„Gdy mąż odszedł, nie miałam o kogo dbać. Myślałam, że w moim wieku nie wypada romansować, a jednak miłość mnie zaskoczyła”

Nie rozumiem kobiet, które nie chcą być paniami domu fot. Adobe Stock, Rogerio
„Kiedy wyszłam za Jaśka, zajęłam się domem. Wolałam spędzać czas z rodziną niż z koleżankami i byłam z tego dumna. Według mnie to najpiękniejszy sposób na okazanie rodzinie miłości i tego, że jest dla nas najważniejsza na świecie”.
/ 26.05.2023 08:30
Nie rozumiem kobiet, które nie chcą być paniami domu fot. Adobe Stock, Rogerio

Nigdy nie przepadałam za zimą. Nawet jako dziecko. Zawsze było mi zimno, przeszkadzał padający śnieg, mróz szczypiący w policzki. Inne dzieci lepiły bałwana, rzucały śnieżkami, zjeżdżały z górek na sankach, a ja siedziałam w domu, oparta plecami o piec kaflowy i zawinięta w pled czytałam książki. Czasami brałam ołówek i na wyrwanych kartkach z zeszytu rysowałam, co mi akurat wpadło do głowy.

Znowu coś tam kreślisz – mówiła ze śmiechem moja mama. – Uważaj, żebyś Zuzi nie ubrudziła.

Moja ulubiona lalka szmacianka towarzyszyła mi podczas wieczorów. Zuzią rodzice pozwalali mi się bawić. W przeciwieństwie do porcelanowej Korduli, która siedziała dumnie na górze szafy, i której nie wolno mi było od tak sobie wziąć.

Zuzia była na co dzień, Kordula od święta

Lubiłam też otwierać drzwiczki pieca i gapić się na czerwono-pomarańczowe skry spadające do popielnika. Wyobrażałam sobie, że to ziejący ogniem smok, który strzeże Zuzi. Tak, kiedy byłam mała, palono w piecach kaflowych. Nie to co teraz. Kaloryfery, do których nie można przytulić zziębniętych pleców, bo żeberka wbijają się w kręgosłup. A w moim wieku trzeba już o kręgosłup dbać. Jasiek nie dbał, no i się doigrał. Najpierw zaczęło go łamać w kościach, nie mógł się schylić. Potem okazało się, że obolały kręgosłup to nasze najmniejsze zmartwienie.

Badania wykazały, że jest chory. Niestety, nie udało się mu pomóc. Nie obwiniam za to nikogo. Lekarze naprawdę bardzo się starali. Miał dopiero pięćdziesiąt trzy lata, no ale organizm mniej podatny na leczenie. Oboje pogodziliśmy się z myślą, że nadejdzie w końcu taki dzień, w którym nasz mały świat runie.

Chociaż coraz słabszy, to Jasiek starał się być moją podporą. Nie ukrywam, bałam się, jak sobie poradzę bez niego. Tyle lat spędziliśmy razem. Najpierw jako dzieci, potem nastolatki, wreszcie małżeństwo. Byliśmy dla siebie najlepszymi przyjaciółmi. Kiedy po kilku latach choroby Jasiek odszedł, nie płakałam. Wiedziałam, że to nastąpi. Cieszyłam się, że mimo wyroku śmierci, mogliśmy te lata spędzić wspólnie. W otoczeniu dzieci i wnuków. Odchodził szczęśliwy, pogodzony z Bogiem i losem. 

– Babciu, babciu! – zawołał Marcyś, mój najmłodszy wnuk, wyrywając mnie z zadumy. – Popatrz, jaką ładną laurkę zrobiłem dla mamy!

– Dla mamy? – zdziwiłam się.

Tak, dla mamy! – Już wyciągał z plecaczka nieco pomięty kartonik z wyrysowanymi różnokolorowymi kwiatkami i serduszkami. – Pani powiedziała, że jeśli kogoś lubimy, to powinniśmy mu to pokazać. A ja mamę lubię – wyjaśnił, rzucając plecak i podając mi laurkę.

– Bardzo ładna – pochwaliłam, przyglądając się kolorowym, nieco krzywym kwiatkom i szlaczkom. – A teraz biegnij szybciutko, przynieś buciki i kurtkę – poleciłam.

W tygodniu to ja odbierałam wnuka

Synowa pracowała do szesnastej, syn do siedemnastej. Kiedy Jasiek umarł, nie chciałam zamykać się w domu. Po co Marcyś miał czekać na mamę w przedszkolu, skoro mogłam po niego przyjść, zabrać na spacer, ugotować coś dobrego. Towarzystwo dzieci odmładza. A mnie na stare lata takie odmłodzenie było potrzebne. Syn i synowa nie mieli nic przeciwko, tak więc od kilku miesięcy spędzaliśmy z wnukiem popołudnia.

– Mam! – Marcyś już wkładał buty.

Nawet nie zauważyłam, kiedy wrócił. Mały i szybki.

A ty, babciu, jak kogoś lubisz, to co mu dajesz? – spytał.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć.

