„Sprzątaczki są traktowane jak zera. Oskarżono mnie o kradzież, straciłam pracę, nie mam za co żyć”

Sprzątaczka oskarżona o kradzież fot. Adobe Stock, U. J. Alexander
Finał tej historii jest gorzki. Wzięta mecenas ma przewagę, choć jest okrutnym człowiekiem. Przez jej pomyłkę i wyrachowanie wylądowałąm na bruku. biednemu zawsze wiatr w oczy.
/ 21.06.2021 08:16
Sprzątaczka oskarżona o kradzież fot. Adobe Stock, U. J. Alexander

Córka udaje, że nie ma rodziny, syn zupełnie nie radzi sobie w życiu. Co za los! W konfrontacji z tą wygadaną i elegancką panią mecenas nie miałam żadnych szans.

Mój szef musiał uwierzyć w jej wersję. Nikomu nie muszę mówić, jak trudno w dzisiejszych czasach o pracę. Zwłaszcza jak się ma ponad 50 lat. I co z tego, że całe życie pracowałam jako bileterka w naszym kinie „Jutrzenka”, wykonując przy okazji wszelkie inne prace? Robiłam za sprzątaczkę, kasjerkę, a przez jakiś czas, jak operator leżał w szpitalu po zawale, nawet puszczałam filmy. Co z tego, pytam.

Gmina zbiedniała, dom kultury zamknięto, a z nim kino. Zostałam na lodzie. Przeszłam na wcześniejszą emeryturę, potem dorabiałam w supersamie, dopóki kierownik nie przyjął swojej kuzynki na stanowisko kasjerki. Moje stanowisko. Tamtego dnia wróciłam do domu, usiadłam w fotelu i zaczęłam myśleć, co dalej. Miałam 56 lat, 900 zł emerytury, męża, który całą rentę wydaje na lekarstwa, syna, który nie może znaleźć stałej pracy, i córkę, która lata temu wyjechała z naszego miasteczka do Poznania i udaje, że nie ma rodziny.

Jeśli nie znajdę pracy, nie dam rady utrzymać domu

A tutaj dach przecieka, w dużym pokoju grzyb… Jakieś 15 lat temu był nawet kupiec na naszą chałupę, ale mąż się nie zgodził jej sprzedać.

– To dom moich dziadków. Tu się urodziłem i tu chcę pomrzeć – oznajmił. Ja wolałabym go sprzedać i kupić mieszkanie w blokach, gdzie są kaloryfery, a nie piece opalane węglem, no i administracja, która zajmie się i grzybem, i przeciekającym dachem. Duma rodowa, też coś. Przez moment pomyślałam, że jestem tak zmęczona codzienną walką, że chyba się poddam, położę i umrę, ale wtedy do drzwi zapukała Łucja, sąsiadka zza płotu.

– Słyszałam, co się stało – powiedziała, gdy zaprosiłam ją na herbatę. – Żeby tego Liszkę pokręciło. Kuzynkę wkręca, a uczciwych ludzi na bruk wyrzuca!

– Co zrobić – wzruszyłam ramionami. – Takie czasy… Tylko nie wiem, co teraz. Pracy u nas nie ma, wyjechałabym, ale nie mogę Antka zostawić. Zresztą Grzesiek też pójdzie na zmarnowanie.

– Dałaby pani spokój, pani Elu. Ten pani syn ma ile, 36 lat? Niech on wyjedzie, choćby do Niemiec na jakieś roboty. Stary chłop, a u rodziców siedzi.

– To nie takie proste – próbowałam bronić syna, lecz jakoś nie mogłam wykrzesać z siebie zbyt wiele energii. Sąsiadka miała rację, powinnam wykopać go z domu, żeby wreszcie wziął się za siebie. Tylko że on był taki… ciepłe kluchy. Znów opadło na mnie takie zmęczenie, że tylko się położyć i zasnąć na wieki.

– Ale, ale! – ożywiła się sąsiadka. – Ja nie przyszłam tu, żeby narzekać, ale zaproponować pani pracę, pani Elu. Zmęczenie uleciało jak ręką odjął.

