Kiedy pierwszy raz zobaczyłam tego człowieka, grzebał w osiedlowych śmieciach. Kontenery ukryte były za betonową osłoną, a wokół rosły wysokie krzaki. Latem w ogóle nie było ich widać. Kiedy wyszłam zza krzaków, dźwigając ciężkie worki z posegregowanymi śmieciami, mężczyzna patykiem rozsuwał plastikowe butelki w kontenerze z suchymi odpadami.
Gdy mnie zobaczył, zmieszał się okropnie
Cicho odchrząknął, a potem odwrócił wzrok. Zdziwiłam się trochę, bo nie wyglądał na jednego z bezdomnych, którzy czasami pojawiają się przy śmietnikach, szukając czegoś, co mogliby sprzedać. Był w porządnej jesionce, na nogach miał czyste buty i w ogóle był zadbany. Wyglądał na jakieś 65 lat. Dlatego pomyślałam sobie, że coś mu wpadło do śmieci.
– Czy coś pan zgubił? – spytałam.
– Słucham?
– Ja kiedyś wyrzucałam śmieci, trzymając w tej samej ręce klucze od domu. Potem musiałam prosić młodszego brata, by wskoczył do środka. Był zachwycony – powiedziałam, wrzucając śmieci do odpowiednich kontenerów.
– Nie, nic – starszy pan wymamrotał. A potem szybko odszedł.
Zrobiło mi się przykro, miałam wrażenie, że go przepędziłam.
Drugi raz zobaczyłam go tydzień później przy kontenerach w innym miejscu. Wracałam właśnie od babci, której zaniosłam zakupy. Starszy pan, w tej samej jesionce, zaglądał przez dziurę do pojemnika na plastik. Na ziemi leżały trzy plastikowe butelki z nakrętkami, a obok nich papierowa torba. Zatrzymałam się, niezdecydowana.
Pewnie większość ludzi przeszłaby obok obojętnie, ale ja mam taki ciekawski charakter. Mój brat mówi, że jestem wścibska i wszędzie muszę wsadzić swój paluch, ale za to babcia uważa, że po prostu mam duszę społecznika. Interesują mnie inni ludzie i kiedy czuję, że potrzebują pomocy, nie mogę być bierna.
Pięknie powiedziane, ale ja i tak uważam, że to dość męcząca cecha charakteru. Niestety, z naturą walczyć się nie da. Podeszłam bliżej i zapuściłam żurawia do torby. Były tam plastikowe nakrętki.
„Wszystko jasne” – pomyślałam
– W domu mam całe pudełko nakrętek, mogę panu przynieść – powiedziałam.
Starszy pan, zaskoczony, aż podskoczył i złapał się za serce.
– Jezu, proszę mnie nie straszyć.
– Przepraszam, ale szłam dość głośno. Pewnie był pan zamyślony?
Ja też kiedyś o mało nie padłam na serce. Robiłam sobie herbatę i marzyłam o pocałunku swojego pierwszego chłopaka, to było jeszcze w gimnazjum, kiedy mama weszła do kuchni i o coś mnie spytała. Prawie dostałam ataku serca. Starszy pan patrzył na mnie przez chwilę, nieco zniecierpliwiony, a potem powiedział:
– Zosia też tak paple, jak najęta – w jego oczach błysnęła łza.
– Zosia? – spytałam.
– Moja wnuczka – wyszeptał i odwrócił się. Wyciągnął z kieszeni chustkę, taką staromodną, z materiału, i otarł oczy. – Zbieram te nakrętki dla niej.
Wiedziałam, że w szkołach jest akcja zbierania nakrętek. Za ciężarówkę plastykowych kapsli można było kupić wózek inwalidzki dla potrzebujących dzieci. Moja chrześnica, Julcia, obarczyła całą rodzinę zadaniem zbierania nakrętek. Chce być lepsza niż jej szkolna rywalka. Pewnie ta Zosia to mała tyranka, która zmusza dziadka do grzebania w śmieciach.
Ale dlaczego ten mężczyzna płakał? Coś mnie tknęło.
– Coś z nią nie tak? – spytałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Mama uczyła mnie – bezskutecznie – żebym nie była natrętna, bo ludzie nie lubią, jak im się włazi z butami w życie, ale ja uważam, że jeśli się niektórych nie zmusi do powiedzenia, co ich boli, to nigdy się nie otworzą. Będą trzymać cały ból w sobie. A z tego, według mnie, nic dobrego nie wynika.
Dziadek Zosi wysmarkał nos, schował chustkę i potrząsnął głową. Zrozumiałam, że nie chciał rozmawiać.
Ale ja się łatwo nie poddawałam
– Mam w domu całą torbę nakrętek – zachęciłam. – Jak pan jutro tu przyjdzie na przykład o piętnastej, to panu dam.
Patrzył na mnie przez chwilę, po czym skinął głową.
Następnego dnia czekał na mnie, siedząc na ławce nieopodal śmietnika. Podałam mu wielką torbę nakrętek – trochę podebrałam z pudła ustawionego na parterze bloku, do którego wrzucają nakrętki inni mieszkańcy. „W końcu i tak idzie na ten sam cel” – powiedziałam sobie.
– Mam na imię Kamila – przedstawiłam się i usiadłam obok niego.
– Stanisław – westchnął. – Bardzo pani dziękuję.
– Wie pan, przyjaciele mówią, że umiem słuchać i nawet czasem daję dobre rady.
Uśmiechnął się.
– Naprawdę przypomina mi pani Zosię. Też była jak żywe srebro, wszędzie było jej pełno, a teraz…
I znowu chustka poszła w ruch. Milczałam. Czasem, żeby coś z człowieka wyciągnąć, trzeba go zagadać, a czasem milczenie działa jak magnes na słowa.
