Zawsze była ode mnie lepsza. Miała prawo, była starsza o jedenaście lat i kiedy ja stawiałam pierwsze kroki, ona już myślała o wyborze liceum. Kiedy ja uczyłam się mówić, ona zaczynała interesować się chłopakami.
Nie znosiłyśmy się nawzajem i nic nie wskazywało, że to się zmieni. Jako dziecko widziałam w siostrze niedościgniony wzór. I wcale nie dodawało mi to skrzydeł ani odwagi, bo wiedziałam, że nigdy jej nie dorównam, nieważne, czego się tknę i jak bardzo się będę starała.
Szybciej czytała, lepiej pisała, wspaniale liczyła
Studiowała prawo, a ja byłam smarkulą w podstawówce, która nie mogła pojąć zasady dzielenia ułamków. Była śliczna, ubierała się elegancko i potrafiła rozmawiać w dwóch językach, podczas gdy ja ledwo wkuwałam pojedyncze słówka z angielskiego.
– Nie możesz być jak twoja siostra? – słyszałam często od matki.
Efekt? Czułam się jak robak, który z poziomu podłogi patrzy na Statuę Wolności: piękną, wielką i mocną. Ja taka nie byłam. Na dokładkę moja genialna siostra uwielbiała mną dyrygować.
– Nie rządź się! – krzyczałam, kiedy wskazywała mi palcem, czego nie zrobiłam, nie posprzątałam, o czym zapomniałam.
Miałam wrażenie, że wiecznie mi czegoś zakazuje albo coś narzuca. Nie pozwalała mi oglądać po szkole telewizji i zmuszała do odrabiania lekcji. Kazała jeść obiady i chowała słodycze. I to ciągłe sprzątanie! Nie znosiłam jej. Była dla mnie wredna i zachowywała się jak zła macocha, a nie starsza siostra.
Kiedy po studiach wyprowadziła się do innego miasta, gdzie znalazła pracę, kontakt między nami praktycznie się urwał. Kiedy ona przyjeżdżała do domu, ja zwykle spędzałam czas z koleżankami. I obu nam taki układ pasował. Między nami nie istniała relacja, o jakiej czytałam tylko w książkach, a o której skrycie marzyłam.
Była niechęć i cicha wojna podjazdowa
Każda z nas chciała być tą lepszą, tą bardziej kochaną przez rodziców. Z tym że ja stałam na z góry przegranej pozycji, bo niby jak miałam pokonać idealną prawniczkę z dobrej kancelarii? Gdy zmarła mama, raptem kilka miesięcy po tacie, stałyśmy obok siebie na cmentarzu, patrząc, jak trumna niknie pod ziemią.
Zastanawiałam się, co teraz. Miałam dwadzieścia siedem lat, ona trzydzieści osiem i zostałyśmy we dwie. Dorosłe sieroty. Ona parę lat po rozwodzie, ja sama, po długim i dość nieudanym związku… Stałyśmy, marzłyśmy w podmuchach wiatru i nie odzywałyśmy się do siebie. Nie miałam pojęcia, co powiedzieć, jak ją i siebie pocieszyć. Czy ona w ogóle oczekiwała ode mnie pocieszenia? A może tak jak ja nie wiedziała, co powiedzieć, jak się zachować.
Nie miałyśmy wprawy w rozmawianiu, w byciu razem. W końcu usiadłyśmy w domu rodziców, w dziwnie pustym salonie, i siedziałyśmy w milczeniu.
– Nie wierzę, że jej nie ma, to niemożliwe – odezwała się nagle Gośka, gdy cisza dzwoniła mi już w uszach. – W ogóle nie przyjmuję tego do wiadomości. Z ojcem jakoś łatwiej poszło…
Po tym wyznaniu znowu zamilkła i zapatrzyła się w okno. To prawda. Z ojcem jakoś łatwiej poszło. I tak prawie nigdy nie było go w domu. Był inżynierem, zawsze gdzieś, zawsze coś, zawsze z kimś, byle nie tu, byle nie z nami.
Matka była związana z tym domem niemal fizycznie, wracała o piętnastej z pracy i potem nie wychodziła dalej niż na zakupy albo do kościoła. Na emeryturze opuszczała bezpieczne pielesze jeszcze rzadziej. Wszystko nią tutaj pachniało. Na stole leżały robione na szydełku obrusy. Telewizor pewnie wciąż był ustawiony na jej ulubiony program kulinarny.
– Rany, jak ja cię nie znosiłam… – Gośka westchnęła nagle ciężko, jakby wypowiadając te słowa, zrzucała z pleców naprawdę ogromny ciężar.
Spojrzałam z niedowierzaniem
Czy ona naprawdę to powiedziała? Takich rzeczy się przecież nie mówi, nawet jak tak się myśli! Tego zawsze uczyła nas matka. Pozory, choćby nie wiem co. Pozory, że jesteś miła, grzeczna i ułożona. Że jest dobrze, choćby świat się walił. Fasada musiała lśnić, choćby w środku szalał pożar i tornado jednocześnie.
– Ja ciebie też – usłyszałam swój własny głos, bo jakoś mi się wymsknęło.
– Miałam jedenaście lat i chciałam się poczuć bardziej dorosła. Wtedy oznaczało to pójście na całe popołudnie do koleżanki i odrabianie u niej lekcji, a latem wracanie do domu dopiero, jak się zacznie ściemniać. Ale latem… Urodziłaś się ty i musiałam ciągle siedzieć w chacie, ciągle być pod ręką. Przynieś, podaj, wynieść, podnieś, pozamiataj. I te pieluchy... Boże, jak ja nienawidziłam tych pieluch! Wszędzie wisiały sznurki, a na nich pieluchy, żeby broń Boże nie zabrakło, jak zasrasz kolejną…
Patrzcie, państwo, uciśniona bidulka się znalazła, pomyślałam.
