„Pomagam wszystkim kobietom, które nie mogą liczyć na swoich mężów. Swój biznes nazwałem… mąż do wynajęcia”

mężczyzna który ma pomysł na biznes fot. Adobe Stock, BullRun
Jest wiele kobiet, które nie mogą liczyć na mężów, a potrzebują pomocy. Ja na tym korzystam!
/ 16.06.2021 14:03
mężczyzna który ma pomysł na biznes fot. Adobe Stock, BullRun

Kiedy zwolnili mnie z pracy, kolega z działu technicznego dał mi w prezencie książkę zatytułowaną „Kto zabrał mój ser?”. Nie chodziło w niej, rzecz jasna, o żaden ser, tylko o to, jak ludzie reagują na zmiany; czy traktują je jako dopust boży, czy jako wyzwanie i szansę na poprawę losu. Przeczytałem z ciekawości, choć kumplowi łatwo było udawać mądralę. Zostało mu zaledwie pięć lat do emerytury i w zasadzie w pracy był nietykalny. Co innego ja. Nie miałem jeszcze trzydziestki, przepracowałem tu ledwie kilka lat, więc poleciałem jako pierwszy, kiedy firma została przejęta przez zagranicznego inwestora i zaczęła na gwałt ciąć koszty.

Praca serwisanta w firmie ciepłowniczej do lekkich nie należała, ale ją lubiłem. Miałem dobry kontakt z ludźmi, umiałem zagadać, robota w rękach mi się paliła, a że w biurze większość załogi stanowiły panie, więc przy okazji wykonywałem dla nich drobne usługi koleżeńskie – a to przepchanie zlewu w łazience, a to podłączenie gniazdka, a to naprawa elektrycznego czajnika. To nie należało do moich obowiązków, ale byłem z zamiłowania „złotą rączką”, więc bez problemu dawałem sobie radę.
Kiedy odbierałem ostatnią wypłatę – pieniądze za trzymiesięczne wypowiedzenie nieco tylko poprawiły mi humor – pani Krysia siedząca przy kasie uśmiechnęła się do mnie smutno.
– I kto mi teraz przyjdzie pomóc, jak to truchło znów padnie? – zadała retoryczne pytanie.

„Truchłem” nazywała stary czajnik elektryczny, jedną z częściej psujących się rzeczy, jakie w życiu widziałem. Ale pani Krysia miała do niego sentyment, bo był prezentem od córki, która mieszka w Irlandii. Chciałem powiedzieć, że przydałby się jej mąż, jednak w porę ugryzłem się w język. Była wdową.

I właśnie wtedy mnie olśniło. Ile takich kobiet mieszka na naszym osiedlu? Niekonieczne wdów, ale po prostu potrzebujących męskiej pomocy od czasu do czasu? Ciekawe tylko, czy będą chciały za tę pomoc zapłacić i... skorzystać z moich usług?! Ale tego nie mogłem sprawdzić inaczej, niż próbując. Nie zamierzałem tkwić bezczynnie na bezrobociu. Postanowiłem poszukać innej drogi do „sera”.

Poszedłem do naszego firmowego zakładu poligraficznego. Byli mi winni przysługę, bo dość często zapychał im się odpływ w toalecie; za przysłowiowe pół litra dobiliśmy targu. Godzinę obmyślaliśmy razem z majstrem i dwoma drukarzami tekst na wizytówkę; wtajemniczyłem ich w mój plan, bo potrzebowałem dobrej rady. Wreszcie wszystko ustaliliśmy i majster poprosił, żebym wpadł za trzy dni.

To był dla mnie trudny i pracowity okres. Po pierwsze, musiałem założyć firmę. Po drugie, próbowałem wymyślić absolutnie wszystko, co może się zepsuć w zwykłym mieszkaniu w blokach i na każdą usterkę znaleźć odpowiednią receptę. Kupowałem narzędzia, materiały, uszczelki, kleje, gipsy. No i komórkę firmową. Kiedy już to wszystko zrobiłem  – z odprawy zostało niewiele, ale przecież miałem szczerą i głęboką nadzieję, że wkrótce zacznę zarabiać.
Drukarz z życzliwym uśmiechem wręczył mi sporej wielkości paczkę.
– Ile tego jest? – zapytałem zdumiony.
– Dziewiętnaście i pół tysiąca.
– A czemu nie okrągłe dwadzieścia? – zakpiłem.
Drukarz pokiwał głową.
– Było dwadzieścia – stwierdził z dumą. – Ale dzisiaj chłopaki roznosili zamówione druki po zakładzie i przy okazji do każdej paczki wrzucili kilka sztuk. Sprytnie, co! – zarechotał.

