„Gdy umierała moja mama, największe wsparcie dostałam od bezdomnego. Niestety, nie zdążyłam mu podziękować”

smutna kobieta fot. Getty Images, Leonardo De La Cuesta
„– Modliłem się do Boga o spokój ducha, aby pozwolił mi zaakceptować to, czego nie jestem w stanie zmienić. Niespodziewanie chwycił moją dłoń i mocno ją ścisnął. – Pani również musi zaakceptować to, na co pani nie ma wpływu... Aby móc dalej żyć i nie zwariować z rozpaczy”.
/ 14.03.2024 11:15
smutna kobieta fot. Getty Images, Leonardo De La Cuesta

Z każdym kolejnym dniem, schody zdawały mi się coraz dłuższe. Pomimo to nie zdecydowałam się korzystać z windy. Wydaje mi się, że nieświadomie próbowałam opóźnić chwilę, kiedy musiałam wejść do izolatki, gdzie umierała moja mama.

To był cios

Nie byłam już w stanie jej pomóc. Pozostało jedynie prosić Boga, żeby najbliższa mi osoba nie cierpiała. I o odwagę dla mnie. Nie umiałam stawić czoła mojej własnej bezsilności. Codziennie odwiedzałam ją. Siedziałam obok mamy przez kilka godzin. Mówiłam o tym, co działo się w domu, niepewna, czy cokolwiek z tego do niej dociera. Chyłkiem wycierałam łzy z policzków.

Nie mogłam zaakceptować faktu, że odchodzi. Mama, która zawsze była tak pełna życia i energii. I nadal, mimo siedemdziesięciu lat na karku, miała mnóstwo pomysłów i planów na przyszłość.

Miesiąc temu miała udar i do dziś nie odzyskała świadomości. Od tygodnia jej życie podtrzymywał respirator. Lekarze, nie mając więcej pomysłów, stwierdzili, że nie ma szans na poprawę...

Potrzebowałam oddechu

Tego dnia, po dwugodzinnym czuwaniu przy matce, poszłam do bufetu po kawę. Z kubkiem w dłoni wyszłam na zewnątrz szpitala, aby zaczerpnąć świeżego powietrza. Wiosna już zdecydowanie dawała o sobie znać, jej obecność można było wyczuć w powietrzu. Drzewa otaczała delikatna, zielona mgła. To pąki na drzewach nabrzmiewały, gotowe, aby rozkwitnąć nowym życiem.

Zajęłam miejsce na ławce pod brzozą, z tyłu szpitala. To drzewo miało na mnie pozytywny wpływ. Dostarczało mi niezbędnej energii. Potrzebowałam jej, aby przetrwać do jutra, kiedy znowu tu przyjdę. Wyjęłam z torebki kanapki, bezrefleksyjnie jadłam je kęs za kęsem, nie odczuwając nawet ich smaku. W pewnym momencie spostrzegłam, że ktoś podchodzi do mojej ławki...

Przysiadł się do mnie bezdomny

Podniosłam wzrok i ujrzałam mężczyznę w średnim wieku, który stał parę kroków ode mnie. Szybko zrozumiałam, widząc jego strój i dwie duże torby, które trzymał, że jest to osoba bezdomna.

–   Dzień dobry –  powiedział do mnie. –  Przepraszam, czy mogę usiąść obok?

–  Oczywiście –  odpowiedziałam.

Mężczyzna usiadł i nic nie mówił. Nie podejmowałam prób konwersacji, ponieważ nie wiedziałam, o czym mogłabym dyskutować z bezdomnym. Przeżuwałam swoją kanapkę, popijając ją, już nieco przestudzoną kawę.

W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały. Obserwował moją rękę z kawałkiem chleba. Zdałam sobie sprawę, że jest głodnySzybko zajrzałam do torby. Na szczęście, znajdowała się tam jeszcze jedna kanapka.

– Jeśli pan się nie obrazi, to proszę się poczęstować – podałam mu kanapkę.

– Nie, nie obrażę – odpowiedział mężczyzna, a jego głos brzmiał dziwnie spokojnie. – Ale może pani chce ją jeszcze zjeść?

