Gdzie ty miałaś oczy, Monika, zapytałam dziewczynę w lustrze. Wzruszyła ramionami. Mylić się jest rzeczą ludzką, odpowiedziały mi jej morskie oczy. Najważniejsze, to umieć przyznać się do błędu i ruszyć dalej. Nie roztrząsać i nie żałować.
– Tym bardziej że nie ma czego – ogarnęłam wzrokiem plecak, w który właśnie spakowałam rzeczy Konrada.
Nieźle się tego nazbierało przez te miesiące, prawie się wprowadził! Rozejrzałam się po mieszkaniu i dorzuciłam dwie książki o alpinistach, na które się szarpnęłam, gdy jeszcze opowiadał o naszej wspólnej wyprawie na Kaukaz…
Miały być wyniosłe szczyty, pokonywanie oporu ciała i umysłu, a skończyło się na leżakowaniu przed telewizją każdego dnia po robocie i truciu dupy, że kupiłam piwo niewłaściwej marki.
Dopiero po chwili skapnął się, co się dzieje
Zazgrzytał klucz w zamku… Oto i on, mój bohater.
– Ty już w domu, Monia? – zdziwił się bez entuzjazmu.
– A co? – zatrzepotałam niewinnie rzęsami. – Umówiłeś się może z tą panną, której ostatnio opowiadałeś przez telefon, że siedzisz sam jak palec i się nudzisz?
– Jezu – jęknął. – Nie zaczynaj znowu. Tak jej tylko powiedziałem…
– Masz rację, bez sensu to wałkować – uśmiechnęłam się i wyciągnęłam rękę. – Klucze.
Podał mi je odruchowo i dopiero po chwili skapnął się, co się dzieje. Ogarnął spanikowanym spojrzeniem spakowany plecak, brak swojej kurtki na wieszaku, jasne miejsce na ścianie po plakacie z widokiem Himalajów.
– To jakaś nowa erotyczna gra? – zapytał i położył mi rękę na szyi, unosząc włosy gestem, który jeszcze całkiem niedawno sprawiał, że robiłam się miękka jak wosk.
– Raczej, do jasnej cholery, nie – pozbawiłam go złudzeń.
– Przepraszam, skarbie – powiedział. – To, co zrobiłem, było głupie, nie wiem, co mi strzeliło do głowy. Czasem jestem takim idiotą…
Cóż, nie da się ukryć. Nie wiem, co to za panna dzwoniła, ale nawet jakby była królową angielską, nie powinien udawać, że mnie przy tej rozmowie nie ma. Nawiasem mówiąc, w sylwestra też mógł się rozejrzeć, zanim pochwalił się kumplom, że ma świetną metę w centrum miasta.
Konrad akurat przypominał glonojada
– Człowiek powinien wiedzieć, co robi: mały błąd w wysokich górach może kosztować życie. Sam mnie tego uczyłeś – przypomniałam.
– Bo to prawda – nadął się. – Ale, jakbyś nie zauważyła, jesteśmy wciąż w Krakowie.
– Co ty powiesz! – prychnęłam. – Nie wyjechaliśmy jeszcze? Tak ci się spieszyło, podobno już wszystko było nagrane.
– Zostawmy to – przełknął zniewagę. – Pomówmy o tym, co nas łączy, dobrze?
Stał i nawijał, że pasujemy do siebie, że nie zrywa się z kimś bez uprzedzenia i że w ogóle dajmy sobie drugą szansę. Nudne to było i ucieszyłam się, że za chwilę powinna pojawić się sąsiadka z kotem.
– Jesteś zła, że nie wyjechaliśmy w te Alpy? Naprawdę?
– Tak dokładnie, to miały być góry Kaukazu – poprawiłam. – Musisz już iść, Konrad, bo masz alergię na koty.
Jakim cudem można zachować dobre wspomnienie po byłych, skoro ostatecznie wszyscy kończą z idiotycznym wyrazem twarzy i taki ich obraz zostaje człowiekowi w pamięci? Konrad akurat przypominał glonojada: zrobił dzióbek i wytrzeszczył oczy.
Odezwał się domofon, nareszcie. Wcisnęłam przycisk, podałam Konradowi plecak, kurtkę zarzuciłam na głowę i wypchnęłam dziada za drzwi.
– Idź już, bo będziesz chory – ostrzegłam. – To pers. Najlepiej nie oddychaj, gdy będziesz ich mijał na schodach.
A wydawał się taki wspaniały
Kot sąsiadki był bombowy, ani przez chwilę nie żałowałam, że zgodziłam się nim zająć, gdy szefowa pojedzie do córki.
– Tu ma pani papiery – wręczyła mi teczkę. – Rodowód, szczepienia, upoważnienia. Może będzie wam się chciało jechać na wystawę… Horacy to uwielbia, tylko wcześniej trzeba mu podać kropelki, żeby go stres nie zjadł. Tutaj leki – grzebała w torbie. – Karma na pierwsze dni. Resztę zamówiłam na pani adres, tak jak się umawiałyśmy, żwirek także. Kurier powinien być jutro. – O, mój dziubasku słodziutki – wcisnęła palce przez kratki kontenera. – Zaraz pańcia przyniesie kuwetę i łóżeczko dla kotełka.
Latała do auta jeszcze dwa razy, zwlekając tyle sprzętu, że starczyło by dla całego zoo.
