Byłam zmęczona po zajęciach, a jeszcze musiałam lecieć popilnować dziecka sąsiadki, żeby dorobić kilka złotych, ale w życiu bym nie zrezygnowała z kursu. Te poniedziałki i czwartki były dla mnie momentem, kiedy mogłam się uczyć samoobrony, ale też czasem, kiedy ładowałam swoje psychiczne baterie. Na zajęciach uczyłam się nie tylko kopać w krocze i uwalniać od uchwytu zza pleców, ale też krzyczeć, protestować i mówić stanowczo „nie zbliżaj się do mnie”. Nasza trenerka duży nacisk kładła nie tylko na techniki walki wręcz, ale też na wykształcenie zachowań, które mogły nas, jej kursantki, kiedyś uratować.
– A teraz stańcie prosto, spójrzcie partnerce w oczy i powiedzcie głośno „Zostaw mnie!” – instruowała nas podczas treningów.
Stałyśmy więc w parach, kobiety w różnym wieku – od szesnastolatki do Irmy po sześćdziesiątce, różnych gabarytów, wzrostu i o różnych motywacjach do podjęcia tych treningów – i wykonywałyśmy polecenia instruktorki.
– A teraz każda z was, drogie panie, niech krzyknie „Nieeee!” najgłośniej, jak potrafi – polecała nam często i przez kilkadziesiąt sekund powietrze w sali aż wibrowało od naszych wrzasków.
Moje koleżanki miały różne motywacje
Lubiłam te momenty, bo czułam wtedy naszą wspólną, kobiecą siłę. Każda z nas przyszła na zajęcia samoobrony dla kobiet z jakiegoś powodu. Nastolatkę wysłała matka, bo się o nią bała, Irma została dwa razy obrabowana w biały dzień, jedna z dziewczyn doświadczyła próby gwałtu, a właściwie wszystkie – molestowania, zaczepek, straszenia albo przemocy ze strony bliskich. Była u nas nawet dziewczyna, która zapisała się w tajemnicy przed mężem, damskim bokserem. Któregoś wtorku przyszła z siniakiem na twarzy. Stanęłyśmy wokół niej w szatni, pytając, co się stało.
– To? – dotknęła siniaka. – Nic. Uderzył mnie, bo nie kupiłam jego ulubionego piwa tylko inne. Ale wiecie co? Tym razem mu oddałam. I to nie w twarz, ha!
Powiedziała też, że po tym, jak kopnęła swojego oprawcę w krocze, zadzwoniła po policję, a kiedy przyjechali, krwiak na jej twarzy już wykwitł jak piękny dowód winy małżonka.
– To było o ten jeden raz za wiele – powiedziała Olga z takim wzrokiem, że poczułam napływ nadziei i otuchy. – Rozwiodę się z nim i pozwę go o pobicie. To koniec, dziewczyny. Nie wrócę do tego, co było!
Myślę, że spośród kursantek nie tylko ja poczułam się dumna i szczęśliwa. I pewnie nie tylko Olga była ofiarą przemocy domowej, bo nie wszystkie dziewczyny chciały mówić o swoim prywatnym życiu w szatni. Jednak ta, która postawiła się mężowi-brutalowi i skopała mu jaja, była w tamtym momencie naszą bohaterką!
Ja sama zapisałam się na kurs po tym jak obcy facet napadł mnie na przystanku. Wracałam z drugiej zmiany, zawsze jeżdżę nocnym, bo żal mi pieniędzy na taksówki. Jakoś tak mi się wydawało, że przecież napastnik najwyżej torebkę mi wyrwie, a o takiej porze nosiłam w niej tylko kilka złotych i szminkę. I to się właśnie nie spodobało napastnikowi. Ze wściekłości, że nie mam przy sobie więcej pieniędzy, najpierw mnie uderzył, a kiedy upadłam, zaczął kopać. Myślałam wtedy, że zaraz zginę, że zakatuje mnie na śmierć na tej bezludnej ulicy, w mdłym świetle latarni…
Kiedy w końcu mnie zostawił, bolało mnie całe ciało. Jakiś samochód się zatrzymał, wybiegła z niego kobieta, zadzwoniła po policję i pogotowie. Drania oczywiście nie złapano. Co może zrobić policja, kiedy przyjeżdża na miejsce prawie godzinę po tym, jak napastnik się z niego oddalił?
Miałam wtedy złamaną rękę i pęknięte dwa żebra, ale nie to powodowało największy ból. Najgorsze było to, że od pierwszego momentu, kiedy zobaczyłam tego chłystka, wiedziałam, że chciał mnie skrzywdzić, ale nie potrafiłam go powstrzymać. Byłam potulna i wystraszona, zrobiłam, co chciał, a on i tak mało mnie nie skopał na śmierć. Ta bezsilność wracała do mnie w postaci napadów lęku, bezsenności, nerwicy.
Właśnie dlatego zapisałam się na kurs samoobrony dla kobiet. Nie chciałam nigdy więcej się tak czuć! Chciałam nauczyć się, jak reagować, kiedy ktoś mi zagraża, jak nie dać się przewrócić, jak krzyczeć o pomoc. Bo tego też nie umiałam. Wiedziałam już, że to się dobrze nie skończy, widziałam jego oczy drapieżnika, ale nie mogłam krzyknąć. Nie wiem… wstydziłam się? Bałam? Uważałam, że może to przesada? A potem usłyszałam, że czterech na pięciu potencjalnych napastników rezygnuje z ataku, jeśli niedoszła ofiara zaczyna głośno krzyczeć. Po prostu wolą łatwiejsze wyzwanie.
