„Starania o dziecko były koszmarem. Nie wiedziałam, że najgorsze dopiero przed nami”

kobieta w ciąży fot. Getty Images, Dougal Waters
„W trakcie badania żartował ze swoją koleżanką i radośnie gwizdał. Niespodziewanie głos uwiązł mu w gardle. Stał się poważny. Nerwowo przesuwał głowicą po moim brzuchu. Byłam tak przerażona, że aż zrobiło mi się słabo. – Obawiam się, że serduszko pani dziecka nie rozwija się tak jak powinno – powiedział”.
/ 16.03.2024 21:15
kobieta w ciąży fot. Getty Images, Dougal Waters

Słońce obudziło mnie rano. Widocznie zapomniałam zasunąć zasłony wieczorem. Mój mąż nadal śpi. Jest taki ciepły. Zawsze lubię dotykać jego ciała. Ile to już lat tak się w niego wtulam?

Poznaliśmy się w sklepie

Spotkaliśmy się wiele lat temu w supermarkecie. On był roztargniony, wrzucił do mojego koszyka sześciopak piwa i paczkę chipsów kukurydzianych. Z uśmiechem na twarzy powiedziałam:

– Dzięki za pomoc, ale na dzisiaj nie planowałam żadnej imprezy.

Popatrzył na mnie zdziwiony, a potem przeniósł spojrzenie na wózek i również wybuchnął śmiechem.

– Oj, wybacz! Tak to już bywa, kiedy człowiek o wszystkim myśli naraz i jeszcze robi zakupy – tłumaczył.

Pomyślałam, że rozmowa właśnie się zakończyła, ale widocznie chciał jeszcze trochę pogawędzić.

– Widziałem cię parę razy na naszym osiedlu, niedawno się tu przeprowadziłaś, tak? – zapytał. – Nazywam się Jasiek.– Maria – odpowiedziałam uprzejmie. – Tak, wynajmuję pokój u znajomej.

Wszystko działo się tak szybko

Zaprosił mnie na spotkanie już na drugi dzień. Od tamtego momentu każdą wolną chwilę spędzaliśmy razem. Przez cztery miesiące cieszyliśmy się każdym wspólnym momentem, czy to za dnia, czy w nocy... Po pięciu miesiącach randkowania dowiedziałam się, że jestem w ciąży. Oboje byliśmy przestraszeni. Nawet nie wiedziałam, czy na pewno go kocham. Wcześniej nie rozmawialiśmy o planach na przyszłość, a tu nagle takie wieści. Nasze rodziny nie kryły swojego niezadowolenia, ale szybko zorganizowali nam ślub i skromne przyjęcie weselne.

Przeżyłam prawdziwy horror sześć dni przed moim ślubem. Nagle poczułam, że dzieje się coś złego. Udałam się do lekarza i... straciłam dziecko na korytarzu kliniki. Miałam wrażenie, jakbym spadła do głębokiej, ciemnej studni. Chciało mi wyć z bólu i rozpaczy. Moi rodzice sugerowali, by przełożyć wesele.

– Skoro nie ma już dziecka, to po co się spieszyć? – pytali. – Jesteście wciąż bardzo młodzi. Nie jesteście pewni, czego naprawdę chcecie.

Pamiętam, że w tamtym czasie czułam się jak szmaciana lalka. Zrezygnowałam z walki, ale Jan nie. Ślub doszedł do skutku. Zamiast hucznej zabawy zorganizowaliśmy skromny obiad dla najbliższych. Mimo, że nasi krewni i przyjaciele nie byli zbyt optymistycznie nastawieni do naszego związku, ku naszemu zaskoczeniu, wszystko układało się świetnie.

Długo nie mogłam zajść w ciążę

Wkrótce zaczęliśmy marzyć o dziecku. Ale mimo upływu lat, wciąż byliśmy tylko we dwoje. Nasi bliscy zaczęli się martwić. Robiliśmy wszystko, ale nie mogłam zajść w ciążę. Po sześciu latach starań, kiedy w końcu się udało, nie mogliśmy powstrzymać radości. Wszyscy odetchnęli z ulgą. Myślę, że gdzieś tam w sercach czuli wyrzuty sumienia za swoje wcześniejsze zachowanie podczas mojej pierwszej ciąży.

