„Córka uważała, że wychowywanie jej dzieci to mój obowiązek. Siedziałam z wnukami 7 dni w tygodniu, nie miałam własnego życia”

Córka uważała, że to ja powinnam wychowywać jej dzieci fot. Adobe Stock, Syda Productions
„Wszystko było podporządkowane wnukom, córce i zięciowi. Oni dyktowali warunki, na ile i którego dnia będę miała u siebie wnuki. – My pracujemy! – słyszałam. Zajmowałam się więc dziećmi praktycznie cały tydzień. W soboty córka jeździła na zakupy, więc wnuki też spędzały u mnie kilka godzin, a w niedzielę… jeszcze zwalali mi się wszyscy na obiad!”.
/ 02.08.2022 16:30
Córka uważała, że to ja powinnam wychowywać jej dzieci fot. Adobe Stock, Syda Productions

Złapałam się na tym, że od jakiegoś czasu wpatruję się w parę siedzącą w kawiarnianym ogródku. Dzieliło ich ode mnie może piętnaście metrów, więc nie słyszałam, o czym rozmawiają, pochylając do siebie głowy, ale miałam przeczucie, że jest to miła rozmowa, podczas której padają czułe słówka. On co chwila gładził ją po ręce, bawił się jej palcami. Ona odgarniała mu z czoła niesforny kosmyk włosów, który zaraz spadał z powrotem.

Dlaczego oboje tak bardzo przyciągali mój wzrok?

Przecież widziałam w swoim życiu tysiące zakochanych par. Tak, ale ci byli w moim wieku, na pewno mieli koło sześćdziesięciu lat. A mimo to zachowywali się niczym zakochane nastolatki. I wyglądali jakoś tak inaczej… młodziej. Z zazdrością patrzyłam na modną, jasną sukienkę kobiety. Mimo swojego wieku miała śmiało odsłonięte ramiona i nie wyglądało to źle ani wyzywająco. W jej uszach błyszczały bardzo ładne kolczyki. Mężczyzna miał na sobie jasne dżinsy i zdążyłam zauważyć, nad ich paskiem nie wylewał mu się brzuch, jak to często u panów w tym wieku bywa. Westchnęłam. Ja nosiłam kolczyki ostatni raz, zanim Krzysio, mój najstarszy wnuk, przyszedł na świat. Potem z nich zrezygnowałam, bo mały łapał mnie za nie i ciągnął – błyskotki absorbowały jego uwagę.

Z wielu rzeczy zresztą zrezygnowałam – z jasnych ubrań, na których błyskawicznie ręce moich wnuków zostawiały ślady. Z butów na obcasie, które kiedyś tak kochałam, też. W ciągu kilku lat od przejścia na wcześniejszą emeryturę, z eleganckiej urzędniczki stałam się pełnoetatową babcią w wygodnych pantoflach i ubraniach, które nie wymagały specjalnych zabiegów. A już naprawdę całe wieki żaden mężczyzna nie zaprosił mnie do kawiarni! Nie, żebym była specjalnie „kawiarniana”, ale jakoś tak zrobiło mi się smutno.

Pozazdrościłam tym dwojgu, że mają siebie, i że na stare lata poczuli motyle w brzuchu. Ja byłam całkiem sama od kilku lat, odkąd przedwcześnie odszedł mój mąż.

Nikt z nas nie spodziewał się wylewu

W żałobie to oczywiście nawet nie myślałam o tym, aby kogoś poznać. Ale potem koleżanki zaczęły mnie pocieszać, że przecież jeszcze jestem młoda, i cała druga połowa życia przede mną. Tak mi zakręciły w głowie, że faktycznie nawet zaczęłam myśleć o tym, że jeszcze bym mogła kogoś poznać.

– Jak myślisz? Może powinnam się zarejestrować na którymś z tych portali dla starszych osób? – zapytałam kiedyś później córkę.

Chciałam tylko poznać jej opinię, przyznam, że nie spodziewałam się aż tak gwałtownej reakcji. Tymczasem Kasia poczerwieniała, po czym po prostu wybuchła. Dowiedziałam się od niej, że chyba zwariowałam.

