„Na starość zachciało mi się lepszego życia. Nowe mieszkanie, kochanka, a na karku choroba”

dojrzały zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, FrameAngel
„Łucja była dla mnie objawieniem. Ale pojawiła się w moim życiu, kiedy miałem już swój własny bagaż doświadczeń. Przedtem była tylko Krystyna, moja żona. Kiedy zdecydowałem się zacząć życie od nowa, jak grom spadła na mnie tragiczna diagnoza”.
/ 07.08.2023 08:45
dojrzały zamyślony mężczyzna fot. Adobe Stock, FrameAngel

Moje małżeństwo właściwie już nie istniało, kiedy poznałem tę kobietę. Zakochałem się jak dzieciak. Odmłodniałem, schudłem, czułem się coraz lepiej. I wszystko byłoby pięknie, gdyby nie diagnoza. Czy jeszcze jest dla mnie jakaś nadzieja, czy to koniec?

Żonę znałem niemal od zawsze

Wychowaliśmy się na tym samym osiedlu. Była młodsza ode mnie o cztery lata, więc długo nie zwracałem na nią uwagi. Tak naprawdę poznaliśmy się na weselu mojego kumpla. Krysia była druhną.

Zaczęliśmy się spotykać. Po kilku miesiącach nie miałem już wątpliwości, że jestem zakochany. Krysia była w maturalnej klasie. Poszedłem z nią na studniówkę. Po północy cała jej paczka urwała się ze szkoły. Dalsza impreza miała być u jakiegoś chłopaka.

– Karol, nie idźmy tam. Chciałabym, żeby to się stało dziś… No, wiesz. Moi rodzice pojechali do ciotki. Wrócą jutro. – powiedziała do mnie szeptem.

Nie byłem prawiczkiem, miałem już za sobą kilka doświadczeń, ale takiego zaproszenia nie trzeba mi było dwa razy powtarzać. Moje poprzednie partnerki były starsze ode mnie i bardziej doświadczone.

Tym razem to ja miałem być przewodnikiem Krysi. Pokazać jej, co to jest miłość. Byłem bardzo przejęty. Tak bardzo chciałem, żeby ten jej pierwszy raz był magiczny i niezapomniany.

No cóż… Chyba poszło mi nie najgorzej, bo już po wszystkim Krysia wyszeptała mi do ucha:

– Tak się bałam, a było wspaniale. Kocham cię.

Okazało się, że tamtej nocy stworzyłem potwora. Krysia ciągle chciała się kochać. Gdzie się dało. U niej, u mnie, w samochodzie. Wiem, że to przeze mnie nie zdała matury. Bo na naukę nie miała czasu.

– Karol, musimy poważnie porozmawiać – rzucił pewnego dnia ojciec mojej dziewczyny.

Tata Krysi nie miał wątpliwości, kto odpowiada za tą sytuację.

– Tylko od ciebie zależy, czy Krysia zda tą poprawkę we wrześniu. Wiesz dobrze, że ani ja, ani moja żona nie mamy matury. Krystyna miała być pierwsza w rodzinie, chcieliśmy, żeby coś osiągnęła. Helena, moja żona… Wiesz, ona jest ciężko chora. Dla niej to takie ważne. Pomożesz? – zapytał.

Z korepetycji wyszła ciąża

Od tamtej rozmowy zostałem korepetytorem Kryśki. Może moje metody motywacyjne (seks dopiero po odrobieniu zadań) nie były konwencjonalne, ale okazały się skuteczne. Krystyna poprawkę zdała doskonale! Ale efektem ubocznym tych korepetycji była…ciąża.

Nie miałem wyjścia – oświadczyłem się. Nie będę ukrywać. Gdyby nie wpadka, pewnie ślubu tak szybko nie było. Ciąża Krysi przedłużyła życie teściowej o ponad pół roku. Tak bardzo się cieszyła! Lekarze uważali, że to cud, że dożyła narodzin Basi, a potem jej chrzcin.

