Kiedy wzięliśmy ślub, zamieszkałam razem z Tomkiem u jego mamy. Mieliśmy już upatrzone mieszkanie na nowo budowanym osiedlu, do przeprowadzki na swoje zostały nam jednak jeszcze dwa lata. Nie opłacało się wynajmować nic na tak krótki okres, tym bardziej że u teściowej nie musieliśmy dokładać się do czynszu, tylko płaciliśmy rachunki po połowie i zaopatrywaliśmy lodówkę. Było nam to na rękę, bo dzięki temu mogliśmy odłożyć trochę grosza na wkład własny do mieszkania. Moje koleżanki co prawda powtarzały, że dla młodego małżeństwa nie ma jak mieszkanie na swoim, ale ja wierzyłam, że jakoś nam się poukłada.
Matka Tomka to normalna, wyrozumiała kobieta, i w ogóle się do nas nie wtrącała
Ma wady, jak każdy, ale jakoś dało się je wytrzymać. Nawet w kuchni szybko się dogadałyśmy i gotowałyśmy na zmiany. Jedyny problem dotyczył naszego pokoju, a właściwie starej meblościanki… Niby nie mieliśmy zamiaru mieszkać długo w kawalerskim pokoju Tomka, jednak chciałam tam zrobić coś po swojemu, coś pozmieniać, żeby poczuć się bardziej jak u siebie…
Miałam zamiar pomalować ściany na jakiś energetyczny kolor zamiast wyszarzałej bieli, kupić kilka niedrogich, lekkich mebli, jakieś nowoczesne dodatki… A zmiany chciałam zacząć od pozbycia się tej okropnej, przestarzałej, poobijanej meblościanki! Pamiętała jeszcze lata największego rozkwitu poprzedniego ustroju, jak często opowiadała teściowa.
– Ile ja tu rzeczy przechowywałam przez te lata! – wzdychała z nostalgią. – Mebel pakowny, elegancki, na wysoki połysk…
– Ale strasznie niemodny – wtrącałam się delikatnie. – Teraz wszyscy wolą lżejsze, nowoczesne meble…
Niestety, w tej jednej kwestii teściowa nie dawała się przekonać. Sentymenty sentymentami, ale wygoda też jest ważna, nie?
– Chcecie malować ściany, proszę bardzo – mówiła mama Tomka. – Sama wiem, że młodzi chcą się urządzić po swojemu. Ale meblościanki nie dam ruszyć! Wyniesiecie ją na śmietnik, potem się wyprowadzicie, a ja zostanę z pustym pokojem! A takiego pojemnego mebla to ja już nie kupię!
– Bo już wszyscy się takich pozbyli, porąbali je i spalili – mruknęłam po nosem, ale co miałam zrobić?
Ostatecznie nie byłam u siebie. Zrobiłam, co mogłam, naprawdę się postarałam, jednak ta cholerna meblościanka psuła cały efekt mojego przemeblowania i tylko straszyła, zajmując niemal całą ścianę. Żebym mogła ją chociaż pomalować na jakiś ładny kolor! Ale nie, teściowa zaparła się, że sklejka w kolorze sosny musi pozostać. Jedno muszę przyznać – mebel był rzeczywiście pojemny, mieścił wszystkie moje klamoty. No ale co z tego, skoro drzwiczki się nie domykały, i z trudem wysuwałam szuflady…
– Pewnie myślisz, że jestem stara i za bardzo przywiązana do swoich zdezelowanych gratów? – zagaiła raz teściowa, kiedy piłyśmy razem kawę. – Może i masz rację, ale kiedy sobie przypomnę, jak mój świętej pamięci Ludwiczek jeszcze na łożu śmierci próbował mi coś powiedzieć o tej meblościance… Pewnie wspominał najlepsze czasy, bo to był nasz pierwszy mebel kupiony wspólnie – otarła łzę wzruszenia. – Och, jakie to przykre, mój Boże. Nie ma już takich ludzi jak mój Ludwiczek…
Nie zdążyłam poznać swojego teścia, ale Tomek i teściowa zawsze mówili o nim tak, jakby był jakimś świętym. Na podstawie ich wspominków doszłam do wniosku, że musiał być całkiem miłym człowiekiem, tylko całkiem pod pantoflem swojej żony. Pewnie dlatego ciągle go chwaliła.
– Zarabiał przyzwoicie, nie lubił pić, a jaka złota rączka z niego była! – powtarzała. – Gdyby jeszcze nie wydawał tyle pieniędzy na te swoje papierki! Tym bardziej że i tak wszystko przepadło…
Teść był bowiem zapalonym kolekcjonerem znaczków. Tomek nieraz opowiadał mi, że tata miał bogatą kolekcję, którą gromadził latami. Jeździł nawet na jakieś zloty, a raz przeprowadzono z nim wywiad do lokalnej gazety. Podobno te znaczki z czasem miały nabierać jeszcze większej wartości – ot, takie zabezpieczenie dla przyszłych pokoleń. Teść do samego końca – a dosyć długo chorował – nabywał nowe okazy, układał je w klaserach, tłumaczył Tomkowi, które z nich mają największą wartość…
A potem, kilka dni po pogrzebie, gdy teściowa z Tomkiem szukali klaserów, żeby je gdzieś porządnie schować – okazało się, że nigdzie ich nie ma! Przetrząsnęli całe mieszkanie do góry nogami – i nic! Zrobiło się z tego trochę kwasów w rodzinie, bo teściowa była pewna, że to któryś z żałobników odwiedzających ją po pogrzebie wyniósł cenne zbiory pod kurtką.