– Pracę? W sąsiednim mieście od jakiegoś czasu działała firma sprzątająca. Sprzątała szpital, biura fabryki i inne takie w całej gminie. Nawet Urząd Gminy. Dostali podobno jakiś nowy kontrakt i potrzebowali ludzi. – Zatrudniłam się miesiąc temu, roboty dużo, ale nie takiej ciężkiej. I jak usłyszałam o pani kłopocie, to zaraz przybiegłam. Bo trzeba szybko, kolejka jest.

Jeszcze tego samego dnia pojechałam do W. z Łucją, porozmawiałam z kadrową i podpisałam umowę. Do domu leciałam jak na skrzydłach.

– Antoś! – zawołałam, gdy mąż wrócił z przychodni z kolejnymi receptami. – Dostałam pracę. Tyle że będę musiała wyjeżdżać o szóstej i wracać o dwudziestej. Ale za to – dodałam szybciutko, widząc skrzywienie jego ust – będę zarabiać 1600 złotych! O wiele więcej niż w markecie.

Błysk zainteresowania w jego oczach. Fakt, taka suma to dla nas bogactwo.

– To może kupimy wreszcie nowy telewizor na raty – usłyszałam w progu głos syna. – Taki, mama wie, ze 40 cali. Żeby już nie dziadować na tym lampowym.

– Ty na telewizor to sam zapracuj – fuknął na to mąż. – A jak ci się nasz nie podoba, to nie oglądaj. I znów zaczęli się kłócić. Machnęłam na nich ręką i wyszłam do kuchni robić obiad na następny dzień. Bo wrócę późno, a oni przecież muszą zjeść coś ciepłego.

Po roku sprzątałam jak automat, byle szybciej

Ta praca spadła mi jak z nieba. Owszem, lekko nie było, czasem, jak się nie wyrabiałam, wracałam do domu o 21, ale było warto. Zaczęłam nawet odkładać na dach, na odgrzybienie. Do południa sprzątaliśmy przychodnię i szpital w M., raz w tygodniu brygadzista wiózł nas do sąsiedniego miasta do sądu. A codziennie po szesnastej wchodziliśmy do biurowca w mieście oddalonym od mojego miasteczka o 30 kilometrów.

Po 19 kierowca zabierał mnie i dwie inne sprzątające z powrotem do M. Bywało, że pojawiały się jakieś dodatkowe zlecenia – a to sprzątnięcie po jakiejś imprezie u adwokatów, a to coś innego… Płatne były dodatkowo, więc nie narzekałam. Tylko że czułam coraz bardziej, że nie jestem już taka młoda. Byłam bardzo zmęczona. Pamiętam tamten dzień – sprzątałam właśnie czwarte piętro biurowca, gabinety kierowników. Łucja była na trzecim, Krysia na drugim. Taki miałyśmy podział. Odkurzyć wykładziny odkurzaczem, szmatką meble, biurka, opróżnić kosze, zanieść szklanki i kubki do kuchni, włączyć zmywarkę, zmyć podłogę korytarza, szyby i klamki. Szybko, szybko, bo pokoi dużo, a czasu mało…

Czy widziałam, co leżało na biurku kierowniczki działu windykacji? Nie mam bladego pojęcia, biurko podobne do innych, a ja już tak się wyszkoliłam po roku pracy, że widziałam tylko to, co trzeba było sprzątnąć…

– Pani Elżbieto – wezwał mnie następnego dnia brygadzista. – Dostałem informację, że z biura jednego z naszych klientów zginął smartfon. – Słucham? – spytałam, bo mnie zaskoczył. – Co to jest smartfon? Tym razem on był zaskoczony.

– Pani nie wie? To taka specjalna komórka. Prawie jak komputer.

– A po co mi ona?

– Żeby sprzedać na przykład. Można dostać na Allegro i kilkaset złotych. Patrzył mi w oczy, a ja nagle zrozumiałam, że on mówi poważnie. Oskarża mnie!

– Niczego nie wzięłam – oburzyłam się. – Nigdy w życiu niczego nie ukradłam!