Ale mała Basia nie była tylko jej szczęściem. Pokochałem to maleństwo, odkąd lekarka dała mi je potrzymać. Była czerwona, brzydka, pomarszczona, ale to była moja córeczka. Teściowa zmarła kilka dni po tym, gdy Basia skończyła pół roku.

Mój tata był budowlańcem, członkiem partii. Załatwił nam trzypokojowe mieszkanie na nowym osiedlu. Krysia zajmowała się małą, ja pracowałem z ojcem na budowie. Niczego nam nie brakowało.

Kilka lat później zrobiłem uprawnienia, mogłem pracować jako kierownik budowy. Kupiliśmy poloneza i działkę. Wczasy w Bułgarii, sylwestry w Klubie Garnizonowym (teść był wojskowym). Typowe szczęście rodzinne epoki PRL-u.

Udało nam się ułożyć życie

Nadeszły lata dziewięćdziesiąte. Choć tata uważał, że to szaleństwo, założyłem własną firmę budowlaną. Początki były trudne. Naburmuszona Krystyna musiała po raz pierwszy w życiu iść do pracy, bo inaczej nie mielibyśmy na czynsz. Basia miała nastoletniego focha, ja kryzys wieku średniego.

Były momenty, że przyszłość naszej rodziny wisiała na włosku. Trwało to kilka lat, ale w końcu moja firma zaczęła przynosić zyski. I życie wróciło do normy. Krystyna dostała wymarzony domek z ogródkiem, córka samochód, rodzicom zafundowałem wycieczkę do Rzymu. Pracowałem po osiemnaście godzin na dobę, żeby na to wszystko zarobić, ale byłem szczęśliwy.

W dwa tysiące piątym poprowadziłem córkę do ołtarza. Pękałem z dumy, gdy tak szedłem przez kościół. Moja córeczka. Magister ekonomii, samodzielna, mądra kobieta.

Wprawdzie Basia nie mieszkała już z nami od kilku lat, ale i tak tego dnia czułem, że ją tracę. W kościele kilka razy się popłakałem. Krysia szturchała mnie w bok i syczała mi do ucha, żebym się opanował, bo ludzie patrzą.

Po dwóch latach na świat przyszedł mój wnuk Bartek, a dwa lata później wnusia Julcia. Ale nie miałem czasu na zabawę w dziadka, bo pracy było dużo i ciężko było nadążyć ze zleceniami.

Życie zweryfikowało naszą więź

Jeszcze kilka lat temu trochę się ruszałem, ćwiczyłem, starałem się mniej palić, ale w końcu się poddałem. Przez dziesięć lat żyłem jak typowy Polak. Mało ruchu, dużo tłustego jedzenia, papierosy i piwko.

Z Krysią dawno nie mieliśmy już o czym rozmawiać. W chwili szczerości powiedziała mi nawet, że dopóki jest kasa na koncie, to mało ją interesuje, co robię.

Jej pasją stały się zakupy. Miała chyba ze sto par butów i tyle samo torebek. Wierzyła, że za pieniądze da się oszukać czas. Zabiegi, operacje, kosmetyczka, fryzjer, spa, masaże. Próbowała wszystkiego.

Kiedy raz jej powiedziałem, żeby dała sobie spokój, bo zaczyna wyglądać jak Frankenstein, wpadła w szał. Potłukła talerze i wazony. Dałem sobie spokój.
Wyniosłem się do pokoju gościnnego, a czasem w ogóle nie wracałem z pracy do domu.

Na rodzinnych uroczystościach graliśmy zgodną parę, ale nasza córka Basia nie dała się oszukać.

– Tatek, u was wszystko w porządku? – zapytała na urodzinach Bartka. – Wyglądacie na spiętych.