– Tam są sami oszuści! – krzyczała. – A poza tym co ci przyszło do głowy? Po co ci facet na stare lata?

No cóż, chyba po to samo, co na młode… – pomyślałam. – Człowiek w każdym wieku marzy o tym, aby mieć kogoś bliskiego”.

– Poza tym, mamo, masz mnie i Sławka. A za chwilę będziesz miała wnuka! – w ten sposób moja córka powiedziała mi, że jest w ciąży.

A jej mina świadczyła o tym, że liczy na moją pomoc, kiedy już urodzi. I tak wylądowałam pośród butelek i pieluszek, bo po Krzysiu urodziła się Ewunia. Opiekowałam się obojgiem i robiłam to z wielką przyjemnością. Ale życia prywatnego to ja nie miałam. Wszystko było podporządkowane wnukom oraz córce i zięciowi. Oni dyktowali warunki, na ile i którego dnia będę miała u siebie wnuki.

– My pracujemy! – słyszałam.

Tak, to była prawda, pracowali bardzo ciężko

A ja razem z nimi, bo opieka nad dwoma brzdącami to także trudna robota. Czasami to już naprawdę nie dawałam rady, praktycznie nie miałam czasu dla siebie.

– Babciu, pójdziemy na lody? – do ławki, na której siedziałam, podbiegła wnuczka, wyrywając mnie z zamyślenia.

– Nie dzisiaj, kochanie. Pamiętasz, niedawno bolało cię gardziołko – przypomniałam jej.

Usta małej wygięły się w podkówkę. Uderzyła w płacz. Kobieta z kawiarni odwróciła się wtedy do mnie i zobaczyłam jej twarz. Na moment mnie zatkało. To przecież była moja znajoma! Ela, pracowałyśmy razem w księgowości! Starsza ode mnie o dobre pięć lat! Wiedziałam to na pewno, ale w życiu bym jej teraz tyle nie dała. Ja ją poznałam, a ona mnie najwyraźniej nie, bo odwróciła się do swojego partnera.

„Czyżbym aż tak się zmieniła, postarzała?” – zrobiło mi się przykro.

No tak… Pamiętała mnie jako elegancką panią pracującą w biurze, a teraz zobaczyła kobietę w jakiejś bluzie i ortopedycznych butach wycierającą nos małej dziewczynce. Myśl o tych butach mnie dobiła. Były strasznie wygodne, idealne na długie spacery z wnukami, ale jakże inne od pantofli, które niegdyś nosiłam! Nic dziwnego, że Ela tylko prześlizgnęła się wzrokiem po tak nieciekawej osobie jak ja. Do końca dnia mechanicznie wykonywałam swoje obowiązki, bo myślami byłam zupełnie gdzie indziej. Tutaj gotowałam obiad, wychodziłam do szkoły po Krzysia, robiłam zakupy, ale co chwila łapałam swój obraz – a to w sklepowej witrynie, a to w lustrze w domu.

I nie podobało mi się to, co widziałam

Po raz pierwszy od lat naszła mnie refleksja, że się strasznie zaniedbałam, i że mojemu mężowi na pewno by się to nie spodobało. On przecież uwielbiał, kiedy wracałam od fryzjera z nową fryzurą. I lubił także moje wypielęgnowane paznokcie pomalowane na różne kolory. Teraz rzadko je malowałam, a już od dawna nie były długie. Nie sprawdzały się przy wnukach. Kiedy moja córka wróciła z pracy i zabrała dzieci, nie mogłam sobie znaleźć miejsca w domu. Chodziłam z kąta w kąt i rozmyślałam. O tym, co zobaczyłam dzisiaj i o swoim życiu. Nagle zapragnęłam porozmawiać z Elą, usłyszeć, co u niej, dowiedzieć się, kim był ten mężczyzna, z którym siedziała w kawiarni. Jej numer znalazłam w starym notesie, ale odważyłam się zadzwonić dopiero kilka dni później. Odebrała córka Eli.