– Widzisz, Marcysiu… – zastanowiłam się. – To chyba nie takie proste…

Co dałam ostatnio komuś, kogo lubię? Czy ja w ogóle lubiłam kogoś poza moją rodziną? Koleżanek dawno już nie miałam. Kiedy wyszłam za Jaśka, zajęłam się domem. Wolałam spędzać czas z dziećmi i mężem niż z koleżankami. Zawsze byłam, jak to teraz mówią, typem kury domowej. I zawsze byłam z tego dumna. Nie wiem, dlaczego w dzisiejszych czasach kobiety, które chcą zajmować się domem, są traktowane jak osoby gorszej kategorii. Według mnie to najpiękniejszy sposób na okazanie rodzinie miłości i tego, że jest dla nas najważniejsza na świecie. Tyle że obecnie dużo się zmieniło.

Kiedyś wypłata Jaśka wystarczyła na to, aby utrzymać dom. A dzisiaj? Oj, dzisiaj to pracowali oboje, syn i synowa, a nieraz im pieniędzy brakowało. Gdyby synowa chciała zajmować się tylko domem, żyłoby im się naprawdę ciężko. Może zatem miałam sporo szczęścia, że w młodości mogłam wybrać? Mogłam iść do pracy albo na pełen etat zająć się rodziną. I nigdy nie żałowałam swojego wyboru. Gotowanie, zakupy, prasowanie i wszelkie czynności, które sprawiają, że w domu jest miło i przytulnie, sprawiały mi dużo radości.

Lubiłam, gdy siadaliśmy wspólnie do kolacji w jasno oświetlonej kuchni. W piecu wesoło trzeszczały gałązki… tak, gałązki. Jasiek wiedział, że lubię zapach palonego drewna. Choć w większości opalaliśmy węglem, to mój mąż zawsze wrzucił kilka gałęzi świerczyny czy jałowca. Dzieci rozmawiały, Jasiek żartował z nimi, ja podsuwałam kawałki świeżo upieczonego ciasta. W dzbanku stała gorąca herbata pachnąca miodem i cytryną.

To były wspaniałe chwile

– Babciu! – Marcyś znowu sprowadził mnie na ziemię. – Masz kogoś, kogo lubisz? – dopytywał. – Bo ja lubię Wojtka, Kamila, naszą panią – zaczął wymieniać.

– Was mam – uśmiechnęłam się.

– Tatuś mówił, że już długo jesteś sama – oznajmił, prostując się, żebym mogła zapiąć mu kurteczkę. – Ale to nieprawda.

Trochę jestem sama – odparłam.

– No co ty, babciu – Marcyś objął mnie w pasie. – Przecież my jesteśmy. Mama, tata, ja. – Pozwolił zawiązać sobie szalik.

– No pewnie, że jesteście – odparłam, zbierając rzeczy mojego przedszkolaka. 

Przyznam, że tym razem nie wiedziałam do końca, o co mu chodzi. Małe dzieci czasami posługują się swoistymi skrótami myślowymi. Niektórzy dorośli, gdy dobrze się znają, też. Zwykle Jasiek nie musiał długo mi tłumaczyć, rzucał słowo, dwa, z pozoru bez sensu, robił minę, a ja od razu wiedziałam, co miał na myśli. Ale nie teraz.

– Pójdziemy na sanki? – Marcyś ruszył szybko w stronę wyjścia.

Wzdrygnęłam się. Na samą myśl zrobiło mi się zimno. Skoro jednak Marcyś chciał…

– Ale najpierw zaniesiemy plecak do domu.

Złapałam drobną rączkę i oboje powoli zeszliśmy po schodkach.

– Karolinko! – usłyszeliśmy głos starszego pana.

Marcyś rozejrzał się.

– Karo! – wrzasnął. – Dziadek cię woła!

Niewiele większa od mojego wnuka dziewczynka, w zabawnej różowej czapce z pomponikami przebiegła nieopodal, z radością skacząc w zaspy.

– Babciu, mogę? – Marcyś popatrzył na mnie błagalnie.

– Pewnie – odparłam z uśmiechem.

Pobiegł w ślad za Karolinką

Zaczęli obrzucać się śniegiem. Ich wesoły śmiech słychać było z daleka.

– A to małe urwisy – dziadek dziewczynki przystanął obok.

– Jak to dzieci – odpowiedziałam.

– Nawet laurkę dostałem – pochwalił się.

Marcyś zrobił swoją dla mamy.

– Karolinka naprodukowała ich tyle, jakby zamierzała obdarować nimi pół osiedla – mężczyzna zaśmiał się. – Podobno pani powiedziała, że…

– Że trzeba pokazać innym, jak ich lubimy – dokończyłam.

– To chyba dobrze, że teraz uczą takiej… – urwał, szukając odpowiedniego słowa. – Życzliwości, otwartości, odwagi w okazywaniu sympatii innym.

– Za moich czasów tak w szkole nie było – pokręciłam głową, na krótką chwilę znowu zanurzając się we wspomnieniach.

Za moich też nie. Oj, dostawało się linijką czasem. A jak się poskarżyłem w domu, to jeszcze ojciec poprawił.