Zapewniłem ją, że wszystko w porządku. Ale po raz pierwszy pomyślałem, czy nie byłoby nam lepiej osobno. Miałem wrażenie, że nic nas już nie łączyło. Myślałem o tym ciągle. Na tyle często, że podczas jakiejś kłótni z żoną powiedziałem to w końcu:

– Kryśka, powiedz szczerze, czy to ma sens? My się męczymy razem. Może pora iść każde w swoją stronę…

Takiej furii nie widziałem u żony chyba nigdy. Ale nie, nie mówiła, że mnie kocha, że nie wyobraża sobie życia beze mnie, że może powinniśmy spróbować znowu się do siebie zbliżyć.

– Oszalałeś? Co ty sobie myślisz? Że mnie zostawisz? Rozwódka? Taki wstyd! Po moim trupie. Co ludzie powiedzą? I może co, dom mi zabierzesz, samochód… Mam żyć z zasiłku? – krzyczała rozgniewana do czerwoności.

Dałem spokój. Po prostu zacząłem jeszcze więcej pracować i pić. Zdarzały się tygodnie, że do domu wracałem tylko na weekend, bo do czego miałem wracać.

Poznałem ją na wyjeździe

– Karol, a na narty byś się nie wybrał? Miejsce nam się zwolniło. Super hotel z sauną i basenem, wyciąg pod samym nosem. Przecież ty jeździsz na nartach, w gabinecie masz zdjęcie z Basią z Austrii chyba – znienacka zaczepił mnie Adam, jeden z kontrahentów.

Adam miał rację. Piętnaście lat i dwadzieścia kilo temu byłem całkiem niezłym narciarzem. Ale narty miałem na nogach ostatni raz ponad dziesięć lat temu, jeszcze przed ślubem Basi. Wtedy byłem naprawdę w niezłej formie.

Odmówiłem. Ale wieczorem Krysia znowu zrobiła mi awanturę o nie wiadomo co.

– Adam, macie ciągle to miejsce na ten wyjazd? – zapytałem rano.

Okazało się, że tak. Oczywiście w stare spodnie narciarskie się nie mieściłem. Pojechałem na zakupy. Spodnie, kurtka, kask, buty. Wydałem na siebie w jeden wieczór więcej niż przez cały rok.

Żonie powiedziałem, że wyjeżdżam rano w sobotę, gdy samochód stał już na podjeździe spakowany.

Na tym wyjeździe poznałem Łucję. Jak ją zobaczyłem po raz pierwszy, byłem pewien, że ma mniej niż czterdzieści lat. Zgrabna sylwetka, kolorowy strój. A jak się odepchnęła i ruszyła, to zacząłem się zastanawiać, czy nie lepiej iść na piwo, bo na pewno czeka mnie kompromitacja.

– Stary, nie stresuj się, za Łucją to nikt nie nadąży – Adam chyba czytał w moich myślach – Ani na nartach, ani na rowerze, a już na pewno nie na rolkach czy łyżwach. Łyżwiarstwo trenowała w młodości. Mówię ci, ma kobieta power.

Dopiero kiedy na przerwie w knajpie Adam mi przedstawił Łucję domyśliłem się, że ma jednak więcej lat niż czterdzieści. Ale kiedy wieczorem przy winie z jej opowieści zaczęło wynikać, że dobiega sześćdziesiątki, byłem w szoku.
Przez cały wyjazd nie spędziłem z Łucją nawet kilku minut sam na sam, a jednak wróciłem do domu totalnie zauroczony.

Nie miałem jednak odwagi zapytać Adama, czy Łucja kogoś ma, jakiegoś męża, dzieci, i poprosić o jej telefon. Zdesperowany umówiłem się z nim na piwo. Wypytywałem o wszystkich uczestników wyjazdu, kombinowałem, pociłem się.

– Karol. Łucja jest rozwódką. I wiesz, pytała mnie o ciebie. Wyślę ci jej telefon. Na pewno się ucieszy, jak zadzwonisz. – Adam z uśmiechem w końcu postanowił się nade mną zlitować.