– Mama już tutaj nie mieszka. Przeprowadziła się do swojego narzeczonego – usłyszałam.

Byłam w szoku. Narzeczonego! To można jeszcze mieć narzeczonego w tym wieku?

– Mogę dać pani numer jej komórki – powiedziała córka.

– Tak, poproszę – wymamrotałam. – A dawno się poznali z narzeczonym? – zapytałam.

– No, jakieś dwa lata temu. Spotkali się w sanatorium, ale myślę, że mama wszystko pani sama opowie – stwierdziła córka Eli wesołym tonem.

Byłam ciekawa tej historii, a jednocześnie dziwnie zazdrosna. Narzeczony! Tego się nie spodziewałam.

– Słyszałam, że wychodzisz za mąż – powiedziałam do Eli, gdy usłyszałam ją w słuchawce.

– Anka? Co za niespodzianka! – wykrzyknęła, po czym roześmiała się perliście. – No, jeszcze nie wiem, czy wychodzę, chociaż Konrad mnie ciągle o to prosi. Jest wspaniały i może w końcu powinnam się zdecydować. Na razie zamieszkaliśmy razem. Wpadniesz do nas na kawę? Zapraszam!

– Nie bardzo mam na to czas. Wiesz, wnuki… – bąknęłam szczerze.

– Moje już poszły do przedszkola, kochane szkraby! Rodzice je odprowadzają i odbierają, jestem więc tylko weekendową babcią. A ty na pełen etat jeszcze, tak? – spytała.

Mnie wystarczy ktoś na spacer

Co miałam powiedzieć? Że moje nie chodzą do przedszkola, bo córka stwierdziła, że nie ma to jak babcia?

– No ale w sobotę lub niedzielę znajdziesz czas? – nalegała Ewka.

– Może… – wiem, że nie zabrzmiało to dobrze, ale co jej znowu miałam powiedzieć? Że w soboty to młodzi często jeżdżą na zakupy i wtedy podrzucają mi dzieci. A tak w ogóle to wpadają do mnie na obiad, bo im się nie chce gotować. A w niedzielę różnie bywa. Fakt, z zasady miałam wolne…

– Świetnie! To wpadasz do nas na kawę! – Elka podyktowała mi adres i rozłączyła się młodzieżowym: – Pa!

Przed tym spotkaniem z dawną koleżanką z pracy stroiłam się przed lustrem chyba z godzinę. Pierwszy raz od dawna pomalowałam paznokcie. Wyciągnęłam też jasną spódnicę z szafy i stwierdziłam z zadowoleniem, że się w niej dopinam. No tak, moje wnuki zapewniały mi ruch, ganianie za nimi po parku było efektywniejsze niż niejeden fitness.

Świetnie wyglądasz! – zapewniła mnie Ela, gdy stanęłam w progu mieszkania jej narzeczonego. Ona promieniała!

A Konrad okazał się naprawdę świetnym facetem. Błyskotliwy, kulturalny, inteligentny… No, kto by pomyślał, że na stare lata można jeszcze spotkać kogoś takiego.

Pamiętam, jak podczas tamtej rozmowy, kiedy napomknęłam córce, że może bym jeszcze kogoś poznała, zezłościła się, po co mi jakiś stary dziad.

Będziesz mu gacie prała i obiadki robiła? Po co ci jakiś taki „narciarz”?

Nawet nie wiem, skąd znała to określenie, tak popularne w sanatoriach. Od razu wyobraziłam sobie starego dziada, który nawet nie ma już siły nóg podnosić, tylko sunie w tych swoich kapciach – szur, szur, szur… No i się zniechęciłam. A tutaj nagle przejrzałam na oczy. Okazało się bowiem, że w każdym wieku są fajni faceci!

Ten Konrad naprawdę mnie zachwycił

– Ja ci powiem moja droga, że lepiej nie mogłam trafić – zwierzyła mi się Ela, gdy Konrad wyszedł z psem na spacer, zostawiając nas same. – Wyobrażasz sobie, że on jest jeszcze całkiem sprawny w łóżku? Jest w tym lepszy niż mój były mąż! – powiedziała.