– Nie, już się najadłam – odpowiedziałam, uśmiechając się niepewnie.

Jadł powoli. Kawałek po kawałku, jak gdyby chciał wydłużyć ten moment spożywania kromki chleba w nieskończoność...

Zaczęłam się zwierzać

–  Przychodzę tu, bo moja mama jest tutaj –  wyznałam, czując, że muszę coś powiedzieć. – Miała udar, lekarze nie dają jej szans na poprawę.

– Czasem tak się zdarza – mężczyzna pokiwał głową. – Ale zawsze warto mieć nadzieję, to ona umiera ostatnia...

– Tak pan uważa? – zapytałam, nie kryjąc goryczy. – Ale skąd wziąć tę nadzieję, gdy wszystko inne zawodzi?

– Z pogody ducha na przykład – odparł, przesuwając wzrokiem po otoczeniu. – Idzie wiosna. Niech pani tylko spojrzy! Wszystko się odradza. Gdy byłem tutaj jesienią, obserwowałem, jak liście, drzewa, trawa… powoli odchodziły.

– Często tu pan zagląda? – zapytałam, tylko po to, aby nawiązać rozmowę.

– Od dwóch lat – odpowiedział. – To jest moje miejsce. Tu, pod tą brzozą. Lubię tu spędzać czas, nikt mnie stąd nie wypędza.

– A teraz to ja zajęłam pana ławkę – uśmiechnęłam się z przeprosinami w oczach.

– Jest tu wystarczająco dużo przestrzeni dla nas obojga –  odpowiedział z tym swoim filozoficznym spokojem. – Jeśli tylko będzie taka potrzeba, możemy tu siedzieć, pani i ja.

Dopiłam kawę, pożegnałam się z tym mężczyzną i powróciłam do matki. Spędziłam z nią jeszcze chwilę, a następnie z poczuciem rezygnacji wróciłam do swojego mieszkania.

Po prostu był obok

Kiedy następnego poranka przygotowywałam kanapki przed wyjściem do pracy, niespodziewanie zatrzymałam się w połowie... A potem ekspresowo ukroiłam jeszcze parę kawałków chleba i zaczęłam rozsmarowywać na nich masło. Przygotowałam kanapki z pasztetem i ogórkiem. Zaparzyłam mocną kawę, którą od razu wlałam do termosu.

Po pracy odwiedziłam  mamę. Po dwóch godzinach wyszłam na zewnątrz szpitala, aby zaczerpnąć świeżego powietrza, i zauważyłam, że na ławce siedzi mój nowy znajomy.

Podeszłam do niego i usiadłam. Przez chwilę siedzieliśmy w ciszy. W końcu wyciągnęłam termos i dwa plastikowe kubki. Bez słowa przyjął ode mnie kawę i tylko kiwnął głową na znak aprobaty. Następnie wziął ode mnie pudełko z kanapkami. Jedliśmy w milczeniu.

Byłam zbyt wyczerpana, aby mówić. Stan mojej mamy pogorszył się w stosunku do wczoraj. W miarę jak za oknem wiosna stawała się coraz bardziej intensywna, a pąki na drzewach rozkwitały, jej twarz stawała się coraz bardziej blada, a pod oczami pojawiały się coraz ciemniejsze sińce. Odchodziła, a ja nie mogłam nic zrobić i ta bezsilność mnie dobijałaWestchnęłam, a dłoń mi zadrżała. Nieco kawy wylało mi się na płaszcz.

Zezłościł mnie, ale miał rację

–  Ciężka sprawa, prawda? –  zwrócił się do mnie mężczyzna.

–  Bardzo –  to było wszystko, co mogłam z siebie wydusić, a łzy znów zaczęły mi płynąć po policzkach. –  Nie potrafię się z tym pogodzić, wciąż czekam na jakiś cud.

– Cudów nie ma – odparł, śmiejąc się cicho.

–  Skąd pan może to wiedzieć! – niespodziewanie poczułam wielką złość. Nie tylko na tego mężczyznę, na jego spokój, ale na cały otaczający mnie świat, na bezczelnie kwitnącą wiosnę, która niesie życie, na całą naturę. –  Pan, który… –  nagle zamilkłam, uświadamiając sobie, co właśnie miałam zamiar powiedzieć.