– Ma 12 lat. Moja jedyna wnuczka. Bardzo ją kocham. A ona kochała mnie. A ja… byłem głupcem. Była u mnie podczas weekendu. Odwoziłem ją do rodziców. Tamten kierowca wypadł zza zakrętu, zarzuciło nim, prosto na nas. A ja… nie zdążyłem odpowiednio skręcić. Gadałem przez telefon z córką, co z tego, że w zestawie głośnomówiącym. Śmialiśmy się z wnuczką, i wtedy on wypadł… Skręciłem, ale za wolno, on w nas uderzył, koziołkowaliśmy… – głos pana Stanisława załamał się, mężczyzna ukrył twarz w dłoniach. – Mnie nic się nie stało – usłyszałam. – A Zosia… będzie na wózku do końca życia.
– To nie była pana wina – powiedziałam.
– Oczywiście, że moja – poderwał się gwałtownie i spojrzał na mnie zaczerwienionymi oczami. – Mogłem być bardziej skupiony, mogłem jechać wolniej, mogłem zareagować szybciej. Mogłem w ogóle nie jechać z nią, jestem już stary, zbyt wolny…
Położyłam mu dłoń na ramieniu
– A co mówi na to pana rodzina? Zosia? Na pewno pana o to nie obwiniają.
– Oczywiście, że obwiniają, jak mogliby nie obwiniać? Nie wiem, co robić… Nie jesteśmy bogaci, pomyślałem, że nazbieram tych nakrętek na jej wózek… Podrzucam im pod drzwi. Ale to tak powoli idzie.
– A jak teraz czuje się Zosia?
Milczał przez chwilę.
– Nie wiem.
– Jak to?
Spojrzał na mnie i odwrócił wzrok.
– Nie widział się pan z nią?
– Nie zniosę, jak mnie odrzuci.
– Więc woli pan odrzucić ją pierwszy?
– Jest pani taka młoda… – westchnął. – Dziękuję za nakrętki i do widzenia.
Moja babcia kiedyś powiedziała, że wiek nie jest gwarancją mądrości. I tu miałam doskonały tego przykład. Tego wieczoru odwiedziłam babcię i opowiedziałam jej o panu Stanisławie. Potrzebowałam rady. Co prawda byłam na drugim roku psychologii, ale do poznania natury ludzkiej brakowało mi jakichś dwudziestu lat doświadczeń. Co udowodniła mi babcia.
– On nie jest głupi – powiedziała. – Jest po prostu przerażony i przygnieciony poczuciem winy. To najwyraźniej dobry i mądry człowiek. Ale masz rację, potrzebuje pomocy.
Zaczęłam szukać pana Stanisława
Przebiegłam się po wszystkich placykach na osiedlu, zajrzałam do altan śmietnikowych. Nic. Dopiero trzeciego dnia zauważyłam go po drugiej stronie ulicy. Chwyciłam mocniej swój worek z nakrętkami (za zgodą naszej dozorczyni opróżniłam pudło w holu) i podeszłam do niego.
Trochę trwało, zanim przekonałam go, że czas stanąć twarzą w twarz ze swoim przeznaczeniem. Że powinien osobiście dostarczyć nakrętki i przekonać się, że nikt go o nic nie obwinia.
– A jeśli uważają, że to moja wina?
– W końcu jest pan mężczyzną starszej daty, z zasadami, a tacy nie uciekają przed prawdą, racja?
Uniósł brew, patrząc na mnie.
– Tak twierdzi moja babcia – dodałam.
Uśmiechnął się i skinął głową.
– Mogę pójść z panem. Babcia powiedziała, że dobrze jest mieć przy sobie życzliwą duszę.
– Skoro tak twierdzi twoja babcia, to zgadzam się, Kamilo.
Doszliśmy razem pod drzwi bloku
Tu pan Stanisław zatrzymał się, popatrzył na okna w górze, potem na worek z nakrętkami, i na mnie.
– Pójdę – powiedział. – Ale wolałbym jednak sam. Jestem mężczyzną starej daty… – uśmiechnął się słabo.
Dwa dni później spotkałam pana Stanisława na skwerku przed moim blokiem. Najwyraźniej czekał na mnie, uśmiechał się już z daleka. Zaprosił mnie na lody do pobliskiej kawiarni i opowiedział, jak było. Oczami wyobraźni widziałam, jak wszyscy z radością powitali dziadka, a najbardziej Zosia, która bardzo za nim tęskniła.
– Ona ma już wózek, ale jest szansa, że będzie chodzić. Tylko musi dużo ćwiczyć i mieć zajęcia rehabilitacyjne. A że jej rodzice pracują, to ja będę z nią tam chodził. Już ja ją z tego wyciągnę – pan Stanisław zacisnął dłonie w pięści. – Dziękuję, Kamilo, gdyby nie ty, pewnie jeszcze długo zachowywałbym się jak tchórz.
– Babcia powiedziała, że pan jest mądrym człowiekiem, który po prostu cierpi – pocieszyłam go.
– Chętnie poznałbym twoją babcię – roześmiał się.
– To się da zrobić.
Czytaj także:
„Nie chciałem brać ślubu z Gosią, aż nie zauważyłem, ilu facetów chce mi ją zabrać. Trzeba zaklepać i po sprawie”
„Mąż nie cierpiał moich kotów, ale z Amandą miał wyjątkowo na pieńku. Aż do tamtej nocy, kiedy kotka uratowała mu życie”
„Prowadzę podwójne życie, żeby nie rozczarować rodziców. Sami są sobie winni, bo zaplanowali mi przyszłość bez pytania”