„Starsi rodzice udawali, że radzą sobie ze wszystkim, żeby tylko dzieci nie zagnały ich do ciasnej kawalerki w mieście”

Byłam przekonana, że mąż zdradza mnie z sąsiadką fot. Adobe Stock, fizkes
„– Co nas nie zabije, to nas wzmocni – rzucił jej mąż, ale zgromiła go wzrokiem. – Nie ma już autobusów, tylko szkolne, dwa razy dziennie – ciągnęła. – A jak nauka zdalna, to w ogóle nic. Potem kupiliśmy drewno opałowe i musiałam pomagać przy cięciu i zwożeniu. Zdałam sobie sprawę, jak dużo pracy wkładamy tylko po to, by przetrwać. To już nie na nasze siły”.
/ 03.12.2022 11:15
Byłam przekonana, że mąż zdradza mnie z sąsiadką fot. Adobe Stock, fizkes

Robię się coraz mniej elastyczna na stare lata. Każda zmiana wywołuje u mnie dyskomfort, jeszcze zanim zdążę się zastanowić, czy jest pozytywna czy nie. Kiedy Anatol zreorganizował pracę przychodni i okazało się, że będę teraz przychodzić w popołudniowych godzinach, poczułam się przytłoczona – co najmniej, jakby grafik emerytki wypełniony był po brzegi!

Jesień robi z ciebie straszną malkontentkę – skwitowała Maria. – Dla takich jak ty powinna być opcja snu zimowego.

Trochę mnie zabolała ta uwaga, nie powiem

Przecież staram się patrzeć optymistycznie na życie, nawet gdy zaraz po śniadaniu robi się ciemno, a deszcz wali o szyby! Tym razem przynajmniej nie padało, a kiedy wjechałam do centrum, także mrok przestał być problemem: prawie wszystkie wystawy miały już świąteczne dekoracje i skrzyły się światłem i barwami. Było pięknie i parkując przed przychodnią, obiecałam sobie, że w tygodniu wyciągnę sąsiadkę na zakupy – niech i ona nacieszy się atmosferą. W gabinecie było ciepło i jasno, dopiero po chwili się zorientowałam, że to zasługa dodatkowego, świątecznego kinkietu. Para starszych ludzi, którzy dziś byli umówieni na wizytę, też to zauważyła.

– Widzisz, Wiesiu – powiedziała żona. – A myślałeś, że będzie jak u lekarza. Mam dobre przeczucie, jeszcze mi będziesz dziękował, że cię namówiłam na przyjście.

– To się zobaczy – mruknął bez entuzjazmu. – Ty, Alu, we wszystkim widzisz łaskawą rękę przeznaczenia.

– Co państwa sprowadza? – zapytałam, gdy już się sobie przedstawiliśmy.

– Starość – westchnęła Alina.

– Samotna starość – uściślił jej mąż.

– Nie chciałabym państwa rozczarować, ale, jak widać – wskazałam na siebie – nie dysponuję sposobem na zatrzymanie czasu.

Uśmiechnęliśmy się, bo i cóż innego nam pozostało?

– Ja się na samotność nie skarżę, dopóki jesteśmy razem – Alina dotknęła z czułością mężowskiej dłoni. – Ale nawet w zgranej kompanii żyje się trudniej z każdym rokiem.

– Dajemy radę – zaprotestował Wiesław.

– Ledwo! – prychnęła jego żona. – Poza tym, życie nie polega tylko na tym, żeby przetrwać.

Tradycyjnie zaproponowałam, żeby zaczęli od początku, abym mogła zorientować się w problemie, który ich dręczy. Wiesławowi najwyraźniej odpowiadały sztywniejsze reguły, bo zaczął opowiadać. O wsi, w której czterdzieści lat temu zaproponowano im prowadzenie szkoły podstawowej, domu, który zdecydowali się zbudować, gdy już doszli do wniosku, że znaleźli tam miejsce do życia.

