„Starania męża były dla mnie mizerne. Chciałam więcej i więcej. Dopiero po jego śmierci pojęłam, jaki skarb straciłam”

Kobieta, która straciła męża fot. Adobe Stock, fizkes
„Kochałam Andrzeja, chociaż gdzieś głęboko w podświadomości miałam żal do losu, że ta miłość była taka... rozsądna. Że nie spadła na mnie nagle, niespodziewanie i nie porwała mnie w wir szaleństwa i zapomnienia o wszystkim innym. Ale przecież życie to nie bajka”.
/ 23.04.2022 05:29
Kobieta, która straciła męża fot. Adobe Stock, fizkes

Andrzeja poznałam na drugim roku studiów, na imprezie. Z jego strony była to miłość od pierwszego wejrzenia.

Ja zakochiwałam się w nim powoli, bo nie był to mój książę z bajki. Nie miał piwnych, tajemniczych oczu, tylko zwyczajne, niebieskie, jego cera nie była śniada, a raczej blada z kilkoma wypryskami, a włosy wprawdzie się lekko kręciły, ale to nie była kruczoczarna czupryna faceta z moich snów.

Był za to czuły, serdeczny, miał poczucie humoru. A przede wszystkim ja byłam dla niego gwiazdą pierwszej wielkości.

Stopniowo zaczęłam doceniać

Z Izą przyjaźniłam się od liceum i była to naprawdę wzorcowa przyjaźń. Miałyśmy podobne usposobienia, czytałyśmy te same książki, byłyśmy humanistkami z podobną niechęcią do przedmiotów ścisłych.

Wzdychałyśmy do podobnych chłopaków i czekałyśmy na tego wymarzonego. W końcu ja spotkałam Andrzeja, a ona zawierała przelotne znajomości i wciąż szukała ideału. Iza od razu zaakceptowała mój wybór, a kiedy zgłaszałam jakieś wątpliwości, przywoływała mnie od porządku.

– To jest chłopak dla ciebie – mówiła. – Jesteście do siebie podobni. I wiesz, co zauważyłam? On nie ma w sobie odrobiny egoizmu. Ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu. Doceń to.

Kochałam Andrzeja, chociaż gdzieś głęboko w podświadomości miałam żal do losu, że ta miłość była taka... rozsądna. Że nie spadła na mnie nagle, niespodziewanie i nie porwała mnie w wir szaleństwa i zapomnienia o wszystkim innym. Ale przecież życie to nie bajka.

Nie doceniałam wtedy tego spokoju i stabilizacji. Ale nagle wszystko się posypało. Zaczęło się od choroby mamy. Zbyt późno wykryto złośliwy nowotwór. Po kilku miesiącach mama zmarła. Szalałam z bólu i przerażenia.

Nigdy nie straciłam nikogo bliskiego, a tu tak niespodziewanie odeszła mama, najbliższa i najukochańsza osoba. Tata przeżył to jeszcze mocniej niż ja. Ja miałam Andrzeja, on już nie miał nikogo.

Zamknął się w sobie, pracował całymi dniami, żeby mieć jak najmniej czasu na myślenie. Niecały rok po śmierci mamy stracił przytomność, wchodząc na klatkę schodową. Mimo natychmiastowej pomocy nie dało się go uratować. Zmarł w szpitalu.

Świat się dla mnie zawalił. Zostałam sama

Byłam dopiero na czwartym roku studiów, trzeba było płacić rachunki i z czegoś żyć. Andrzej niewiele mógł mi pomóc. Dorabialiśmy korepetycjami, pisaliśmy drobne teksty do różnych gazet, ale mimo wszystko było ciężko. Byłam ciągle zmęczona i rozdrażniona, Andrzej z trudem wytrzymywał moje depresje i napady totalnej rozpaczy.

Nawet Iza mnie unikała. Zamiast wspierać, wykręcała się od spotkań, rozmawiałyśmy głównie przez telefon. Aż pewnego dnia, tuż po obronie pracy magisterskiej dołożyła mi tak, że długo nie mogłam się otrząsnąć.

– Przenoszę się do Opola – powiedziała niespodziewanie, siedząc z podkulonymi nogami na mojej wersalce.

– Co takiego?! – krzyknęłam. – Coś ty powiedziała?!

– Wyjeżdżam do Opola. Mam tam kuzynkę, opowiadałam ci o niej. Załatwiła mi robotę w redakcji miejscowej gazety.

– Do Opola! To dla mnie tak samo daleko jak na Księżyc! – krzyczałam oszołomiona. – Tu sobie nie możesz nic znaleźć?! Przecież to Warszawa! Ludzie tu ciągną z całej Polski, a ty wyjeżdżasz.