– Wiecznie na mnie wrzeszczałaś. Darłaś się, że mam się wynosić z twojego pokoju, że mam nie tykać twoich rzeczy... – próbowałam tłumaczyć.
– Bo wiecznie je brałaś i ośliniałaś! Boże, byłam na ciebie taka wkurzona... A potem zaczęło się niańczenie pod tytułem: popilnuj. Mam odruch wymiotny, kiedy słyszę to słowo do dzisiaj. Popilnuj jej, bo muszę zrobić obiad. Popilnuj, bo lecę do sklepu. Popilnuj, bo to, bo siamto, bo sramto. Najpierw w domu, potem na podwórku. Aż sąsiadki zaczęły mnie nazywać „małą mamusią”. A ja nie chciałam być mamusią, chciałam być fajną laską, podobać się chłopakom, a nie niańczyć małolatę, która co chwila się wywalała i wyła wniebogłosy.
– Ciągnęłaś mnie wtedy za włosy, a ja kopałam cię w kostkę. Mam jakieś przebłyski z tych spacerów...
– Myślałam, że nie może być gorzej. I błąd. Najgorsze się zaczęło, gdy poszłaś do szkoły. Ja miałam maturę, a musiałam uczyć cię sylabizowania.
– Akurat! Czytałam płynnie, kiedy szłam do pierwszej klasy. Ale fakt, nabijałaś się ze mnie bezlitośnie, kiedy nie mogłam ogarnąć tych durnych ułamków.
– Ułamki? Fizyka to dopiero była droga przez mękę. Jak można nie pojmować najprostszych rzeczy? Ja wkuwałam całe prawo karne, a ty nie mogłaś wkuć podstawowych wzorów. Musiałam odrabiać za ciebie lekcje, robić plakaty i pisać wypracowania, jakbyś sama nie mogła tego robić, jak każdy normalny dzieciak.
Hm, fakt, trochę to nie w porządku, ale co ja mogłam jako dzieciak…
– Zawsze byłaś lepsza. We wszystkim. Niedościgniony wzór, najlepsza uczennica, pracowita jak mróweczka. Choćbym na głowie stanęła, nigdy bym ci nie dorównała, więc w pewnym momencie… – wzruszyłam ramionami. – Po prostu ustąpiłam, żeby tylko matka była zadowolona. Chciała piątki, to je przynosiłam. Nieważne, że tak naprawdę ty je dostawałaś.
Znowu siedziałyśmy w milczeniu
Wstałam i poszłam do kuchni, zrobić sobie herbatę. Wiedziałam, że Gośka pije tylko zieloną. Sobie zaparzyłam porządną, czarną siekierę. Kiedy wróciłam do pokoju i postawiłam kubek obok niej, mruknęła:
– Przepraszam, że byłam taką małpą.
– Przepraszam, że byłam… dzieckiem – powiedziałam z mimowolną ironią.
– To nie była twoja wina, tylko ich. Głównie matki. Gdyby tak się mną nie wyręczała, może bym cię nawet polubiła. A tak… pamiętam tylko, że przez ciebie nie miałam własnego życia.
Westchnęłam i siadłam ze swoim kubkiem po drugiej stronie stołu.
– Masz prawie czterdzieści lat. Pora przepracować traumy z dzieciństwa.
– Ucz się na cudzych błędach i zrób to przed trzydziestką – odburknęła, ale o dziwo z krzywym uśmiechem.
Znowu milczałyśmy. Tym razem pijąc herbatę, której ciepło rozlewało się po naszych żołądkach, a stamtąd rozchodziło się po całym ciele i zdawało się topić zalegające w nas pokłady wzajemnej niechęci. Jakby nagle zniknął do niej powód.
Jakby nagle mur, który nas dzielił, zaczął się rozpadać cegła po cegle.
– Chcę cię poznać – powiedziała. – Tak naprawdę, jak siostrę.
Nie było nam łatwo. Wiele rzeczy tkwiło w nas jak drzazgi, które wrosły w ciało i nie dawały się szybko usunąć. Ale krok za krokiem, rozmowa za rozmową, poznawałyśmy się. I proszę, wydało się, że wspaniała pani prawnik wcale nie jest taka idealna. I ma cellulit! Ale potrafiła zaśmiewać się do łez na francuskich komediach, które ja widziałam już po pięć razy.
A młodsza siostra, ten tłumok, który tylko przeszkadzał, potrafi być dobrym kompanem do butelki wina i przegadania pół nocy.
Powoli budujemy nasze siostrzeństwo
Stawiamy mury na kruchych fundamentach i wcale nie mamy pewności, że przetrwają burze, jakie mogą nadejść, ale się nie poddajemy. Ta cienka nić porozumienia zaczyna nam się podobać i chcemy ją wpleść w nasze dalsze życie.
Gośka właśnie szykuje się na randkę, przymierzając moje sukienki, w których chce wyglądać bardziej swobodnie niż korposzczur, którym jest na co dzień. Ja zostaję w domu, będę wkuwać przed egzaminem z angielskiego, bo chcę wreszcie zrobić certyfikat.
Patrzę na nią, jak przegląda się w lustrze i myślę, że siostrami nie zawsze trzeba się urodzić. Można zdecydować, że chce się nimi być.
Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”