Właściwie nie wiem dokładnie, o co nam poszło. Czy kłótnie zaczęły się od tej żaglówki, którą mąż kupił od kumpla po śmierci jego ojca? Kiedyś żeglowaliśmy nią całą trójką i Kuba twierdził, że ta łódka przywołuje u niego wspaniałe wspomnienia.
– Ale gdzie my ją teraz będziemy trzymać? – byłam wściekła.
Przecież mieszkamy w bloku, nie załadujemy łódki do piwnicy!
– No jak to gdzie? Tam, gdzie jest teraz! – mój mąż był zdziwiony, że w ogóle pytam.
– To po co ją kupiłeś, zamiast czasami wypożyczać? Od kiedy my śpimy na pieniądzach? – wrzasnęłam w końcu.
Jego finansowa beztroska doprowadzała mnie do szału. Niczego nie było można zaplanować, bo nagle okazywało się, że mąż wydał nasze oszczędności na wakacje w Egipcie albo na supertelewizor najnowszej generacji.
– Myślałem, że ci się spodoba – tłumaczył się potem ze skruchą.
– Mnie to by się podobała stabilizacja finansowa, tylko nie wiem, czy z tobą kiedykolwiek ją osiągnę! – w głowie mi się nie mieściło, że nie widzi podstawowych rzeczy. – Przecież żyjemy na czterdziestu metrach! Nie stać nas na większe mieszkanie.
– Są inne priorytety w życiu – powtarzał wtedy Kuba.
A ja? Ja dostawałam białej gorączki. Uważałam, że on chce się w życiu tylko bawić, podczas gdy najważniejsza powinna być rodzina. Kiedy byłam na niego zła, a zdarzało się to coraz częściej, przestawałam się do niego odzywać. Potrafiłam tak milczeć całymi dniami, komunikując się z nim tylko za pośrednictwem naszego dziesięcioletniego syna. Widziałam, że Kubę to boli i byłam z tego bardzo zadowolona. Myślałam, że może następnym razem dziesięć razy się zastanowi, zanim znowu zrobi coś bez porozumienia ze mną.
Spakował torby i się wyprowadził
Niestety, nie zauważyłam momentu, kiedy Kuba więcej niż ze mną zaczął rozmawiać z jakimiś ludźmi na czacie. Potrafił całe wieczory spędzać przy komputerze. Niby mnie to nie interesowało, aż pewnego dnia odkryłam, że szczególnie często kontaktuje się z jedną dziewczyną.
– Masz z nią romans! – zarzuciłam natychmiast mężowi.
Zaprzeczył, co jeszcze bardziej mnie podkręciło. Im więcej mi tłumaczył, że się tylko przyjaźnią i mają wspólne tematy do rozmowy, tym bardziej byłam wściekła.
– Tematy to powinieneś mieć ze mną! – aż się zagotowałam.
– Ale przecież ty się do mnie nie odzywasz… – odparł na to, zdumiony moim atakiem.
Choć miał rację, nie zamierzałam się poddać. Wpadłam w furię i zaczęłam mu wypominać różne rzeczy, nawet sprzed kilku lat.
– Ewa, daj spokój – powtarzał, ja jednak byłam jak w amoku.
– Wiesz, w sumie to może byłoby lepiej, gdybym się na jakiś czas wyprowadził? – zaproponował wtedy nagle Jakub.
Zamarłam.
– Do niej? – rzuciłam po chwili.
– Nie, do kumpla. Został sam, jego żona wyjechała za granicę do pracy. Odpoczęlibyśmy od siebie – argumentował mój mąż.
A ja poczułam się zwyczajnie zdradzona.
– Nie masz prawa tak mnie podle lekceważyć! – wrzasnęłam. – Chcesz się wyprowadzić, to się wyprowadzaj! Tylko nie na kilka tygodni, a… na dobre!
Byłam pewna, że jeśli przyjmę takie stanowisko, to on się opamięta i zostanie. Tymczasem on jeszcze tego samego wieczoru zaczął pakować swoje torby.
Nie mogłam tego znieść! I w dodatku, nie wiadomo dlaczego, to na mnie nasz dwunastoletni syn patrzył oskarżycielskim wzrokiem.
