„Na chwilę straciłem wózek z moją córeczką z oczu. Przez ramię widziałem, jak jakaś wariatka porywa mi dziecko”

Mężczyzna, który mógł stracić dziecko fot. Adobe Stock, pololia
„I nagle rozpętało się pandemonium. Nikt z gapiów nie widział początku całego zajścia, jeszcze na stoisku z warzywami, wszyscy twierdzili tylko zgodnie, że goniłem >>matkę z dzieckiem<<, dopadłem ją, cisnąłem nią o półkę i złapałem wózek z zamiarem ucieczki. To jakiś obłęd”.
/ 19.04.2022 21:23
Mężczyzna, który mógł stracić dziecko fot. Adobe Stock, pololia

Julia potrzebowała trochę spokoju, więc wziąłem Basię i pojechaliśmy na zakupy. Mała zasnęła w foteliku, bez przeszkód przełożyłem go na stelaż do wózka i wjechaliśmy do supermarketu. Z listą zakupów w telefonie podjeżdżałem do kolejnych półek i ładowałem zakupy do wielkiego wózka sklepowego, a potem jakoś manewrowałem dwoma „pojazdami” między alejkami.

Już miałem zbierać się do kasy, kiedy przyszedł SMS od żony, żebym wziął jeszcze kilo buraków i drugie tyle cebuli. Cóż było robić, zapakowałem warzywa do plastikowych torebek i poszukałem wzrokiem wagi drukującej cenę.

Basia nadal spała zdrowym snem sześciomiesięcznego dziecka, któremu nie przeszkadzają hałasy ani światła, więc podszedłem z siatkami do wagi i ułożyłem buraki na metalowej szalce. Wózek stał może półtora metra ode mnie.

Tylko na moment spuściłem Basię z oczu

Gdy spojrzałem w to samo miejsce ponownie, zobaczyłem, że jakaś młoda kobieta popycha wózek z moim dzieckiem w stronę alejek. Wtedy jeszcze nie wpadłem w panikę, pomyślałem, że może uznała, iż dziecko zostało zostawione samo i chciała je odstawić do punktu informacyjnego.

– Hej, proszę pani! – zawołałem, biegnąc za nią. – Już jestem! Ważyłem buraki, może już pani…
Spojrzała na mnie szeroko otwartymi oczami, jakbym ją przestraszył, a potem zasłoniła wózek całym ciałem.

– Proszę pani! – zaczynałem się niecierpliwić, ale nie chciałem być nieuprzejmy. – To moja córeczka i mój wózek. Może się pani przesunąć?

W tym momencie ona zrobiła coś, czego kompletnie się nie spodziewałem.

– Zostaw mnie, człowieku! – krzyknęła, a potem złapała za rączkę i zaczęła bardzo szybko iść z wózkiem w kierunku kas.

– Hej, co pani robi? – nagle poczułem, że dzieje się coś irracjonalnego.

Podbiegłem parę kroków i złapałem kobietę za ramię.

– Proszę mnie zostawić!! – wrzasnęła jeszcze głośniej. Zaczęli nam się przyglądać inni klienci sklepu. – Zostaw moje dziecko!

Wyglądała na autentycznie przerażoną i przez moment nawet myślałem, że może pomyliłem wózki z dziećmi. Ale jeden rzut oka wystarczył, bym się upewnił, że mam rację.

Żółty kocyk, Basia w niebieskiej sukieneczce, na dole torba w paski, w której miałem pieluchy, chusteczki, kubek z piciem i zapasowe ubranko dla małej. Albo więc ta kobieta była wariatką, która naprawdę wierzyła, że to jej dziecko, albo… usiłowała porwać moją córkę!

Byłem zdenerwowany, więc szarpnąłem ją za ramię, żeby odzyskać dostęp do wózka. Nie popchnąłem mocno, ale poleciała na półkę z dżemami z całym impetem. 

Rozpętało się prawdziwe pandemonium

– Pomocy! – zawyła i usłyszałem tupot za plecami.

Zataczając się, zrzuciła z półki kilka dżemów, które rozbiły się z głośnym brzękiem. To zaalarmowało ochronę. Zresztą koło nas już zaczynało się tworzyć zbiegowisko. Nie zamierzałem jej skrzywdzić, więc kiedy tylko położyłem dłonie na rączce wózka, przeprosiłem ją, ale odpowiedzią był jedynie histeryczny krzyk.

– Oddawaj moje dziecko! Ludzie, pomocy! On chce porwać moją córkę! Ochrona!

Basia już się obudziła i zaczęła płakać. Ja byłem zdezorientowany, a jednocześnie zdecydowany chronić córkę. Nie doceniłem jednak potęgi anonimowego tłumu. Jakiś facet złapał mnie wpół i zaczął ciągnąć do tyłu, ktoś mu pomagał, łapiąc mnie za nadgarstki, starsza kobieta, złorzecząc, wyrwała mi wózek.

Usłyszałem, jak mówi do tej wariatki, że JEJ dziecko już jest bezpieczne. Kiedy wyrwałem się z łap samozwańczego bohatera, niedoszła porywaczka wyjęła Basię z wózka i ze zdenerwowaniem w głosie opowiadała, jak to chciałem jej ukraść dziecko. Na to podbiegło do nas dwóch ochroniarzy.

– Dzięki Bogu! – krzyknąłem, robiąc dwa kroki w stronę tej coraz bardziej nieobliczalnej baby. – Ta kobieta wyjęła z wózka moje dziecko! Proszę wezwać policję!