– Pani Elu. Klientka mówi, że zostawiła komórkę na biurku. Rano przyszła i jej nie znalazła. Na piętrze po wyjściu pracowników była tylko pani. Za panią strażnik zamknął drzwi i włączył alarm. Klientka przyszła jako jedna z pierwszych… Nasza firma nie może sobie pozwolić na utratę zaufania klientów. A to nasi pracownicy budują to zaufanie – zaznaczył. – Niech pani pomyśli. Może zauważyła pani telefon i schowała gdzieś w biurze, żeby nie kusił złodziei? Możemy tam pójść i pani pokaże, gdzie go schowała…

Jezu, co za bezduszna, wredna baba!

Patrzył w taki sposób, że od razu dotarł do mnie przekaz: „Daję ci szansę, kobieto. Oddaj komórkę, a my powiemy, że spadła pod biurko albo że ją schowałaś…”. Czułam się dotknięta do żywego tym posądzeniem. On już był pewien, że ukradłam, ale jako porządny człowiek, dawał mi szansę. Już ja powiem mu do słuchu, że nie można oskarżać uczciwej kobiety! Nagle zrozumiałam, że moja duma jest w tym wszystkim najmniej ważna. Tu chodziło o moją pracę.

– Panie brygadzisto złociutki – ręce zaczęły mi się trząść. – Niczego nie widziałam na biurku. Niczego nie ukradłam. Przysięgam na Boga i wszystkich świętych. Musi mi pan uwierzyć!

– To nie ja mam uwierzyć, a klientka. No to pojechałam do tej baby. Biurowiec za dnia, kiedy pełno było w nim pracowników i klientów, wyglądał dziwnie, inaczej. Ja znałam budynek jakby pusty, wymarły. Ledwie trafiłam do pokoju 46, gdzie urzędowała pani mecenas. Próbowałam sobie przypomnieć poprzedni wieczór. Na biurku stała filiżanka, talerzyk po pączku, kilka jednorazowych chusteczek walało się na podłodze. Biurko wymagało wyczyszczenia – jak zawsze, bo mecenas jadła tu, piła i lśniący blat zawsze wyglądał jak chlew.

– Przysięgam, że komórki na biurku nie było – powiedziałam kobiecie, która patrzyła na mnie jak na wstrętnego robaka. – Wyczyściłam cały blat, zauważyłabym. Nie było. Proszę poszukać gdzie indziej… Może upadła w samochodzie? To był błąd. Kobieta – zimna, wysuszona dietami trzydziestoparolatka – niemal uniosła się w powietrze ze złości.

– Suponuje pani, że nie wiem, co robię? Że mam demencję starczą?! – tu spojrzała na mnie wzrokiem znaczącym, że na tę demencję to z pewnością cierpię ja. – Mam pamięć fotograficzną, niczego nie zapominam! Komórka tu była, jak wychodziłam, i nie było jej, gdy wróciłam. Jest warta trzy tysiące złotych i jeśli się nie znajdzie, to chcę zwrotu pieniędzy. Poza tym… zastanawiam się, czy to nie jest przypadek szpiegostwa przemysłowego.

– Proszę? – zmartwiałam. Jezu, ta kobieta używała słów, których w życiu nie słyszałam. Nawet nie wiem, czy mogłam się jedynie obrazić, czy już powinnam się bać. Słowo szpiegostwo zabrzmiało dla mnie przerażająco. Mecenas patrzyła na mnie z pogardą.

– Nie, jest pani za głupia na szpiegostwo – stwierdziła w końcu. – Odda mi pani pieniądze za telefon i nie oskarżę pani o kradzież, nie zgłoszę na policję. Trzy tysiące? Jezus Maria… Przez ostatnie pół roku udało mi się odłożyć tysiąc złotych. Zadatkowałam na dach…

– Nie mam tylu pieniędzy – jęknęłam. – Nie ukradłam! Proszę, ja stracę pracę. Prawie płakałam, ale w oczach kobiety nie widziałam zrozumienia.

– Pani problem. Nie mój. Proszę wybierać: policja, sąd, więzienie. Albo kasa. Wyszłam na miękkich nogach. Serce biło mi tak szybko, że bałam się zawału. Nie miałam wyjścia. Nie chciałam iść do więzienia. Tylko skąd ja wezmę dwa tysiące? I co z dachem? Gdy powiedziałam mężowi o problemie, rozejrzał się po mieszkaniu.

– Jezu, Ela, my nawet nie mamy co zastawić – powiedział, i oklapł.