– Tatuś postanowił nas zostawić! – powiedziałam do Szymka, żeby wszystko było jasne.
– Nieprawda! – gwałtownie zaprzeczył Jakub. – Ja chcę tylko pewne rzeczy sobie porządnie przemyśleć! A do ciebie wpadnę jutro po szkole – zapowiedział synowi.
I rzeczywiście, regularnie widywał się z Szymkiem, natomiast o mnie jakby zapomniał. Było mi z tym strasznie źle, ale za żadne skarby świata nikomu bym się do tego nie przyznała… Postanowiłam być twarda. „Jeśli Jakub ma do nas wrócić, to proszę, ale tylko na moich warunkach!” – myślałam. Wprawdzie nie miałam ich sprecyzowanych, ale mąż przecież także jakoś się nie fatygował, aby ze mną rozmawiać. Odzwyczajaliśmy się od siebie i z czasem wszelkie rozmowy, nawet te dotyczące tylko Szymka, stały się coraz trudniejsze.
A mogło już być po wszystkim...
Aż w końcu, po pięciu miesiącach mieszkania osobno, padło między nami po raz pierwszy słowo: rozwód. Byłam pewna, że to on je wypowiedział, chociaż potem Kuba utrzymywał, że ja. A przecież dobrze pamiętałam, jak mu powiedziałam, że po rozwodzie wreszcie będzie mógł się związać z inną kobietą, która mu bardziej będzie odpowiadać.
– Na przykład z tą z internetu! – wypomniałam. – Jak ona miała na imię? Przypomnisz mi?
– Nie mam pojęcia! Mówiłem ci, że tylko sobie gadaliśmy. Znam jedynie jej nick. Czy ty naprawdę nie możesz mi odpuścić? Nawet jak już podjęliśmy decyzję o rozstaniu?! – jęknął.
– Odpuścić? – nie zrozumiałam go.
– Tak, przestać się o wszystko czepiać! – Jakub zaczął wylewać swoje żale. – Cokolwiek zrobiłem, dla ciebie wszystko było źle. Chciałaś mnie programować jak robota, dokładnie pod swoje potrzeby, a ja przecież jestem człowiekiem, dorosłym facetem, mam własne zdanie.
– Dajmy sobie już z tym spokój – poddałam się, myśląc, że za miesiąc i tak będzie po wszystkim.
No i faktycznie byłoby dziś po wszystkim – gdyby nie ta bomba! Ktoś podobno poinformował policję, że ją podłożył w gmachu sądu, i wszystkich nas ewakuowali dziesięć minut przed naszą sprawą rozwodową! Byłam tak wściekła, że nie zareagowałam na propozycję Kuby, abyśmy poszli na kawę. Poleciałam do domu, zamknęłam się w łazience i ze złości i wielkiego żalu poryczałam.
Kiedy wyszłam, uderzyło mnie to, jak u nas jest cicho. Ostatnio zawsze było tak cicho. Szymek, odkąd wrócił z kolonii, zamykał się u siebie i Bóg raczy wiedzieć, co tam robił. Pewnie grał na play station, prezencie od ojca. „No tak, teraz go nawet nie interesuje, czy rozwiedliśmy się, czy nie. Tacy są właśnie wszyscy faceci, nawet mój syn! Nie widzą dalej niż czubek własnego nosa” – pomyślałam gorzko.
Poszłam do kuchni, ale zanim zdążyłam sobie zrobić kawę, rozległ się dzwonek do drzwi. Otworzyłam, nawet nie patrząc przez wizjer, bo byłam pewna, że to sąsiadka po sól. Tymczasem w progu stali… policjanci.
– Słucham? – zdumiałam się ich widokiem, ale prawdę mówiąc, pomyślałam sobie, że to jakaś pomyłka, bo niby co mieli do roboty w moim domu?
– Czy pani jest właścicielką numeru telefonu komórkowego 597…? – zapytali.
– No ja. Chociaż w zasadzie numer należy do mojego syna – wykrztusiłam mocno zaskoczona. – A o co właściwie chodzi? – natarłam na nich.