Iza nie odpowiadała. Musiała to być decyzja przemyślana i wiedziałam, że już się z niej nie wycofa. Czułam do niej żal. Jak ona mogła mi to zrobić?! Moja najlepsza przyjaciółka!

– Słuchaj – powiedziałam wreszcie. – Moi rodzice odeszli, ale to nie był ich wybór. Nie chcieli mnie opuszczać. Ale ty? Przecież nie musisz…

– Nie muszę, ale to jest mój wybór – powiedziała. – Po prostu chcę.

– Boże! Co wy wszyscy ze mną wyprawiacie – skarżyłam się, nie mogąc powstrzymać płaczu. – Tylko patrzeć, jak i Andrzej gdzieś odejdzie!

Iza wstała, objęła mnie i przytuliła.

– Nie odejdzie. On cię naprawdę kocha. Dorota, byłaś zawsze moją najlepszą przyjaciółką – szepnęła, ocierając łzy. – Odezwę się, jak będę na miejscu. I nie mów na razie nic Andrzejowi. Nie chcę mu też się ze wszystkiego tłumaczyć.

To było dwadzieścia pięć lat temu

Moja przyjaciółka nie odezwała się do mnie. Przez znajomych dochodziły mnie słuchy, że wyszła za mąż, że się rozwiodła. Ot, samo życie. Tak jak i u mnie. Po pół roku od wyjazdu Izy wzięliśmy z Andrzejem ślub, urodził nam się syn.

Niedawno Andrzej zmarł na zawał. Miał pięćdziesiąt dwa lata. Pewnego dnia w drzwiach mojego mieszkania stanęła kobieta. Minęła dłuższa chwila, zanim ją rozpoznałam:

– Iza!

Padłyśmy sobie w ramiona. Potem siedziałyśmy długo przy kolacji i opowiadałyśmy sobie o naszym życiu po rozstaniu. Wreszcie spytałam o to, co mi nie dawało spokoju przez cały czas:

– A teraz mi powiedz, dlaczego wtedy wyjechałaś i to tak nagle?

Długo milczała.

– Dobrze, powiem ci – stwierdziła w końcu. – To już i tak nie ma teraz znaczenia. Kochałam twojego Andrzeja. Nie od początku znajomości. Zawsze go lubiłam i uważałam, że to dobrze, że mojej przyjaciółce trafił się taki facet. Ale z czasem zaczęłam ci go zazdrościć. Był taki ciepły, zawsze można było na nim polegać. – przełknęła głośno ślinę.

– Wkurzałam się, że tego nie widzisz. Przyjmowałaś wszystko jako coś naturalnego, jakby ci się to należało. Wydawało mi się, że dajesz mu za mało od siebie, że Andrzej zasługuje na coś więcej. A później, po śmierci rodziców… nie obraź się, ale... byłaś okropna. 

– Andrzejowi tak dawałaś popalić, że inny by nie wytrzymał. Wtedy jeszcze bardziej zbliżyliśmy się do siebie. Andrzej żalił się na twoje humory. Pełniłam wtedy rolę terapeutki: ciebie pocieszałam po śmierci rodziców, a jego uspokajałam, że twoja depresja kiedyś minie.

– Wiedziałam jednak, że balansujemy oboje na cienkiej linie. Wystarczył jeden ruch, a sytuacja wymknęłaby się spod kontroli. W końcu trzeba było to jakoś rozwiązać. Musiałam zniknąć z waszego życia. Innego wyjścia nie widziałam. Wolałam, żebyś straciła przyjaciółkę niż narzeczonego. Dorota, ja ci nie mogłam tego zrobić!

– Iza! – powiedziałam, siadając obok niej. – Ty jesteś jakaś święta! Kobiety zwykle w takich wypadkach się nie wahają. Zgarniają faceta dla siebie, nie oglądają się na przyjaźń. A ty…

Objęłyśmy się i beczałyśmy długo, aż wyparowały z nas emocje. Ta moja Iza była niesamowita. Ile mi zaoszczędziła cierpień w tamtym trudnym czasie. Jak ja bym sobie poradziła, gdyby wtedy nie zachowała się jak prawdziwa przyjaciółka?

Czytaj także:
„Na chwilę straciłem wózek z moją córeczką z oczu. Przez ramię widziałem, jak jakaś wariatka porywa mi dziecko”
„Dzięki siostrze odzyskałam wolność. Porzuciłam beznadziejną pracę z głodową pensją, by w końcu robić to, co kocham”
„Mój facet zdradził mnie i nie widział w tym nic złego. Interesowało go tylko ciało kochanki, nic do niej nie czuł”

Redakcja poleca

REKLAMA