Nie byłem jednak pewien, czy mnie nie wpuszcza w maliny. Bo co ona mogła we mnie zobaczyć? Zakola, brzuch, zadyszka. Nie przypominałem sobie, żebym też jakoś nadmiernie zabłysnął dowcipem czy inteligencją. No i Adam na pewno jej powiedział, że mam żonę, córkę i wnuki. Ale zaryzykowałem i zadzwoniłem.

Zaczęliśmy się spotykać

Łucja naprawdę się ucieszyła. Umówiliśmy się na wino. Po raz pierwszy od prawie czterdziestu lat umówiłem się z kobietą w celach innych niż biznesowe. Miałem wyrzuty sumienia, ale nie umiałem odwołać tego spotkania.

Łucja w wydaniu miejskim prezentowała się chyba jeszcze lepiej niż w urlopowym. Dyskretny makijaż, obcisłe dżinsy, sweterek. Próbowałem wciągnąć brzuch, ale wiedziałem, że nie na wiele się to zda.

– Fajnie, że zadzwoniłeś. Tam w Alpach nie było czasu, żeby pogadać. A miałam wrażenie, że nadajemy na tych samych falach – uśmiechnęła się, a mi zrobiło się gorąco jak nastolatkowi.

Siedzieliśmy w knajpie, aż nas wyrzucili. Łucja opowiedziała mi o swoim małżeństwie i o córce, ja o swoim. Zaskoczyłem sam siebie, że tak się otworzyłem przed ledwie poznaną osobą.

Po tym miłym spotkaniu odprowadziłem ją do domu.

– Wiesz, wiem od dawna, że moje małżeństwo się skończyło. Ale dziś dotarło do mnie, że naprawdę muszę je zakończyć na dobre. – powiedziałem jej na pożegnanie.

Nie czekałem na kolejne spotkanie z Łucją. Nie chciałem uzależniać rozstania z Krysią od tego, czy ułoży mi się z inną kobietą. I nie chciałem budować nowego życia na kłamstwie. Ale wiedziałem też, że nie mogę już dalej tak żyć. Męczyłem się i to było bez sensu.

W następną sobotę, gdy Krystyna wróciła z masażu, poprosiłem ją o rozmowę.

– Krysia, oboje jesteśmy nieszczęśliwi, już od dawna. Dobrze o tym wiesz. Mamy wspaniałą córkę i wnuki, mnóstwo pięknych wspomnień. Nie psujmy tego. Jak zostaniemy razem, to zaczniemy się nienawidzić, zatrujemy sobie życie. Mamy jeszcze przed sobą parę lat, nie marnujmy ich. Zostawię ci dom, samochód, dostaniesz alimenty.

Powiedziałem, że wszystko jej się należy, to nasz wspólny dorobek.

– Jak chcesz, możemy formalnie pozostać małżeństwem, albo jak chcesz, możesz powiedzieć wszystkim, że mnie wyrzuciłaś. Nie dbam o to. Po prostu wiem, że nasze małżeństwo skończyło się jakiś czas temu i chyba najwyższa pora się do tego przyznać. – powiedziałem wszystko, co leżało mi na sercu.

Spodziewałem się krzyków, rzucania przedmiotami. Ale nic takiego się nie stało. Krysia długo nic nie mówiła. Po policzkach spłynęły jej dwie czarne od tuszu łzy.

– Byłam gotowa zrobić wszystko, żeby cię zatrzymać. Mam w głowie sto scenariuszy, co zrobię, gdy powiesz, że chcesz odejść. Ale wiesz? Chyba muszę ci przyznać rację. Nie mam siły walczyć o coś, co jak mówisz, nie istnieje. Zachowam dom, to ja spędzałam w nim więcej czasu niż ty. To ja go urządziłam, wiem, że go nie lubisz. A co do reszty to się dogadamy. A teraz idę spać. – zakończyła rozmowę.