Żadnych dowodów nie miała, podejrzewała tylko, że to brat teścia, chrzestny Tomka, który bardzo zachwycał się kolekcją, a do tego w tamtym czasie miał jakieś problemy finansowe. On jednak zdecydowanie zaprzeczał, i tak się obraził, że mało brakowało, a nie przyszedłby na nasze wesele. Kolekcja więc przepadła, za to meblościanka pozostała w naszym pokoju, choć i ona z trudem już opierała się wpływowi czasu. Coraz to wypadały jakieś śrubki, a to zawias się trochę poluzował, a to jakiś sweterek zaczepił się nitką o wystającą drzazgę…
Dlatego z coraz większą determinacją przeglądałam katalogi meblowe, w marzeniach urządzając swoje własne mieszkanie. To mi jakoś pomagało oderwać się od codzienności. Pewnego dnia obudziłam się wyjątkowo późno, bo jakimś cudem wyłączyłam przez sen budzik, nawet o tym nie pamiętając. Zerwałam się w popłochu – moja szefowa nienawidzi spóźnialskich. Z tego wszystkiego zapomniałam, że z drzwiczkami meblościanki trzeba ostrożnie postępować. Pociągnęłam za nie z całym impetem, wyrywając je z zawiasem. Oczywiście, nie zdążyłam ich przytrzymać ani się cofnąć. Mój okrzyk obudził Tomka, a zaraz potem do pokoju wpadła teściowa. Zastała mnie skaczącą na jednej nodze, płaczącą z bólu.
– To ta przeklęta meblościanka! – z trudem powstrzymałam się od przeklinania. – Mało mnie nie zabiła!
Ona się upierała, żeby to wyrzucić? Dobre sobie!
Stopa momentalnie spuchła mi tak, że mogłam włożyć na nią tylko klapek, i tak pokuśtykałam, opierając się o Tomka, do pobliskiej przychodni. Na szczęście, żadna kość nie była pęknięta, ale stopa okazała się mocno stłuczona. Tomek, i teściowa zresztą też, tak się przejęli moim wypadkiem, że losy meblościanki zawisły na włosku. Ja kategorycznie oznajmiłam, że boję się podchodzić do tego mebla, i wolę trzymać swoje ubrania na krześle.
Teściowa czuła się chyba winna całej tej sytuacji, bo co chwilę podtykała mi smakołyki i nawet poprosiła sąsiada, żeby pomógł Tomkowi w wyniesieniu mebla na śmietnik. Już wyobrażałam sobie, jak to będzie pięknie, kiedy kupię sobie komodę i jakiś niewielki regalik… Tylko że najpierw trzeba było się pozbyć tego zabytku minionej epoki. A nawet po opróżnieniu wszystkich półek, okazało się, że mebla nie można ruszyć z miejsca.
– Tak, kiedyś to robili wszystko solidnie – westchnęła teściowa, ale zamilkła, widząc gruby opatrunek na mojej stopie.
Chcąc nie chcąc, panowie zabrali się za rozkręcanie meblościanki. Nietęgo im to szło, bo śrubki okazały się zardzewiałe, tak że wysłuchałam kilku nowych, interesujących przekleństw. W końcu pan Janek zabrał się za wysuwanie szuflad, żeby nie wypadły po drodze.
– Boże, co za szajs! – stękał, mocując się z oporną skrzynią.
– A ja codziennie z tym walczyłam, wyjmując skarpetki – podkreśliłam, patrząc znacząco na teściową.
– Przecież niemożliwe, żeby tak zardzewiało, w takich meblach szuflady nie były na szynach – mruczał do siebie sąsiad, przyświecając sobie latarką. – Coś tam musiało wpaść pod spód, skoro nie chce się wysuwać. Coś się zaklinowało…
Oczami wyobraźni widziałam już jakieś truchełko biednej myszki, nad zwłokami której, niczego nieświadoma, trzymałam ubrania. Pan Janek wyjął jednak z czeluści szuflady jakieś książki…
– Boże wszechmogący i święty Antoni! – krzyknęła teściowa. – Toż to klasery Ludwiczka! Pewnie je tu schował, a potem nie miał siły mi o tym powiedzieć! Dlatego o tym wspominał na łożu śmierci!
I takim oto sposobem stałam się ukochaną synową, bo, nieświadomie co prawda, ale pomogłam w odnalezieniu rodzinnego skarbu. Radość teściowej z odzyskania zbiorów ukochanego Ludwiczka sprawiła, że nawet powieka jej nie drgnęła, kiedy mężczyźni wynosili mebel na śmietnik.
– Tak mi się Ludwik ostatnio śnił – westchnęła, tuląc klasery w objęciach. – Dobrze, że się upierałam, żeby tę szafę wyrzucić!
Czytaj także:
Jestem po 40-tce, ale to nie powstrzymało zwyrodnialca. Dorzucił mi pigułkę gwałtu i wykorzystał
Wyścig szczurów mnie wykańczał. Porzuciłam karierę w prokuraturze, bo ile można być jeleniem?
Krzyżyk nałożony przy Komunii chronił mnie przed złem. Gdy go zdjęłam, opętał mnie demon