– Dyscyplina…

– O, tej to teraz nie ma za wiele – mruknął dziadek Karolinki. – Nie dalej jak wczoraj wracaliśmy do domu, a ulicą szła grupka dzieci ze szkoły. Słownictwo mieli takie, że aż uszy puchły, aż mnie korciło, by zwrócić im uwagę.

– Lepiej tego nie robić – zauważyłam. – Nie zawsze rodzicom się podoba, gdy ktoś obcy zwraca uwagę ich dziecku.

To niech się zabiorą za ich wychowanie. Normalne. A nie jakieś bezstresowe – zaperzył się.

– Ale po co tak się unosić? – wzruszyłam ramionami. – W naszym wieku to tylko ciśnienie podskoczy i tyle z tego będzie.

Popatrzył na mnie dłuższą chwilę

– Może pani ma rację – przyznał. – Nie przedstawiłem się. Jakub, dziadek Karolinki – skłonił się lekko.

– Elwira, babcia Marcysia – podałam mu rękę.

Ucałował ją szarmancko. Mój Jasiek był taki sam. Uprzejmy, kulturalny, prawdziwy dżentelmen. Mało dziś takich mężczyzn, oj mało. Młodzi ludzie gonią za pieniędzmi, za szczęściem, gubiąc po drodze to, co najważniejsze. Dobro, empatię, życzliwość dla ludzi i świata. Więc może niech dzieci jak najhojniej obdarzają laurkami tych, których kochają i lubią. Niech się nie wstydzą okazywania uczuć jak dorośli.

– Babciuuu! – Marcyś machał do mnie z drugiego końca przedszkolnego podwórka.

– Muszę już iść – pożegnałam się prędko.

– Codziennie odbieram Karolinkę około trzynastej – odezwał się Jakub.

A ja przychodzę po Marcysia kwadrans po – uśmiechnęłam się. – Zapewne jeszcze się spotkamy.

Poczułam się tak jakoś… dziwnie? Nie, to niewłaściwe słowo. Prędzej: ucieszona. W pewnym stopniu podekscytowana wizją kolejnego spotkania z Jakubem. Ostatni raz czułam się tak dawno temu, kiedy Jasiek powiedział, że będzie na mnie czekał pod cukiernią. Czy to źle? Wnuczek trajkotał o przedszkolu i laurce, zupełnie nie zwracając na mnie uwagi. W domu temat sanek odszedł w zapomnienie. Marcyś zjadł obiad i usiadł przy stole, robiąc kolejną laurkę.

Karo powiedziała, że zrobiła ich dużo, bo lubi dużo ludzi. To ja zrobię jeszcze dla taty i dla ciebie, babciu – oznajmił. – No i może jeszcze dla Wojtka. Lubię się z nim bawić.

– To bardzo miło z twojej strony.

Popatrzyłam z czułością na wnuka. Z przejęcia wysunął język, rysując kwiatki i zwierzątka. Małe dzieci były takie otwarte. Szczere. Z przykrością pomyślałam, że w wieku dorosłym cecha ta nie jest mile widziana. Ludzie zakładają maski, udają kogoś innego. Późnym wieczorem, kiedy leżałam już w łóżku, zastanawiałam się nad tym, czy ja, tak jak Karolinka i Marcyś, umiałabym równie otwarcie okazać komuś sympatię. Może tylko dzieci to potrafią? A potem, jak człowiek dorasta, ta umiejętność znika? A może raczej niknie pod konwenansami, obawą przed ośmieszeniem? Jasiek często okazywał innym swoją sympatię. Ludzie lubili go i szanowali. Uważałam, że ma dobre serce. Może dlatego musiał odejść wcześniej, bo ktoś tam na górze też go polubił?

Kolejne dni mijały szybko

W przedszkolu spotykałam Jakuba, rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Z przyjemnością spędzałam z nim czas. W jego towarzystwie zima nie wydawała się tak zimna. Marcyś i Karolinka szaleli na sankach, a my staliśmy na górce i rozmawialiśmy. W końcu Jakub zaprosił mnie na kawę.

– Mam lepszy pomysł – odparłam prędko. – Mam w domu ciasto, a kawę ponoć parzę świetną.

Uśmiechnął się szeroko.

Myślisz Elwiro, że to wypada?

– A kto by się tam przejmował tym, co wypada, co nie! – roześmiałam się.

Naprawdę tak myślałam. Nie dam przecież Jakubowi laurki. Ale polubiłam go, więc mogę zaprosić go na kawę i ciasto. Okazać komuś sympatię wypada w każdym wieku. 

Czytaj także:
„Mąż był całym moim światem, gdy zmarł, wpadłam w czarną rozpacz. Mimo to już na pogrzebie zakochałam się w sąsiedzie”
„Mój narzeczony zmarł miesiąc przed naszym ślubem. Zabrał do grobu nasze plany, marzenia, całą miłość i szczęście”
„Zaręczyłam się jeszcze w klasie maturalnej. Gdy ukochany przedwcześnie zmarł, nie umiałam się z nikim związać do 30-stki”

Redakcja poleca

REKLAMA