Zacząłem nowe życie

Wyprowadziłem się następnego dnia. Na początek do jednego z mieszkań w apartamentowcu, który budowała moja firma. Spałem na podłodze, żywiłem się w knajpach. Mieszkanie spodobało mi się na tyle, że w ramach rozliczeń z deweloperem stałem się jego właścicielem.

Czekała mnie jeszcze trudna rozmowa z Basią. Ale obiecałem Krystynie, że to ja powiem naszej córce, że się rozstajemy.

– Najwyższa pora – powiedziała Basia. – No, nie patrz tak na mnie, nie jestem ślepa. Bartek i Julka się zmartwią, ale im powiem, że teraz od każdego z was będą dostawać osobny prezent na urodziny, to jakoś to w końcu przeboleją – Basia uśmiechnęła się. – Tatuś, będzie dobrze.

Zabrałem się do wykańczania mieszkania, większość robiłem sam. Jak już miałem kuchnię, łazienkę i kanapę, uznałem, że mogę zaprosić Łucję.

– Będzie sushi, bo będziemy musieli jeść na podłodze – zapowiedziałem.

Naszą pierwszą wspólną noc spędziliśmy siedząc na mojej kanapie. Już świtało, gdy Łucja w pół zdania położyła głowę na moim ramieniu i usnęła.
Obudziłem się zesztywniały. Bolało mnie wszystko. Musiałem wykonać jakiś gwałtowny ruch, bo Łucja też nagle otworzyła oczy i się zdziwiła.

O rany, tak spaliśmy? – rozejrzała się.

– Zaparzę kawę – zaproponowałem.

Próbowałem wstać z kanapy, ale nie miałem siły.

– Chodź tu, staruszku – Łucja ściągnęła mnie na podłogę. – Połóż się i rób to co ja.

Łucja pokazała mi kilka prostych ćwiczeń rozciągających. Pomogły na tyle, że dałem radę wstać i doczłapać się do kuchni.

– Nic się nie martw, już ja cię wezmę do galopu. – powiedziała z uśmiechem.

Okazało się, że to nie były tylko groźby. Już w następny weekend zostałem wyciągnięty na wycieczkę rowerową. Po dwudziestu kilometrach padłem na murawę jak trup. Łucja zeskoczyła z roweru i zaczęła się rozciągać i robić przysiady.

– Kobieto, ty jesteś nie człowiekiem, ale robotem – wycharczałem ze śmiechem.

Stary dziad wziął się za siebie

Przez kolejne dwa miesiące co weekend Łucja kazała uprawiać mi jakiś sport. Rolki, rower, kajaki, badminton. Za każdym razem po powrocie do domu nie miałem siły nawet odkręcić kurków przy wannie. I gdy przypominałem sobie, że rano planowałem, że tym razem spróbuję zaciągnąć Łucję do łóżka, robiło mi się słabo. Zacząłem się nawet zastanawiać, czy nie o to Łucji chodzi – żeby wybić mi seks z głowy.

Ale kiedy od tego myślenia już zaczęła mnie boleć głowa, nagle dostałem to, o czym myślałem od dawna. Wróciliśmy z lasu. Łucja zapytała, czy wejdę na górę.

– Idź, weź prysznic pierwszy – zaproponowała, – Ja wstawię ryż.

Gorąca woda koiła ból moich mięśni. Spojrzałem na swój brzuch i z dumą zauważyłem, że sporo ostatnio zmalał. Usłyszałem trzask drzwi i po chwili do moich pleców przytuliła się Łucja.

– Zastawiłam na ciebie pułapkę. Teraz mi nie uciekniesz – wyszeptała mi do ucha.

Po trzech latach z Łucją odmłodniałem o dziesięć lat. Chyba po raz pierwszy od czterdziestu lat zobaczyłem swoje mięśnie brzucha. Łucja nauczyła mnie jeździć na łyżwach i pływać na windsurfingu. Dzięki niej pokochałem wędrówki po górach.