– Który jest nikim – mężczyzna kiwnął głową. – Tylko bezdomnym. To właśnie pani chciała powiedzieć, nieprawdaż?

– Przykro mi – skierowałam spojrzenie w dół, nie powstrzymując dłużej łez, które spływały po moich policzkach. – Nie potrafię panować nad emocjami…

Opowiedział mi o sobie

–  Czy pani myśli, że zawsze byłem taki? –  mężczyzna ponownie się zaśmiał. –  Kiedyś miałem pracę, dom, rodzinę… Ale nie jestem pewien, czy pani chciałaby o tym słuchać…

–  Proszę kontynuować –  wyszeptałam. –  Mi to wszystko jedno, niech pan mówi.

Pojawiła się opowieść. O ogromnych sumach zarabianych za granicą, o przyjaciołach, którzy okazali się fałszywi, o kobiecie, której miłość była jedynie złudzeniem. O zaniedbanej rodzinie, łzach i tęsknocie dzieci. I o cenie, którą za to wszystko trzeba było zapłacić. O odrzuceniu, upokorzeniu, samotności, a w końcu o życiu na ulicy... W pewnym momencie wstałam gwałtownie z ławki. Nie byłam już w stanie tego dłużej wysłuchiwać! Miałam dosyć własnych problemów, w moim sercu nie było już miejsca na litowanie się nad całym światem.

Był mądrym człowiekiem

Ale następnego dnia ponownie zrobiłam więcej kanapek. I znowu podałam je bezdomnemu, który tak jak wcześniej, bez słowa przyjął z moich dłoni kanapki i kubek pełen kawy.

– Pani wczoraj uciekła – stwierdził po chwili, ale bez jakiejkolwiek nuty pretensji w głosie.

– Przykro mi, ale nie mogłam już tego wytrzymać – machnęłam ręką. – To było dla mnie za dużo. Przepraszam.

Mężczyzna nie odpowiedział, tylko skinął głową, jakby całkowicie mnie rozumiał.

– Muszę już wracać do mamy – oznajmiłam, wstając z ławki. – Ale... proszę mi powiedzieć, jak pan potrafi żyć w taki sposób, bez domu, na ulicy, w samotności?

Powoli podniósł głowę, przez moment spoglądał na mnie tym swoim spokojnym spojrzeniem.

Modliłem się do Boga o spokój ducha, aby pozwolił mi zaakceptować to, czego nie jestem w stanie zmienić.

Niespodziewanie chwycił moją dłoń i mocno ją ścisnął.

– Pani również musi zaakceptować to, na co pani nie ma wpływu... Aby móc dalej żyć i nie zwariować z rozpaczy.

Dał mi nadzieję

Powróciłam do swojego pokoju, nadal zastanawiając się nad tym, co powiedział ten bezdomny. Nie znałam jego imienia, ale jego słowa mocno utkwiły mi w pamięci:

"Przyjąć to, co jest nieodwracalne, aby nie popaść w szaleństwo i móc żyć dalej".

Kiedy wychodziłam ze szpitala po raz ostatni, poszłam na spacer ścieżką za budynkiem. Ławka pod brzozą była wolna, a nad nią wisiały delikatne, ale pełne nowego życia gałęzie, które były jednocześnie lekkie i ciężkie. A spokój powoli zaczął wypełniać moją duszę. Ten nieznajomy pomógł mi przebrnąć przez najtrudniejsze momenty w moim życiu. Mama wkrótce umarła. Nie miałam na to wpływu. Żałuję tylko, że nie miałam okazji mu podziękować za wsparcie.

Czytaj także: „Mąż wyśmiał mnie, gdy chciałam, żeby wziął urlop tacierzyński. Nie będzie babrał się w pieluchach”
„Wygrałem 400 tysięcy w totolotka i chciałem pomóc byłej żonie spłacić długi. A ta krętaczka mnie oszukała” „Ojciec całe życie upokarzał mamę. Gdy dorosłem, postanowiłem ją wyrwać z tego domowego piekła”

Redakcja poleca

REKLAMA