To było ich miejsce na ziemi

– To były trudne czasy, ale dzięki pomocy finansowej rodziców i naszej zaradności udało nam się – ciągnął. – Uznaliśmy, że warto się poświęcić, aby żyć dobrze. Potem przyszły na świat dzieci.

– Miały cudowne dzieciństwo – wtrąciła Alina.

– Taa – burknął jej mąż. – Do czasu transformacji. Jak sobie pomyślę, że człowiek pragnął, żeby ten PRL się wreszcie skończył… Mieliśmy z Alą świetny plan, tylko nie przewidzieliśmy, że rzeczywistość się zmieni.

– To prawda – przyznała. – Najpierw zlikwidowali zakłady pracy w pobliżu, potem wiejskie szkoły jak nasza… Szkoda rozdrapywać rany. Dość powiedzieć, że jak nasze dzieci zaczęły dojeżdżać do liceum, to już właściwie nie wróciły, bo nie było do czego.

I ostatecznie zostaliśmy sami w wielkim domu – zadumał się Wiesław. – Krążymy po pustych pokojach jak duchy, czekając, żeby w wakacje wpadły wnuki chociaż na dwa tygodnie. Nie tak to miało wyglądać.

Jego żona smutno pokiwała głową

– Czujecie państwo żal do dzieci, że wyjechały? – zapytałam.

– To byłoby bez sensu – Alina wzruszyła ramionami. – Zawsze mówiliśmy, że wykształcenie to podstawa, tyle że kiedyś nam się wydawało, że to nasza społeczność będzie potrzebować fachowców. Syn jest kardiochirurgiem, córka sinologiem… Ich partnerzy też mają konkretne zawody. Na prowincji nie ma dla nich miejsca.

– Jest jeszcze Rafał, nasz najmłodszy syn – dodał jej mąż. – On akurat nigdy nie miał ambicji, żeby robić karierę. Kawaler, podróżuje…

– Prowadzi bloga – powiedziała Alina z dumą. – To kolorowy ptak.

– On i tak byłby, kim jest – podsumował Wiesław. – Nawet gdyby wszystko było jak dawniej. Tyle że pewnie pisałby książki. Trochę dziwak, ale dobry chłopak. W każdym razie, wracając do pytania – nie, nie mamy żalu do dzieci. Gdyby zdecydowały inaczej przez wzgląd na nas, miałyby podcięte skrzydła. Ich dobro jest najważniejsze.

– I wnuków – dodała Alina. – Przecież u nas nawet już szkoły nie ma, trzeba się tłuc do miasta o świcie.

– Tyle dobrego, że na wsi dzieci też mało, zostali sami emeryci jak my i miastowi, próbujący prowadzić agroturystykę. Wie pani, to jakby oglądało się film dokumentalny o końcu świata i jednocześnie samemu w nim grało… Wszystko znika i my powoli też.

– Wiesiu – żona spojrzała na niego błagalnie. – Nie filozofuj, dobrze?

Wzruszył ramionami.

– Kiedy to jest ciekawe.

Ciekawe będzie, co powiesz dzieciom w święta – Alina przewróciła oczami. – I tu, proszę pani, doszliśmy do naszego problemu. Nasze dzieci uważają, że nadszedł najwyższy czas, byśmy sprzedali siedlisko i przeprowadzili się do miasta. A żeby nam udowodnić, że tym razem nie skończy się na czczym gadaniu, Boże Narodzenie nie odbędzie się u nas, tylko u Andrzeja w Szczecinie.

– Rozumiem, że już wcześniej ten temat był poruszany? – zapytałam.

– Niejednokrotnie – przyznała Alina. – Ale z Wiesiem się nie da poważnie, ja zresztą też zawsze grałam na czas. Ostatni rok jednak zmienił moje nastawienie – uważam, że nie da się już dłużej unikać decyzji.

– Co takiego wydarzyło się w ostatnich miesiącach, że zmieniła pani nastawienie? – zapytałam.