Podczas początkowego badania ultrasonograficznego nie zauważono nic niepokojącego, ale mimo to, moja przyjaciółka, Agata, nalegała:

– Marysia, tyle czasu czekałaś na tę ciążę, musisz teraz szczególnie uważać. Znam świetnego specjalistę ginekologii. Opiekował się mną przy obydwu ciążach. Chodź, zabiorę cię na taką wizytę do jego prywatnej kliniki.

Zdecydowałam się pójść. Okazało się, że lekarz był naprawdę miłym człowiekiem. Podczas badania żartował z moją koleżanką i radośnie gwizdał. Nagle gwizdanie ustało. Zrobił się poważny. Nerwowo manewrował głowicą po moim brzuchu. Przestraszyłam się.

Byłam przerażona

– Pani Marysiu, proszę oddychać spokojnie – powiedział do mnie lekarz. – Wkrótce zakończymy badanie, spokojnie usiądziemy i pogadamy. Potrzebuję jeszcze chwili.

Po skończonym badaniu pomógł mi podnieść się, usadził na fotelu, a następnie powiedział:

– Obawiam się, że serduszko pani dziecka nie rozwija się tak jak powinno. Muszę to omówić z pediatrą-kardiologiem.

Łzy zaczęły mi płynąć po twarzy. Agata mocno trzymała mnie za rękę, podczas gdy lekarz rozmawiał przez telefon ze swoim kolegą. Mówił o moim stanie, używając łacińskich terminów, które oczywiście dla mnie były zupełnie niezrozumiałe. Kardiolog zgodził się mnie przyjąć jeszcze tego samego dnia, późnym popołudniem.

Po powrocie do domu czułam się fatalnie. Dobrze, że Agata mnie podwiozła, bo sama raczej bym nie dała rady. Na całe szczęście, Jasiek wrócił z pracy wcześniej i pojechaliśmy razem na popołudniową wizytę lekarską. W pokoju kardiologa był również nasz znajomy ginekolog. Lekarze intensywnie patrzyli na ekran z obrazem z ultrasonografu i rozmawiali, używając przy tym medycznych terminów. Po przeprowadzeniu badania, kardiolog poinformował, że nasze dziecko ma poważną wadę serca.

– Musimy przeprowadzić operację zaraz po narodzinach.

Życie dziecka zależało od pieniędzy

Następnie poinformowali nas, że niestety, w szpitalu specjalizującym się w takich operacjach, noworodki muszą czekać na zabieg w długiej kolejce. W Niemczech, konkretnie w Monachium, znajduje się klinika, gdzie operację można przeprowadzić szybko, ale kosztowała 50 tysięcy euro.

Nogi pod nami się ugięły. Dla nas 50 tysięcy złotych było gigantyczną sumą, a 50 tysięcy euro to już coś kompletnie nieosiągalnego! Przygnębieni wróciliśmy do domu. Z trudem zebraliśmy siły, aby opowiedzieć rodzinie, co nas spotkało. Antek, siedemnastolatek, brat Jaśka, zadał pytanie:

– Ile mamy czasu?

– Mamy cztery miesiące na zebranie 50 tysięcy euro, inaczej nasze dziecko nie przeżyje – odparł zduszonym głosem Janek.

Szwagier miał plan

Chłopak wydawał się być bardzo niespokojny. Wyrwał Jaśkowi z rąk wyniki badań i zaszył się w swoim pokoju. Tej nocy już nie wyszedł od siebie, czego nawet nie zauważyliśmy. W domu panowała przygnębiająca atmosfera. Wszyscy byliśmy razem, ale nikt nie chciał rozmawiać. Kolejnego dnia, późnym popołudniem, mój młody szwagier wrócił ze szkoły i już od drzwi krzyknął do nas:

Zwołuję naradę rodzinną!

Wszyscy zgromadziliśmy się w salonie, trochę zdezorientowani. Byłam ja, Jasiek, rodzice, dwie ciotki i kuzyn. Następnie wszedł Antek, trzymając otwarty laptop. Okazało się, że nie marnował czasu przez ostatnią dobę.

– Słuchajcie – zaczął. – Ja i moi koledzy stworzyliśmy prostą stronę internetową dla waszego malucha. Dziewczyny napisały list, w którym proszą o pomoc finansową na operację dziecka do wszystkich fundacji, które udało nam się znaleźć w sieci. Dodaliśmy także informacje na różne serwisy społecznościowe.