Przekonałem się, że zamiast golonki można zjeść grillowanego bakłażana, a zamiast piwa napić się czerwonego wina. Zacząłem wierzyć, że przy niej w doskonałej formie dożyję setki.

Diagnoza zwaliła mnie z nóg

Po raz pierwszy poczułem, że coś jest nie tak trzy miesiące temu. Musiałem przerwać poranną przebieżkę. Łucji powiedziałem, że chyba skręciłem kostkę. Tak naprawdę nie mogłem złapać oddechu.

Próbowałem lekceważyć objawy. Ale kiedy zasłabłem w czasie meczu badmintona, dłużej nie mogłem się oszukiwać. Poszedłem do lekarza. Zlecił badania. Wieczorem zadzwonili z laboratorium.

– Powinien pan jutro zgłosić się do szpitala. Ma pan fatalne wyniki krwi.

Kiedy usłyszałem diagnozę, że to nowotwór, poczułem się, jakbym dostał obuchem w głowę. Wyrok śmierci. Tyle ze wspaniałej jesieni życia u boku Łucji. Jeszcze się tylko przeze mnie nacierpi.

Kolejnych dni nie pamiętam. Poddawałem się kolejnym testom, badaniom.
Nie mogłem się z nikim spotkać, bo z powodu pandemii szpital był zamknięty dla odwiedzających. Nie odbierałem nawet telefonów od Łucji ani Basi. Tylko coś zdawkowo odpisywałem, że wszystko dobrze, że badają, że nic nie wiadomo.

– Panie Karolu, musimy porozmawiać o leczeniu – zaczął lekarz.

Tak bardzo było mi wszystko jedno, że nawet nie chciało mi się mu powiedzieć, żeby dał sobie spokój, bo ja i tak umieram.

– Dobra wiadomość jest taka, że choć ma pan już sześćdziesiąt osiem lat, to pana ogólna forma fizyczna jest tak dobra, że wdrażamy pełne leczenie. Ma pan silny organizm, ma pan spore szanse wygrać z tym cholerstwem. – poinformował mnie w żołnierskich słowach.

Trochę czasu mi zajęło, zanim do mnie dotarło, że lekarz nie żartuje.  „Przecież gdybym umierał, to nie marnowali by na mnie drogich leków” – zacząłem sobie tłumaczyć. Może naprawdę to nie koniec?

Po raz pierwszy od przyjęcia do szpitala zadzwoniłem do Łucji.

– Wiesz, może się okazać, że to twoje katowanie sportowe uratowało mi życie.

I powtórzyłem jej rozmowę z lekarzem. Łucja się popłakała. Po raz pierwszy, odkąd się poznaliśmy.

Tydzień temu skończyłem pierwszą chemię. Leżę w izolatce, bo każda infekcja może być dla mnie śmiertelna. Za jakieś trzy tygodnie okaże się, czy mój organizm zaczął się odbudowywać. Jak nie, to kolejna chemia. Ale nie dopuszczam do siebie myśli, że do tego dojdzie.

– Wiesz, codziennie mam z moim ciałem męską rozmowę. Mówię mu, że ma się wyleczyć – powiedziałem wczoraj do Łucji przez Skype’a.

Uśmiechnęła się. Po raz pierwszy od dawna, a ja poczułem przypływ sił.
Czytam, staram się pracować, trochę ćwiczyć. I czekam, co zrobi ten mój cholerny organizm. Ma się odbudować i już!

Czytaj także:
„Mieliśmy wszystko: miłość, dom, pieniądze, lecz zabrakło nam szczęścia. Gdy mieliśmy powiększać rodzinę, żona zachorowała”
„Nie odeszłam od męża, gdy zachorował, ale on zostawił mnie, gdy wyzdrowiał. Na pożegnanie rzucił, że nigdy mnie nie kochał”
„Nawet nie zauważyłam, jak mój mąż poważnie zachorował. Żyliśmy jak obcy ludzie, nie rozmawialiśmy, latami mijaliśmy się w domu”

Redakcja poleca

REKLAMA