– Z tego numeru zadzwoniła osoba, która wywołała fałszywy alarm bombowy w sądzie – usłyszałam i zanim dotarło do mnie, co powiedzieli, wykrzyknęłam:
– W sądzie? Ależ ja tam właśnie dzisiaj byłam!
Od razu połączyli kropki
Nie mogłam uwierzyć, że mój syn miał coś wspólnego z alarmem, który spowodował ewakuację całego gmachu sądu!
– Przecież to jeszcze dziecko… – wyszeptałam. – Po co miałby to robić? To bez sensu.
– Zaraz go zapytamy. A pani co robiła w sądzie? – zainteresował się jeden z policjantów.
– No, miałam sprawę rozwodową – przyznałam, a funkcjonariusze wymienili spojrzenia.
– O co chodzi? – zdenerwowałam się jeszcze bardziej. – Co pan mi tu sugeruje?
Jakoś nie potrafiłam powiązać tych dwóch rzeczy w głowie, za bardzo byłam zdenerwowana. A oni od razu to zrobili!
– Tak, to ja zadzwoniłem na policję, że jest bomba! Bo nie chciałem, żebyście się z tatą rozwiedli! – przyznał się chwilę później mój syn.
– Ale dlaczego? – spytałam z osłupieniem. – Przecież dla ciebie nic by się nie zmieniło…
– Jak to nie?! – wybuchł Szymek. – Przecież już jest inaczej! Ciągle się z tatą kłócicie i on z nami nie mieszka! Dlaczego wyrzuciłaś go z domu?
– Wcale go nie wyrzuciłam, synku… – wyszeptałam przestraszona jego oskarżeniami.
– Byłaś dla niego już tak bardzo niemiła, że wcale mu się nie dziwię, że sobie poszedł – wymamrotał, spuszczając głowę.
– Ja byłam niemiła?!
– O wszystko miałaś do niego pretensje! A przecież on tak bardzo się starał, żeby było fajnie, ciekawie… Teraz, kiedy nie mieszka z nami, można umrzeć z nudów! – stwierdził Szymek.
Miał sporo racji… Wiedziałam to już wcześniej, tylko się tak strasznie zacietrzewiłam.
– Może powinni państwo jeszcze przemyśleć sobie ten rozwód? – zasugerował policjant.
Milczałam dłuższą chwilę, aż na korytarzu rozległy się męskie kroki. Ktoś szedł po schodach. Jakub. Wszędzie bym poznała jego charakterystyczny, lekki chód! Serce mi skoczyło do gardła.
– Co tu robisz? – zapytałam.
– Przyszedłem z tobą pogadać – rzucił, patrząc z niepokojem na policjantów. – Coś się stało?
– Niestety, tak. I zanim państwo porozmawiają ze sobą, trzeba będzie złożyć wyjaśnienia w komisariacie.
Czyn Szymka nie przeszedł bez echa. Sprawa musiała trafić do prokuratury, która jednak – po rozpatrzeniu jej i zapoznaniu się z dobrymi stopniami syna na koniec roku w szkole i naszą domową sytuacją – postanowiła ją umorzyć. Mimo wszystko nie uchroniło nas to od pokrycia wszystkich kosztów akcji policji.
– Na wszelki wypadek na rok przyznamy państwu kuratora – usłyszeliśmy od pani prokurator. – I muszą państwo poddać się rodzinnej terapii.
Zgodziliśmy się oboje, że taka terapia jest nam potrzebna. Chodzimy na nią od roku. Po pewnym czasie zaczęliśmy odkrywać siebie na nowo. Jako ludzi i jako rodzinę. Rozwód odłożyliśmy i mamy nadzieję, że w końcu nie będzie nam potrzebny.
Czytaj także:
„Umierająca ciotka zdradziła mi swoją tajemnicę. Tylko ja wiem, że ta ciepła, dobra kobieta miała też drugą twarz...”
„Na strychu znalazłem stare zdjęcia ze ślubu mamy. Sęk w tym, że facet obok niej wcale nie był moim ojcem. A może... był?”
„Mój pacjent odrzucał kobietę, którą kochał. Panicznie się bał, że nie spełni jej oczekiwań w łóżku. Wszystko przez matkę”