Dlatego na zajęciach zdzierałam sobie głos, wrzeszcząc „Nie!” albo „Odsuń się!” i trenując rozgniewane, pewne siebie spojrzenie i postawę ciała, bo to też działa odstraszająco na chuliganów.
Na szczęście, od kiedy chodziłam na treningi, nie miałam okazji wypróbować swoich umiejętności w praktyce. Trenerka mówiła, że to naturalne, bo teraz mam inną postawę ciała, więc nie jestem typowana na łatwą ofiarę. Ale zdarzyło się, że byłam świadkiem tego, jak inna kobieta stała się tą ofiarą…
Nie mogłam pozostać bierna
Wychodziłam akurat z budynku, w którym pracuję, kiedy na światłach zatrzymał się samochód. Wyskoczyła z niego kobieta w samej bluzce, chociaż była zima, i zaczęła iść ulicą w stronę chodnika.
– Wracaj tu, cholerna dziwko! Słyszysz?! Mówię do ciebie! Wracaj do wozu! – krzyczał za nią facet siedzący za kierownicą, ale ona tylko przyspieszyła kroku.
Sekundę później auto podjechało ostro pod krawężnik i wysiadł z niego mężczyzna. Podbiegł do kobiety na chodniku i z rozmachem uderzył ją w twarz. Poleciała na latarnię, osunęła się po niej, a on szarpnięciem podniósł ją i uderzył ponownie.
– Jak mówię „wracaj” to masz wracać w podskokach! Czego nie zrozumiałaś, ku…o! – krzyczał rozwścieczony, a ona piszczała i zasłaniała się rękami.
Zaczął ją ciągnąć w kierunku samochodu. Zobaczyłam jej twarz, zakrwawiony policzek, krew na bluzce.
– Zostaw mnie! – szarpała się. – Nie! Marek! Zostaw mnie…
Ale to nie brzmiało tak jak my krzyczałyśmy na zajęciach. To jej „zostaw mnie” było błagalne, żałosne, słabe… i nie działało.
Kiedy nie chciała dać się wepchnąć do auta, uderzył ją wierzchem dłoni w usta, a ja poczułam, że nie ma sensu dzwonić na policję. Jak tu dojadą za godzinę, oprawca i jego ofiara będą już kilkadziesiąt kilometrów stąd. A nie mogłam tego odpuścić. Nie mogłam znowu być bierna i bezradna. Po prostu musiałam zareagować.
– Ej, ty! – krzyknęłam, wkładając w ten okrzyk całą moją złość, strach i napięcie. – Ty, facet! Zostaw ją!
Strasznie był zaskoczony.
– Spadaj stąd, głupia babo! – warknął. – To moja kobieta. No już, wynocha!
– Nigdzie nie idę bez tej pani – powiedziałam bardzo głośno, patrząc mu w oczy.
Czułam drżenie nóg, ale panowałam nad głosem. Miesiące praktyki pomogły.
– Nie rozumiesz, co do ciebie mówię, durna krowo? – puścił tamtą i zrobił krok w moją stronę. – Sp…laj stąd, i to w podskokach!
Nie czekałam, aż mnie popchnie albo uderzy. To już byłoby za późno. Nie miałam też nadziei na pokojowe załatwienie sprawy. Zrobiłam więc to, co tyle razy trenowałam. Z całej pary kopnęłam go w krocze, aż poczułam, jak mój but wchodzi w miękkie.
Facet złamał się w pół, a potem, charcząc, runął do moich stóp.
– Szybko, chodźmy! Weź kurtkę! – rzuciłam do zszokowanej kobiety.
Poszłyśmy prosto na autobus, który dowiózł nas na komisariat. Dopilnowałam, żeby złożyła zeznania o znęcaniu się i próbie porwania. Byłam jej świadkiem. Przyznałam się do kopnięcia gościa w obronie pokrzywdzonej.
– Czy coś mnie za to czeka? – wolałam się upewnić.
Starszy policjant spisujący zeznania spojrzał na mnie poważnie i przez moment obracał długopis w dłoni.
– Owszem – potwierdził, kiwając głową. – Pochwała za obywatelską postawę i uniemożliwienie popełnienie przestępstwa.
Kiedy wychodziłam z komisariatu, widziałam spojrzenia pozostałych funkcjonariuszy. Były pełne uznania, a jedna policjantka uśmiechnęła się do mnie i zaklaskała w dłonie. Rany, ależ byłam zadowolona! Mam przeczucie, że tę sprawę policja poprowadzi wyjątkowo skrupulatnie. A ja będę miała dla dziewczyn z sekcji niezłą historię, która da im nadzieję, że nie jesteśmy skazane na bycie „słabą” płcią!
Czytaj także:
„Na każdym kroku trzęsłam się o swoją chorą córkę. Dzieci w szkole są podłe, bałam się, że zniszczą mojego aniołka”
„Były chłopak był jak bajkopisarz. Opowiadał o podróżach, a całe dnie leżał na kanapie. Kopnęłam w tyłek tego lenia”
„Córka uważała, że wychowywanie jej dzieci to mój obowiązek. Siedziałam z wnukami 7 dni w tygodniu, nie miałam własnego życia”