Byłam naprawdę ciekawa

Dla mnie ostatni czas to przede wszystkim pandemia, która pokazała, że życie w mieście, gdy wszystkie atrakcje są pozamykane na cztery spusty, to wstęp do klaustrofobii. Gdyby nie działka Marii, nie wiem, jak bym przetrwała. Ten kawałek ogrodzonej ziemi był dla mnie lasem, górami i morzem. Wszystkim.

– Zaczęło się wiosną. Podczas przycinania drzew owocowych Wiesio spadł z drabiny i potłukł się na tyle, że nie mógł pełnić obowiązków kierowcy – powiedziała Alina. – Nagle staliśmy się odcięci od świata: żadnych zakupów, wizyt u dentysty czy w bibliotece. To nie te czasy, żebym mogła wsiąść na rower i przejechać dwanaście kilometrów… Płaciliśmy sąsiadom, jak było komu, oczywiście, bo nie zawsze mieli czas.

– Co nas nie zabije, to nas wzmocni – rzucił jej mąż, ale zgromiła go wzrokiem.

– Nie ma już autobusów, tylko szkolne, dwa razy dziennie – ciągnęła. – A jak nauka zdalna, to w ogóle nic. Potem kupiliśmy drewno opałowe i musiałam pomagać przy cięciu i zwożeniu. Zdałam sobie sprawę, jak dużo pracy wkładamy tylko po to, by przetrwać. To już nie na nasze siły.

– Poradziliśmy sobie przecież, Alu – Wiesław uparcie trwał przy swoim.

– Tylko dlatego, że przyjechał Rafał i wszystko ogarnął – zgasiła go. – Zwróciłam wtedy uwagę, jak jemu szybko idą prace, które w naszym wykonaniu wydają się nie mieć końca. Jeśli mamy czerpać radość z życia, musimy je ograniczyć. A żeby tak się stało, trzeba się pogodzić z cywilizacją.

– Po moim trupie – mruknął Wiesław.

– Po twoim trupie będzie dużo trudniej – najwyraźniej straszenie śmiercią nie robiło na jego żonie wrażenia. – Będę wtedy sama z tym wszystkim, tego chcesz?

Prychnął niechętnie

– Jak pan uważa – zwróciłam się do niego. – Co dla ludzi w naszym wieku – bo w końcu wszyscy tutaj jesteśmy starsi… – jest najcenniejsze?

– Na pewno nie pieniądze – zastanowił się. – Pewnie zdrowie?

– A może czas? – podsunęłam. – Proszę teraz pomyśleć, ile go pan zużywa na czynności, których można uniknąć… I jak pan się z tym czuje?

– To nie tak – zaprotestował. – Te czynności to smak życia!

– Dla mnie już dawno tak nie jest – zaprotestowała jego żona. – Zastanów się, Wiesiek, nie wolałbyś mieć mniejsze mieszkanie, którego remonty cię nie obchodzą, ogrzewanie też nie?

Może bym i wolał – przełamał się. – Ale za dużo stracę w pakiecie: ogród, las, świeże powietrze… Co będę robił? Gapił się w telewizor? Chodził na spacery do centrum handlowego? Sama widziałaś, Alu, jak jest w Szczecinie, gdy byliśmy u Andrzeja na chrzcinach – to betonowy koszmar.

– Szczecin jest okropny – przyznała mu rację. – Ale pewnie i tak tam wylądujemy, jak już zdziadziejemy do szczętu.

– To może lepiej samodzielnie dokonać wyboru, póki jeszcze do tego nie doszło? – zapytałam. – Zastanówmy się, co państwo są w stanie zaakceptować, a czego nie, dobrze? Zatem, macie za duży dom, koło którego wciąż trzeba chodzić – zaczęłam.

– Ja bym mogła się zgodzić na dużo mniejszy metraż i sąsiadów za ścianą, byle było centralne ogrzewanie. I żadnych remontów dachu, rynien… – zadeklarowała Alina.