Poczułam, że się rumienię. Tę sferę swojego życia dawno zamknęłam.

„Seks? E, ja to po prostu chciałam mieć kogoś, kto ze mną czasami pójdzie do kina… Albo i do parku, ale na spokojny spacer, a nie bieganie po alejkach” – pomyślałam.

Zazdrościłam Eli i przepełniona tym uczuciem wróciłam do domu. Myślałam przez kilka dni, aż w końcu doszłam do wniosku, że sama jestem sobie winna. To ja dałam się zapędzić w kozi róg i uznałam, że już nic więcej mi się od życia nie należy. Pozwoliłam zrobić z siebie niańkę do dzieci mojej córki. Oczywiście, kocham wnuki, ale nie mogę się dla nich tak poświęcać! Przecież one mają rodziców. Kiełkował we mnie bunt i silne postanowienie, że muszę coś w swoim życiu zmienić. Na początek postanowiłam bronić swoich weekendów.

Dlatego kiedy córka zadzwoniła do mnie ze stwierdzeniem, że w najbliższą sobotę podrzuci mi dzieci, stanowczo powiedziałam: nie!

– Ale… co się stało, mamo? Źle się czujesz? – była bardzo zaskoczona.

– Czuję się dobrze. Jestem po prostu umówiona – skłamałam gładko.

– Z kim? – zapytała Kasia.

– Z… koleżanką.

– To nie możesz przełożyć spotkania? Chcemy ze Sławkiem pojechać do centrum handlowego!

– Nie mogę. A poza tym chcę mieć wolne weekendy – powiedziałam.

– Ale po co? – córka była zdumiona, a ja zdałam sobie sprawę, że traktuje mnie jak swoją własność.

– Po to, że tak chcę! – ucięłam.

Obraziła się, ale nie dbałam o to

W pierwszą sobotę, którą całą miałam dla siebie, poszłam sobie do muzeum. Kiedyś lubiłam chodzić na wystawy, ale dawno tego zaniechałam. Teraz wędrowałam od obrazu do obrazu i chociaż byłam sama, to czułam się szczęśliwa. Poza tym zauważałam wokół siebie mnóstwo par w zbliżonym do mojego wieku. Wiele z nich trzymało się za ręce. A więc jest jeszcze dla mnie nadzieja, muszę się tylko otworzyć, wyjść do ludzi – utwierdziłam się w swoim przekonaniu. A może…?

Kiedy wróciłam do domu, otworzyłam ponownie swój stary notes i wyszukałam numer kolegi, z którym pracowałam w tym samym dziale. Zawsze go lubiłam, sporo ze sobą rozmawialiśmy. Wiedziałam, że jakiś czas temu zmarła mu żona. Pomyślałam więc, że chyba się nie obrazi, jeśli zaproszę go na kawę.

– Ania? – poznał mnie od razu po głosie. – Świetnie, że dzwonisz! Dasz się gdzieś zaprosić? Pogadalibyśmy… – ubiegł mnie ku mojemu zaskoczeniu.

– Chętnie! – przyznałam.

Spotkanie było miłe, umówiliśmy się na następne. Nie twierdzę, że spotkania z Andrzejem to randki, ale przecież od czegoś trzeba zacząć, kiedy człowiek zupełnie zdziczał przez ostanie lata. Ważne, że się odważyłam! 

Czytaj także:
„Gdy zmarł teść, teściowa się zmieniła. Obsesyjnie interesowała się naszym życiem, nieproszona cerowała moje majtki”
„Czułam, że to dziecko musi żyć. Próbowałam odwieść Kasię od usunięcia ciąży i miałam rację. To dziecko uratowało jej życie”
„Adrian miesiącami mnie dręczył i prześladował. Policja mnie zbyła. Zainteresują się dopiero, gdy zrobi mi krzywdę”

Redakcja poleca

REKLAMA