– Spokojnie – rzucił jeden z byczków w uniformach patrząc na mnie groźnie. – Ta pani mówi, że to pan usiłował porwać jej dziecko. Czy ktoś z państwa widział, co tu się właściwie stało? – dodał, patrząc na rozbite słoiki z dżemem.

I nagle rozpętało się pandemonium. Nikt z gapiów nie widział początku całego zajścia, jeszcze na stoisku z warzywami, wszyscy twierdzili tylko zgodnie, że goniłem „matkę z dzieckiem” między alejkami, dopadłem ją, cisnąłem nią o półkę i złapałem wózek z zamiarem ucieczki.

Ochroniarze przytrzymali mnie siłą w miejscu i wezwali policję. Ja zacząłem krzyczeć, że oskarżę ich o współudział w porwaniu. Przybiegła jakaś menedżerka w garsonce i zaczęła mnie uspokajać.

– Będę spokojny, kiedy oddacie mi córkę – syknąłem, bo Basia ciągle była na rękach wariatki.

– Na razie nie wiemy, czyje to dziecko. Policja przejrzy monitoring. W tej chwili lepiej, żeby dziecko było z matką… Tu zawyłem wściekle, i poprawiła się niechętnie: – No, z tą panią, która mówi, że jest jego matką…

Starałem się uspokoić, chociaż płacz Basi w ramionach obcej baby działał na mnie jak płachta na byka. Ale zrozumiałem, że nic nie wskóram wrzaskami ani szarpaniem się. Miała nadjechać policja, przejrzą nagrania z kamer i aresztują niedoszłą porywaczkę – pocieszałem się.

W tym momencie zawibrował mój telefon i z ekranu spojrzała na mnie Basia.

– O! – powiedziałem głośno, dziwiąc się, że dopiero teraz przyszło mi to do głowy. – Skoro to nie moje dziecko, to co robią te zdjęcia w moim telefonie?!

To mówiąc, pokazałem zdjęcie Basi ochroniarzom. Potem kolejną setkę zdjęć. Oglądali je i miny wyraźnie im rzedły, podobnie jak babsku, które chciało porwać moją córkę.

– A pani ma jakieś jej zdjęcia? – zapytałem, mierząc ją nienawistnym wzrokiem.

Wyjąkała, że nie ma telefonu, ale już widziałem, że wygrałem. Jej spojrzenie stało się rozbiegane, jakby szukała drogi ucieczki. W końcu odebrałem telefon od Julki i w trzech zdaniach powiedziałem jej, co się dzieje w supermarkecie.

Wściekły wrzask mojej żony – mimo że dobiegał ze słuchawki telefonu – słychać było zapewne nie tylko przy kasach i w punkcie informacyjnym za nimi, ale możliwe, że również na ośmiu sąsiednich przecznicach.

– Dawaj mi tego ochroniarza do telefonu! – zażądała i minutę później trzymałem już córkę na rękach. Uspokoiła się od razu.

– Niech pan sięgnie do torby w paski i wyjmie jej kubek z piciem w kaczuszki – warknąłem do ochroniarza, który nagle spotulniał jak baranek.

Policja przyjechała równocześnie z żoną

Chyba tylko obecność stróżów prawa zapewniła nietykalność cielesną kobiecie, która usiłowała porwać naszą córkę. Furia Julii nie ominęła jednak ochroniarzy, menedżerki ani nawet zebranych gapiów, którzy rozpierzchli się niczym stado kur, pomiędzy które wpadł zjeżony lis.

Godzinę później wszystko było już wyjaśnione. Ochrona udostępniła policji materiał z kamer, co jednoznacznie rozwiało wątpliwości co do tego, co naprawdę zaszło. Dziwna kobieta została aresztowana pod zarzutem usiłowania porwania, sprawa jest w toku.

Tak naprawdę nie wiem do końca, co tam właściwie się wydarzyło. Moje zeznania zostały przyjęte, ale policjantka je spisująca powiedziała, że taka sprawa będzie długo wyjaśniana.

– To może być kobieta z zaburzeniami psychicznymi, ale to ocenią dopiero psychiatrzy po obserwacji. Sprawdzamy też jednak inne hipotezy. Możliwe, że miał pan do czynienia z wytrawną aktorką, która naprawdę chciała uprowadzić dziecko. Może jest częścią większej grupy przestępczej, sprawdzamy to. Cóż, na pewno trzeba przez cały czas pilnować małych dzieci, ani na moment nie spuszczać ich z oka. Tyle mogę w tej chwili panu powiedzieć.

Cała ta sytuacja na szczęście nie spowodowała traumy u Basi, ale ja długo dochodziłem do siebie. Przeraża mnie to, jacy ludzie chodzą po ziemi i strasznie boję się, że coś złego może stać się mojej córeczce.

Uważam też, że warto ostrzegać innych rodziców. Porywacz to nie zawsze podejrzany facet z brodą… Pozory mogą mylić. W moim przypadku pozory zwiodły kilkanaście osób, które były skłonne wierzyć wariatce albo kryminalistce i bez żadnych dowodów uznały mnie za złoczyńcę.
A małych dzieci faktycznie nie można spuszczać z oka. Jesteśmy przecież po to, by je chronić… 

Czytaj także:
„Rodzice na siłę zaciągnęli nas przed ołtarz. Nie ważne, że wcale nie kochałem Kasi. Musiałem tańczyć, jak mi zagrają”
„Odkryłem siniaki na ciele pasierba. Podejrzewałem, że to biologiczny ojciec go bije, ale prawda okazała się gorsza”
„Po 15 latach małżeństwa myślałem, że żona ma kochanka. A ona ukryła, że ma raka. Myślała, że przestanę ją kochać”

Redakcja poleca

REKLAMA