„Na każdym kroku trzęsłam się o swoją chorą córkę. Dzieci w szkole są podłe, bałam się, że zniszczą mojego aniołka”

Zestresowana mama fot. Adobe Stock, puhimec
„Obawiałam się, co będzie się działo, gdy pozna zupełnie nowe dzieci, gdy będzie mieć innego wychowawcę, gdy zacznie funkcjonować w nowej przestrzeni – zamiast małego przedszkola ogromny szkolny kombinat, gdzie uczą się 7-latki, ale też nastolatki”.
/ 02.08.2022 19:15
Zestresowana mama fot. Adobe Stock, puhimec

Często słyszę, że martwię się na wyrost. Odpowiadam wtedy, że jestem zodiakalnym Rakiem i martwienie się mam we krwi. Święta prawda. Zawsze martwiłam się o innych, gdy chorowali, gdy działo się coś, na co nie miałam wpływu i nie mogłam pomóc. Martwiłam się swoimi problemami, które pojawiały się jak grzyby po deszczu, jak kałuże na drodze.

Zadręczałam się jakimiś nowymi sytuacjami, których nie byłam w stanie przewidzieć, ale i tak próbowałam. I takimi, które nadchodziły nieubłaganie, których nie można nijak uniknąć. Jak końca wakacji. Kto się czymś takim martwi? Ano ja. 

Tegoroczne wakacje były ostatnimi przed rozpoczęciem szkoły przez moją córkę. I jednocześnie pierwszymi, kiedy zdiagnozowano u niej zespół Aspergera. To nic wielkiego ani strasznego, przekonywał terapeuta, do którego trafiliśmy. Maja po prostu potrzebuje niewielkiego wsparcia w prawidłowym funkcjonowaniu.

On nie widział powodu do niepokoju

Faktycznie, niewiele wskazywało na to, że moje dziecko jest trochę inne niż jej rówieśnicy. Miała lepszą pamięć. Najlepiej grała w skojarzenia. Zapamiętywała sekwencje znaków i słowa w obcym języku szybciej niż inni. Szybciej niż dorośli. Ale też nie umiała przegrywać, od razu wpadała w złość.

Przestawiała kubki, jeśli stały w niewłaściwej według niej kolejności. Nie radziła sobie z emocjami, gdy coś odbywało się inaczej niż zwykle. A pójście do szkoły, do prawdziwej szkoły, a nie zerówki przy przedszkolu, gdzie były znajome panie, znajome miejsca i zabawki, gdzie wszyscy ją znali – to była zdecydowanie duża zmiana.

Obawiałam się, co będzie się działo, gdy pozna zupełnie nowe dzieci, gdy będzie mieć innego wychowawcę, gdy zacznie funkcjonować w nowej przestrzeni – zamiast małego przedszkola ogromny szkolny kombinat, gdzie uczą się siedmiolatki, ale też nastolatki.

– Znów się zamartwiasz – wzdychał mąż.

On nie widział powodu do niepokoju. Skoro wszystkie dzieci się uczą, nasza Maja też będzie. Pyk, problem z głowy. Nie dla mnie. Wiedziałam, że to na mnie spadnie większość obowiązków związanych z nauką Majki, bo to ja pracowałam na trzy czwarte etatu i miałam więcej tak zwanego „wolnego czasu”. To ja będę wzywana do szkoły i słuchać rodziców, którzy będą się skarżyć, że Majka zareagowała nie tak, jak powinna.

– Przestań. Terapeuta powiedział, że wszystko będzie dobrze.

Owszem, tak powiedział. Dodając, że będzie dobrze, o ile nauczyciele i uczniowie wykażą się pewną dozą zrozumienia i będą współpracować. A jeśli nie będą? Jeśli trafię na nauczyciela starej daty, który będzie tylko wymagać, bez krzty wyrozumiałości dla „dzieci z problemem”, bo to jakieś nowomodne fanaberie?

Wiedziałam też, że martwię się na wyrost

– Mamo, a jak pójdę do szkoły, to już nie będzie zabawy, tylko nauka, prawda? – pytała Majka ze smutną miną.

– Na pewno będziecie się jeszcze trochę bawić. Szkoła to nie tylko nauka, zwłaszcza w pierwszej klasie, córeczko – tłumaczyłam jej, choć nie miałam pojęcia, jak to będzie dokładnie wyglądało.

Kiedy ja sama szłam do pierwszej klasy, czekały na nas lekcje i dzwonki na przerwy. Teraz ten czas był płynny, dostosowywany do konkretnej grupy; to nauczyciel decydował o przerwach, częstszych lub rzadszych, zależnie od potrzeb dzieci.

Miałam nadzieję, że faktycznie zniknął ten rygor, który mieliśmy, gdy sama byłam uczennicą. Nauka na dzwonek, siku na dzwonek, jedzenie na dzwonek. Rany!

– A moich kolegów i koleżanek też nie będzie? – padało kolejne pytanie.

– Nie wiem, kochanie, być może trafisz na kogoś znajomego, ale jak nie trafisz, poznasz przecież mnóstwo nowych koleżanek i kolegów – obiecywałam, wiedząc, że to bardzo życzeniowe myślenie.

Wiedziałam też, że martwię się na wyrost i na zapas. Moje dziecko nie musiało chodzić do klasy integracyjnej, nie musiało także jeździć przez pół miasta do szkoły specjalnej, na co były kiedyś skazane dzieci z orzeczeniami o niepełnosprawności.

Mogła chodzić ze swoimi rówieśnikami do osiedlowej podstawówki, ale… właśnie tym się martwiłam najbardziej. Zwykłe dzieciaki i moje odbiegające od przyjętej normy dziecko. Im bliżej było pierwszego września, kiedy czerwiec przechodził w lipiec, a lipiec w sierpień, moich obaw było coraz więcej. Na przykład wyprawka.