Pierwszy telefon miałem dokładnie w trzy minuty później...
Dzień dobry, tu „mąż do wynajęcia” – powiedziałem nieco drżącym głosem, odbierając komórkę. – W czym mogę pani pomóc?
– Eee... – kobieta po drugiej stronie była wyraźnie zaskoczona. – A skąd pan wie, że potrzebuję pomocy?
– Bo inaczej by pani nie dzwoniła – odparłem. – Co się zepsuło?
– Dostałam telefon do pana od znajomej z zakładu, która widziała pana wizytówkę – zaczęła się tłumaczyć.
– Bo widzi pan... ja jestem zamknięta w domu...
– Ale w jakim sensie?
– No, dziecko wyszło wcześniej do szkoły i zamknęło mnie na klucz, a my mamy zamek Gerda, więc jak się zamknie od zewnątrz na dwa razy, to od środka nie można otworzyć. Próbowałam rozkręcić ten cholerny zamek i chyba coś zepsułam. Zadzwoniłam do sąsiadki, podałam jej klucz przez okno i poprosiłam, żeby mnie wypuściła, ale... zamek się zaciął.
– Jaki adres?

Podała mi numer domu i mieszkania. Jej blok był tuż za płotem zakładu, więc dotarłem na miejsce w pięć minut. Narzędzia miałem w samochodzie; uwolnienie jej zajęło mi dwie minuty. Kobieta z radości omal nie rzuciła mi się na szyję, ale powstrzymała się w ostatniej chwili.
– Ile płacę? – zapytała.
– Jest pani moją pierwszą klientką w życiu, dlatego proszę tę usługę przyjąć jako prezent od firmy – wypaliłem.
Spojrzała na mnie w zamyśleniu.
– Zgoda – powiedziała wreszcie. – Ale wie pan co? Skoro już pan przyszedł, a ja nie poszłam do pracy, to może... naprawi pan kran w kuchni? Cieknie już od dwóch tygodni, mąż do takich spraw ma dwie lewe ręce, a fachowiec ze spółdzielni, który miał się pojawić jakiś czas temu, dotąd nie raczył...
– Z największą przyjemnością.

Wymiana uszczelki zajęła mi kwadrans i skasowałem za nią piętnaście złotych. Kobieta była zachwycona i z miejsca wzięła ode mnie kilka wizytówek, żeby rozdać sąsiadkom. W drodze do domu wrzuciłem jeszcze kilkadziesiąt z nich do skrzynek w kilku blokach. Za godzinę miałem drugi telefon – pęknięty wąż od pralki w sąsiedniej klatce schodowej. Pół godziny później byłem bogatszy o dwadzieścia złotych i kolejną zadowoloną klientkę.
Po południu komórka zaczęła dzwonić jak szalona...

Na naszym osiedlu jest ponad cztery tysiące mieszkań. W każdym z nich przynajmniej raz w miesiącu coś trzeba zrobić, naprawić, ulepszyć, wymienić. Uszczelki, gniazdka, powieszenie obrazka, zepsuty ekspres do kawy, grzejąca lodówka czy nie grzejąca lokówka... Pracuję od świtu do późnego wieczora, zarabiam dwa razy tyle, co w zakładzie, a domowej roboty wypieków zjadam ze dwa kilogramy dziennie. I codziennie błogosławię tych wszystkich leniwych facetów, którym w domu nie chce się nawet kiwnąć palcem. To dzięki nim, jako „mąż do wynajęcia”, zawsze mam jakieś zajęcie.

Czytaj także:
„Po 40 latach małżeństwa mam dość własnego męża. Tylko siedziałby w fotelu, a ja chcę jeszcze pokorzystać z życia!”
„Musiałem zatrudnić się poniżej moich kwalifikacji. Żona powiedziała mi, że nie będzie utrzymywać darmozjada”
„Mój mąż nie żyje. Zostałam sama z 4 dzieci, w tym jednym niepełnosprawnym umysłowo”

Redakcja poleca

REKLAMA