Wzięła trzy tysiące, nawet się nie wahała!

Jaki był finał? Oczywiście straciłam pracę, mimo że Łucja i inne koleżanki wstawiły się za mną. Właściciel firmy nawet nie chciał słyszeć ani o tym, żebym została, ani o pożyczce. To koleżanki z firmy złożyły się, dorzucił się mój syn, który zaczął oszczędzać na telewizor… Nie poszłam do więzienia. Tylko pozostał ból głowy, jak ja spłacę wszystkim te półtora tysiąca.

Zaczęłam szukać pracy, ale nie chciano mnie wziąć nawet na sprzątaczkę. Fama poszła, że kradłam… A nawet jeśli nie kradłam, to byłam zamieszana. To jak wyrok. Miesiąc później, gdy smażyłam cebulę i ziemniaki na kolację, do drzwi zapukała sąsiadka. Otworzyłam.

– Cześć, Elunia – powiedziała Łucja i wpakowała się do środka. Ostatnio często rozmawiałyśmy. Niesamowite, że wcześniej nawet nie wiedziałam, jaka to fajna kobieta, a żyłyśmy obok siebie ze czterdzieści lat… – Jak coś ci powiem, to padniesz! – oznajmiła, gdy weszłyśmy do kuchni. No to najpierw usiadłam za stołem, Łucja opadła na krzesło obok. – To czwarte piętro dostałam po tobie – zaczęła Łucja. – No i dzisiaj, wyobraź sobie, sprzątam w biurze tej twojej mecenas, a ona nagle wraca. Razem z jakimś facetem, też takim wymuskanym, eleganckim. Ona zaczyna grzebać na biurku, zagląda do szuflad i potem pyta mnie, czy nie widziałam jej komórki. Rany, serce to mi do pięt opadło, bo już widziałam siebie za kratami. Mówię, że nie, dopiero weszłam. Ta wkurzona, rozgląda się, i wtedy ten facet mówi: „Może znów zostawiłaś ją u masażysty jak miesiąc temu.”

Baba nagle syknęła, spojrzała na niego i na mnie, żeby on mordę w kubeł, bo ja słucham. Ten wzruszył ramionami, że nic się nie stało. Bo pewnie ja głucha, ślepa i bez jednej komórki w mózgu. Rozumiesz? Zrobiło mi się gorąco. – Ta wyfiokowana świnia znalazła telefon, ale nikomu nie powiedziała. Wzięła pieniądze… – aż mi tchu zabrakło. – Złodziejka – dorzuciła Łucja i pokiwała głową. – Bogatemu nigdy dość, a biednemu wiatr w oczy.

Całą noc wyobrażałam sobie zakończenie tej całej sprawy – baba przyzna, że nic nie ukradłam, odda pieniądze, a ja z powrotem dostanę moją pracę.

Zostało mi już tylko poczucie godności

Cóż… Choć powiedziałyśmy o wszystkim brygadziście, a potem szefowi, nic się nie zmieniło. Poszłam do mecenas, a ta:

– To mi to udowodnijcie. – Jeśli nie powie pani prawdy, nie dostanę już pracy. Zrobiła pani ze mnie złodziejkę. To nieuczciwe.

– A kto powiedział, że świat jest uczciwy? – parsknęła. – I niech pani przestanie płakać. Każdy troszczy się o siebie. Jeśli powiem prawdę, stracę twarz i prestiż.

Od trzech miesięcy żyję tylko z emerytury. Założyłam w sądzie sprawę o pomówienie i wyłudzenie trzech tysięcy złotych od pani mecenas, a w sądzie pracy o przywrócenie stanowiska. Wiem, że nie wygram. Jestem za słaba, a oni silni i zbyt bezwzględni. Ale przecież nie mogę pozwolić wszystkim jeździć po mnie jak po łysej kobyle. Straciłam pracę, ale pozostało mi jeszcze poczucie godności.

Czytaj także:
„Mój mąż uparł się, że pies nie będzie spał w łóżku. Nie przez bakterie, ubzdurał sobie, że musi zachować hierarchię”
„Moja siostrzenica jest dorosłą babą, a ciągle żeruje na swoich rodzicach. Bo »ma wygórowane ambicje«!”
„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”

Redakcja poleca

REKLAMA