– Jestem ogromnie wdzięczna, pani Moniko – spontanicznie przytuliła mnie na pożegnanie. – Nie miałam pojęcia, że pracowała pani jako wolontariuszka w schronisku! Horacy – znów pochyliła się nad kontenerkiem – będziesz w najlepszych rękach, a pańcia może jechać powitać swojego pierwszego wnuczka. Będziemy w kontakcie telefonicznym – rzuciła jeszcze, nie wiedziałam, do mnie czy do kota, i znikła.
Po dwóch dniach miałam już pewność, że zrobiłam dobry deal: kot był o wiele mniej wymagającym współlokatorem. No i otwierał dużo nowych możliwości, w odróżnieniu od Konrada, który po naszym pierwszym spotkaniu tylko opadał w rankingu. A wydawał się taki wspaniały, gdy się poznaliśmy: romantyczny, pełen planów, sypiący górskimi opowieściami jak z rękawa…
Nawet zaczęłam chodzić na siłownię, żeby być dla niego dobrą towarzyszką w czasie wypraw. Czułam się już prawie jak jakaś Wojciechowska na tropie przygody, gdy facet rozsiadł się przed telewizorem i zapomniał o bożym świecie.
Ręce miał jak pianista, uwielbiam takie dłonie
W sumie, wkręciłam się w te kocie sprawy. Poczytałam w necie o wystawach, pooglądałam zdjęcia – fajna rzecz. Sporą kasę można też wyciągnąć z młodych, rasowych kociąt. Już się nie dziwiłam, że sąsiadka lekką rączką wyskoczyła z pięciu stówek na nieprzewidziane wydatki – stać ją.
Dziewczyny w robocie cały czas dopytywały o Horacego, więc robiłam dla nich foty. Zaczęłam nawet zbierać zamówienia na kalendarz z Horacym, bo czemu nie? Dopiero, gdy Aśka zapytała, czy nie brzydzi mnie sprzątanie po kocurze, lekko spanikowałam. Jasna cholera, jeść, bestia je, ale jeszcze nie było żadnej kupy w kuwecie! Oczywiście nic nie powiedziałam dziewczynom, ale w drodze powrotnej wstąpiłam do weterynarza.
– Ja już wychodzę – poinformowało mnie babsko w przychodni. – Proszę przynieść zwierzę za pół godziny, będzie mój zmiennik, uprzedzę go.
– Nie może mi pani dać po prostu jakichś tabletek na szybko? – zapytałam.
– To, że pani jest kompletnie nieodpowiedzialna, nie oznacza, że inni także – prychnęła. – Pacjenta należy zbadać.
Głupia krowa, pomyślałam. Będzie się na człowieku odgrywać za to, że całe życie spędziła, zaglądając zwierzakom pod ogony! Po powrocie zauważyłam, że Horacy jest jakiś śnięty, zapakowałam go więc do kontenera i wróciłam do przychodni. Tym razem przyjął mnie wysoki brodacz. Niesamowite ciacho.
Dostanę to, na co mam ochotę
– Chyba zawaliłam – rozpłakałam się już przy wejściu. – Ale kompletnie nie znam się na kotach, ojciec nigdy nie pozwalał mi mieć żadnego zwierzęcia… Gdyby koleżanka miała Horacego gdzie zostawić, idąc na operację onkologiczną, chyba bym się nie zdecydowała zostać dla niego matką zastępczą. Tak mi przykro!
– Niech pani nie płacze – brodacz podał mi chusteczkę i wziął kontener na stół.
Wyjął kocura, obmacał go po brzuchu. Ręce miał jak pianista, uwielbiam takie dłonie u mężczyzn. Nie miał obrączki, ani jasnej smugi tam, gdzie mogłaby być. Zmierzył kotu temperaturę, poświecił w oczy, potem podał zastrzyk w kark.
– Po prostu się zestresował w nowym miejscu – wyjaśnił. – Kot też człowiek.
– Och, wiem, Horacy jest wspaniały – powiedziałam. – Nie wybaczyłabym sobie, gdyby coś mu się stało. Tak się cieszę, że do pana trafiliśmy.
Dostałam czopki dla kota, jakieś witaminki i polecenie, by przyjść na wizytę kontrolną.
– Na pewno przyjdziemy – obiecałam.
Wieczorem, gdy już obrobiłam się z czyszczeniem kuwety, znów zadzwonił Konrad.
– Nie odpuszcza – wyjaśniłam Horacemu, gdy z wyrzutem patrzył na wibrujący telefon. – A przecież ja potrzebuję mężczyzny, a nie ofiary losu, jęczącej, że nie ma się gdzie podziać. Chciał zdobywać Elbrus, a od tygodnia nie potrafi dotrzeć z Krakowa do Skawiny, gdzie ma starych. Zablokujemy ten numer i pobawimy się rybką, okej? Nie masz siły, aha… To pogadajmy o twoim weterynarzu – puściłam do kota „oko”. – To jest facet, mniam. Aż ci dzisiaj zazdrościłam, sierściuchu, wiesz? No nic, przyjdzie pora i na badanie Monisi, już ja o to zadbam.
Czytaj także:
„Mój ojciec miał dosyć nudnego, smutnego życia emeryta. Dla dreszczyku emocji… napadł na bank!”
„Dla dobra związku byłem gotów na małe poświęcenie. Opłaciło się. Teraz Marta z wdzięczności traktuje mnie jak księcia”
„Mama była typową Zosią Samosią. Po wypadku jej życie zamieniło się w piekło. Musiała mnie prosić nawet o pójście do toalety”