Wybrałyśmy się na zakupy, aby zaopatrzyć Majkę w te wszystkie rzeczy, które dziecku wcale nie są potrzebne do nauki czytania, pisania i liczenia, ale które koniecznie każdy uczeń musi mieć na wyposażeniu.

Nawet nie próbowaliśmy walczyć

Majka oszalała z radości. Kiedy zobaczyła tornistry – w milion różnych wzorów i kolorów, zwykłe i na kółkach, które można ciągnąć za sobą jak walizkę, z motywem piesków, koników, motyli i postaci z kreskówek – zachowywała się jak szczeniak, który nagle dostał za dużo misek z karmą.

Biegała między półkami, wybierała, przymierzała i przeglądała się w lustrze na dziale odzieżowym, z którym plecakiem najbardziej jej do twarzy. Potem nadszedł czas na całą resztę. Worek na kapcie, który musiał wyrażać jej indywidualizm. I lunchbox, koniecznie z bohaterką ostatniego filmu animowanego, na którym byliśmy w kinie.

Tatuś dzielnie nurkował w wielkim pojemniku i szukał tego jedynego, konkretnego pudełka, które było tak pożądane. Zuch. Dzięki niemu Majka w końcu trzymała w objęciach swoją zdobycz, tuląc ją do piersi, jakby nigdy nie chciała wypuścić.

Tak samo było z dopasowaniem bidonu na wodę. Nawet nie próbowaliśmy walczyć. Po prostu szukaliśmy tak długo, aż się znalazł. Na zapleczu. W trzecim pudle, które przetrząsnęła uprzejma sprzedawczyni.

Następnie Majka przypuściła szturm na dział papierniczy i przez godzinę decydowała, jakim ołówkiem raczy pisać, jakie będą zeszyty, w których tym ołówkiem zapisze najważniejsze rzeczy, których musi się nauczyć. A potem… O matko święta, zaczęło się wybieranie farb, kredek, flamastrów, plasteliny i bibuły.

Majce nie zamykała się buzia

Dziecku z Aspergerem można złamać życie, podając mu mleko w niewłaściwym kubku, więc z cierpliwością stada aniołów staliśmy i czekaliśmy, aż nasze córka wybierze temperówkę.

Wreszcie stwierdziliśmy, że nic więcej nie zmieści się do koszyka, i podążyliśmy w stronę kasy, zawracając tylko raz, ponieważ zapomnieliśmy o piórniku! Pół godziny później – wyjątkowo szybko – pakowaliśmy te cuda do reklamówek, Majka podskakiwała z radości, a kasjerka zliczyła kolejne produkty. Gdy skończyła, zszokowani spojrzeliśmy na wyświetloną sumę.

– Szczęście dziecka nie ma ceny, prawda? – podsumowała naszą konsternację kasjerka, patrząc na Majkę, która ciągle podskakiwała jak piłeczka.

– A podobno w Polsce mamy bezpłatną edukację… – westchnęłam i wyciągnęłam kartę, by zapłacić za cały ten majdan.

No a jak szaleć to szaleć, więc poszliśmy jeszcze na lody, jako ukoronowanie tego pracowitego dnia wyborów. Majce buzia się nie zamykała. Żałowała, że zanim pójdzie do szkoły, musi minąć jeszcze tyyyleee czasu.

Chciała już wypróbować ten nowy, piękny plecak. I jeść kanapki, które będę jej chować do nowego, ślicznego pudełka. I pisać ołówkiem w nowych zeszytach! I pokazać koleżankom, jaką ma cudną temperówkę. I pożyczać gumkę do ścierania, i kredki, jeśli koleżanka z ławki nie będzie mieć takich kolorów, jakie ona ma.

Nigdy nie przestanę się bać

I nie minął jej ów entuzjazm po powrocie do domu. Kolejne dni pokazywały, że ona naprawdę nie może się doczekać, kiedy rozpocznie zupełnie nowy etap w swoim życiu. Nawet terapeuta był zdziwiony tak ogromnym podekscytowaniem Majki i stwierdził, że należy je podtrzymać, jak najdłużej się da.

– Mówiłem ci, że martwisz się na zapas… – mąż mnie przytulił i pocałował w czoło. – Będzie dobrze, zobaczysz.

– Wiem, wiem, musi być dobrze – potaknęłam, choć wiedziałam także, że przed nami jeszcze dużo trudnych chwil.

Lecz miałam nadzieję, że skoro jedna z przeszkód została wzięta z zapasem, jako matka będę mogła martwić się trochę mniej. Bo że całkiem przestanę, w to nie wierzyłam. Zawsze będę się martwić. O to, czy moja córka będzie szczęśliwa, o to, czy będzie zdrowa. O to, czy za rok wystarczy nam pieniędzy na wyprawkę do szkoły, jeśli młoda poszaleje tak jak w tym roku…

Jednak moje obawy nie zawsze muszą się spełnić. Zwykle się nie spełniają. Zwłaszcza że w trójkę postaramy się, aby pozostały tylko w mojej głowie.

Czytaj także:
„Rodzice ukrywali przede mną, że moim ojcem jest inny mężczyzna. Po prostu wycięli go z mojego życia bez pytania!”
„Mąż zostawił mnie dla młodszej. Przyjaciółka winiła mnie i to, że się zaniedbałam. Wysłała mnie na... zakupy i siłownię”
„Mój pacjent umawiał się z dziewczynami w wieku córki. Mówił mi o tym, żebym… była zazdrosna i go zapragnęła!”

Redakcja poleca

REKLAMA