaczęły przysłuchiwać się temu, co mówię, z większym zainteresowaniem. Paluchowa zrobiła się czerwona jak burak.
– No to co niby mam zrobić? – naburmuszyła się.
– To proste. Ja sobie postanowiłam, że więcej za pomoc wódką nie będę częstować. Kolacja proszę bardzo, ale bez procentów – powiedziałam.
Zrobiła się cisza, jak makiem zasiał. Kobiety popatrzyły na mnie z niedowierzaniem.
– Wioskowe zwyczaje, rzecz święta. Jeśli ci się wydaje, że to zmienisz, to się chyba z głupim na rozumy pozamieniałaś – odezwała się wreszcie Paluchowa.
– A pewnie, sama nie dam rady. Ale jeśli razem się skrzykniemy i wszystkie tak zrobimy, to może coś z tego wyjdzie. Nie na darmo mówi się, w kupie siła. Chyba warto spróbować, no nie? – spytałam.
Pomagać trzeba z życzliwości
W remizie zawrzało. Kobiety mówiły jedna przez drugą. Każda przypominała sobie różne przykre doświadczenia związane z wódką. Rozbite samochody, płaczące dzieci, wieczne pustki w portfelu... Nazbierało się tego, oj nazbierało... Tego wieczoru światło w remizie zgasło dopiero po północy. Zanim się jednak wreszcie rozeszłyśmy, solidarnie postanowiłyśmy, że więcej wódki na stół z byle powodu stawiać nie będziemy.
– Koniec naszej mordęgi, naszych łez! – zakrzyknęłyśmy.
I obiecałyśmy sobie, że postanowienia nie złamiemy. Choćby się waliło i paliło, a chłopy awantury robili.
Przez kilka następnych dni nie miałam okazji sprawdzić, czy baby dotrzymują słowa, bo jakoś nikt nie potrzebował naszej pomocy. Nie minął jednak tydzień, jak przybiegł do nas młody Paluch. Krowa nie mogła mu się ocielić. Mój od razu poleciał, bo dobrze się na tym znał. A i od rana go coś nosiło, widać było, że ma ochotę wypić. Posprzątałam w domu, a potem usiadłam w kuchni i czekałam. Trochę bałam się, że Paluchowa złamie przyrzeczenie. Wszak miała najwięcej wątpliwości. Ale nie... Heniek wrócił trzeźwy jak noworodek. No i oczywiście wściekły jak osa.
– Ty wiesz, tę Paluchową to chyba jakieś złe opętało. Namordowaliśmy się, a ona nie dała nawet kieliszka! Paluch prosił, groził, a ona nic. Myślałem, że chłop się ze wstydu spali! Mnie tam nic do tego, ale cielaka szkoda. Jak nic będzie się źle chował – mówił oburzony.
– Ty się tak nie martw – powiedziałam. – Cielak bez wódki sobie poradzi. Wystarczy mu mleko matki. A skoro już o tym mowa... Ja też nie będę już stawiała butelki na stół przy takich okazjach. Teraz jest u nas we wsi nowy zwyczaj: sąsiad sąsiadowi pomaga z życzliwości, a nie dla poczęstunku – powiedziałam.
Nie będę wam oczu mydlić i mówić, że w naszej wsi wszystko się od razu odmieniło. Ale nasze chłopy piją teraz jakby rzadziej. A i my przestałyśmy udawać przed sobą, że picie mężów nie jest dla nas problemem. I nie wstydzimy się o tym rozmawiać.
Czytaj także:
„Wiem, że mój mąż pije, ale to nie powód, by nasi synowie go nie szanowali. A oni mówią, że się go wstydzą!”
„Mąż jest alkoholikiem. Wstyd mi, kiedy wlokę go pijanego przez miasto, więc sama kupuję mu alkohol, żeby pił w domu”
„Moja mama uważa, że pijaństwo męża to żaden problem. Jej zdaniem powinnam się cieszyć, że mnie nie bije”