To musiało się udać

Na moment zamarliśmy, gapiąc się na Antka, jak gdyby używał jakiegoś niezrozumiałego dla nas języka. Zarówno my, jak i pozostali członkowie rodziny, byliśmy zaskoczeni. Kiedy znalazł czas na załatwienie tego wszystkiego?!

– Poczekajcie! To jeszcze nie koniec! – krzyknął Antek. – Planujemy wielki festyn na naszym boisku za miesiąc, który będzie też zbiórką pieniędzy na operację.

– Synu, najpierw musisz uzyskać zgodę dyrektora! – odpowiedział mój teść.

– Tato, dyrektor nie wahał się nawet przez chwilę – odpowiedział chłopak. – Stwierdził, że jego biuro będzie naszą bazą operacyjną. Od jutra każdy kto chce, może przynosić do niego przedmioty na aukcję. Mąż mojej nauczycielki będzie odpowiedzialny za stronę artystyczną. Mam nadzieję, że zdobędzie zespół muzyczny. Oczywiście, kabaret z naszej szkoły też wystąpi...

– Chyba dobrze by było, gdyby było coś do jedzenia na tym festynie... – zasugerowała teściowa.

– Dziewczyny już o tym pomyślały – Antek uśmiechnął się. – Ale skoro mówimy o jedzeniu, to za dwa miesiące odbędzie się festyn w szkole gastronomicznej, z którą mamy dobre relacje. Tamtejsi uczniowie również zgodzili się przekazać na operację zyski z aukcji ciast, tortów i innych dań.

I w ten właśnie sposób to siedemnastolatek uruchomił cały mechanizm. Zbieraliśmy pieniądze do samego porodu. Wszyscy, zarówno znajomi jak i nieznajomi, chętnie nam pomagali i kibicowali. Udało nam się zebrać niezbędną kwotę tuż przed rozwiązaniem.

Synek miał trudny start

Urodziłam syna w klinice w Monachium. Tam od razu przeprowadzono operację. Mały Tomuś niespodziewanie szybko się rozwijał i przybierał na wadze. W wieku sześciu miesięcy przeszedł drugi etap operacji. Wszystko było dobrze! Miesiąc po drugim zabiegu nikt z postronnych nawet nie zorientowałby się, że mój syn miał tak trudne początki. Wyglądał, rozwijał się i zachowywał jak każde inne dziecko, zupełnie zdrowe!

Kiedy Tomuś skończył osiem miesięcy, zorganizowaliśmy chrzest. Wujek Antek został wybrany na ojca chrzestnego. Jak wspaniale jest mieć te trudne czasy za sobą! Czasami, kiedy budzę się, tak jak teraz, bardzo wcześnie rano i wspominam te wszystkie miesiące, nie mogę uwierzyć, że udało nam się przez to wszystko przejść.

Czy to ja byłam przerażona? Czy to mój mężczyzna wylał potoki łez z poczucia bezsilności? Serce bije mi jak szalone, gdy wracam do tego myślami. Ale dziś jest już dobrze. Wiem, że czeka nas kolejny szczęśliwy dzień. A może jeszcze zdążę przysnąć na chwilę... Ach nie, nie uda mi się zdrzemnąć... Słyszę, że z drugiej strony ściany mały człowieczek właśnie rozpoczął swój dzień, a jego małe stopy - tup, tup, tup - uderzają o podłogę.

– Maaama, mama, wstawaj, bo się spóźnimy do przedszkoooola! Mama, wstawaj!

– Syneczku, proszę, jest szósta rano, jeszcze trochę pośpimy... – odpowiadam.

Ale malec już wciąga mnie do kuchni. O mój Boże! Jakże jestem szczęśliwa!

Czytaj także: „Kumpel myślał, że żona go zdradza, a ja wybijałem mu to z głowy. Nie mógł się dowiedzieć, że jestem jej kochankiem”
„Gdy umierała moja mama, największe wsparcie dostałam od bezdomnego. Niestety, nie zdążyłam mu podziękować” „Myślałam, że sąsiadka jest samotna i schorowana. A okazało się, że ta starsza kobieta prowadzi podwójne życie”

Redakcja poleca

REKLAMA