– Ale nie kawalerka – uściślił jej mąż. – Przynajmniej dwa pokoje. I nie w centrum, tylko na przedmieściu. Ma być zielono.

– Ale żeby była dobra komunikacja – dorzuciła Alina. – Żebym mogła sama zrobić zakupy, dotrzeć do lekarza. Mógłby być mały ogródek…

– Taaa, na pewno – skrzywił się jej mąż. – Sąsiedzi z góry będą ci rzucali pety w marchewkę.

– To może działka? – podsunęłam. – Jest nie tylko miejscem uprawy, ale też relaksu. Można uciec z bloku na cały dzień. I zazwyczaj jest dobry dojazd.

Widziałam, że ten pomysł spodobał się obojgu

Nawet Wiesław zaczął słuchać uważniej, pewnie już widział się w odzyskanej roli gospodarza.

Ale zimą tam nie będziemy jeździć – znalazł wreszcie dziurę w całym.

– Zimą będziemy chodzić do kina i teatru – wypaliła jego żona. – Teraz to praktycznie nierealne. Albo spacerować i podziwiać świąteczne dekoracje, na wsi teraz jest tak ponuro.

Ha, więc jednak te wszystkie bombki i choinki poprawiają humor nie tylko mnie, pomyślałam. Nawet komercjalizacja miewa swoje plusy.

– Czy macie państwo jakieś niezrealizowane marzenia, na które nigdy nie było czasu? – zapytałam. – Może będzie okazja je odkurzyć?

– Chciałam kiedyś hodować nowe odmiany lilii – przypomniała sobie Alina. – Sama je zapylać, selekcjonować…

– Ja kleiłem modele, jak byłem młody – rozmarzył się Wiesław.

– W mieście łatwiej znaleźć wsparcie i towarzystwo – zachęciłam. – Można sprawdzić ofertę w internecie, gdy już państwo się zdecydujecie, gdzie chcecie mieszkać.

Szkoda, że ten Szczecin tak daleko – nagle Alinie zebrało się na sentymenty. – Wyjadę i już nigdy nie zobaczę mojego ogrodu… Obiecaj, że zajrzymy kiedyś, chociaż przejazdem, Wiesiu…

– Nie chciałabyś tego, skarbie, wierz mi – zaśmiał się jej mąż złowieszczo. – Nowi na pewno wyrównają teren, zrobią trawnik i tuje. Pomalują dom na biało i rozbiorą w diabły moje wiklinowe płotki.

– Lepiej patrzeć na plusy, jeśli wszystko ma się dobrze skończyć – poradziłam. – I starać się przy tym zachować maksymalną sprawczość.

– Jak to?

– Dzieci się o państwa martwią i oczekują zmian, ale to wy decydujecie, jakie te zmiany mają być. Musicie państwo wybierać pod siebie. Rozważnie i konsekwentnie.

– Na upartego brzmi jak nowy początek – przemógł się Wiesław. – Niekoniecznie jak koniec wszystkiego.

– Najważniejsze, Wiesiu, że wreszcie ruszyliśmy z miejsca i nie będę już musiała świecić oczami przed dziećmi, kiedy zapytają o nasze plany – powiedziała Alina. – Czułam się z tym naprawdę okropnie. I tak bezwolnie!

Gdy wychodzili, życzyłam im powodzenia. Mówi się, że starych drzew się nie przesadza, ale na szczęście człowiek nie jest dębem ani klonem, skazanym na stałą miejscówkę, nawet jeśli ta staje się powoli dla niego zabójcza. Człowiek, dopóki żyje, ma prawo wyboru.

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Zostawiłam syna z babcią, żeby zarobić w Stanach na jego przyszłość. Gdy wróciłam, zastałam zepsutego, rozpuszczonego egoistę”
„Mściłam się na byłym mężu dojąc go z kasy. Jego dzieci z drugą żoną nosiły ciuchy po kuzynach, a moje miały najnowsze smartfony”

Redakcja poleca

REKLAMA