„Mój syn był uzależniony od komputera. Bałam się, że nie poradzi sobie na wsi, gdy ciotka zaprzęgnie go do roboty”

Nastolatek gra fot. Adobe Stock, motortion
„Kiedy przyjechałam po Igora, nie było go. Wrócił po jakiejś godzinie. Cały zarumieniony, uśmiechnięty od ucha do ucha, z podrapanymi i posiniaczonymi kolanami. Nie mogłam go poznać, kiedy pełnym emocji głosem zaczął opowiadać...”.
/ 21.02.2022 06:58
Nastolatek gra fot. Adobe Stock, motortion

– W waszej szkole organizują półkolonie na ferie – przeglądałam kartki od nauczycielki Igora.

– Ale ja nie chcę iść na żadne półkolonie – zaprotestował syn.

– Nie możesz całymi dniami siedzieć w domu – tłumaczyłam.

– Chcę jechać do cioci Amelii.

– Poważnie? – zapytałam.

– Muszę odwiedzić kumpli – powiedział mały. – A poza tym ciocia obiecała upiec moje ulubione ciasto.

„Tego w życiu bym się nie spodziewała” – pomyślałam.

Powróciły wspomnienia z lata…

W wakacje, kiedy musiałam wyjechać na dwa tygodnie, a Adam wracał do domu tak późno, że nie byłby w stanie zająć się synem, zawieźliśmy go do Amelii. Nikt inny z rodziny nie mógł go wziąć. Boże, jak ja się wtedy martwiłam. Co prawda, Igor zdał już do czwartej klasy i nie był aż takim małym dzieckiem, ale znałam metody wychowawcze ciotki Amelii. Choć była osobą starszą, nie pozwalała sobie w kaszę dmuchać. Ciotka nawet najbardziej krnąbrne dziecko potrafiłaby sprowadzić na prostą.

Prawie trzęsłam się ze strachu na samą myśl, jak Igor sobie poradzi. Bez komputera, bez telewizora, bez internetu. Ciotka zagoni go do pomocy w gospodarstwie, a przecież on jest takim kruchy!

Kiedy wiozłam syna na wieś, był naburmuszony i się do mnie nie odzywał. A ja wspominałam swoją pierwszą wizytę u cioci… Byłam wtedy nastoletnią panną i pierwszy raz w życiu miałam odwiedzić tę daleką krewną. Amelia złamała rękę i ktoś musiał jechać do niej i jej pomagać. Padło na mnie.

Ciotka Amelia okazała się zrzędliwą i upartą kobietą. Żyła bez prądu, choć we wsi dawno go założono, bieżącej wody też w domu jeszcze nie miała.

– Tyle lat mogłam nosić wodę ze studni i myć się w misce, ty też przeżyjesz przez miesiąc – odburknęła zapytana. – Zresztą wcale nie musisz się myć. Mnie to nie przeszkadza.

Od następnego dnia zagoniła mnie do pracy. Okazało się, że trzeba posprzątać cały dom i strych, oporządzić zwierzęta, narąbać drewna, kazała mi nawet płot naprawić! Od rana do wieczora miałam co robić! Raz, gdy była burza, ciotka zapaliła gromnicę, padła na kolana i zmusiła mnie, żebym razem z nią odmawiała zdrowaśki. Jak się potem dowiedziałam, dom nie miał piorunochronu.

Ale trzeba przyznać, że ciocia na mnie nie oszczędzała. Kiedy byłam głodna, robiła takie obiady, że do tej pory pamiętam ten niesamowity smak. Gdy dostałam kataru, specjalnie dla mnie ubiła kurę i zrobiła pyszny rosół. Codziennie otwierała słoiki z przetworami, a kiedy wyjeżdżałam, wcisnęła mi całą torbę wałówki. To był naprawdę niesamowity miesiąc, pełen sprzecznych emocji.

Kiedy dzwoniłam, wciąż narzekał 

A teraz, dwadzieścia lat później, wydawałam własnego syna na jej łaskę. Wiedziałam, że będzie miał lepsze warunki niż ja kiedyś, bo teraz ciotka miała już prąd i bieżącą wodę. Mogłam mieć też nadzieję, że przez te wszystkie lata trochę złagodniała i będzie potrafiła zająć się delikatnym jedenastolatkiem.

– A więc to jest ten Igor? – burknęła ciocia na powitanie.

– Tak, ciociu – powiedziałam, siląc się na uśmiech. – Igor, przywitaj się.

– Dzień dobry – mruknął.

Przeszliśmy do kuchni, która prawie nic się nie zmieniła.

– Aleś ty chudy, dziecko – mówiła ciocia, robiąc nam herbatę. – Będzie trzeba cię trochę podtuczyć. I takiś blady. Może chory?

– Nie, ciociu, ma taką karnację – próbowałam wytłumaczyć.

– Uhm, karnację, widać, że całymi dniami siedzi w domu i nic nie robi.

Ciężko mi było zostawiać syna pod opieką ciotki Amelii, ale w końcu musiałam go pożegnać…

– Mamo, mogę jechać z tobą? – prosił Igor. – Ciocia jest taka niemiła.

– Nie mogę cię wziąć w delegację, synku – zbierało mi się na płacz.

Przez kolejne dwa dni syn dzwonił do mnie po kilka, kilkanaście razy. Wciąż narzekał na ciocię, na to, że nie ma internetu, za to jest mnóstwo pracy. Tęsknił za mną, a ja, słuchając go, cierpiałam chyba jeszcze bardziej niż on. Jednak potem telefony się urwały.

Z początku odetchnęłam z ulgą, ale po kilku godzinach zaczęłam się martwić. Sama zadzwoniłam do Igora. Odebrał za trzecim razem.

– Cześć, mamo – powiedział.

– Cześć, jak się masz? – zapytałam.

– Dobrze… Wiesz, nie mam czasu, muszę lecieć – odparł i się rozłączył.

I tak było za każdym razem, kiedy do niego dzwoniłam. Nie wiedziałam, co się dzieje, dlaczego syn nie miał dla mnie czasu, co robił? Jednak z jego głosu mogłam wywnioskować, że był zadowolony…

Od razu pobiegł na podwórko

Dwa tygodnie minęły szybko. A kiedy wróciłam z delegacji, wraz z Adamem pojechaliśmy po Igora.

– Dzień dobry, ciociu – przywitałam się. – A gdzie Igor?

Poczułam ukłucie niepokoju, kiedy syn nie przybiegł się przywitać.

– A gdzieś się szwenda z miejscowymi dzieciakami – odpowiedziała Amelia, machając dłonią.

– Jak to? Sam?! Bez opieki? A jak coś mu się stanie? – zmartwiłam się.

– Spokojnie, to duży chłopak – powiedziała. – Niepotrzebnie się nad nim trzęsiesz. Nie pamiętasz, jak ty bawiłaś się w jego wieku? Całymi dniami gdzieś znikałaś i wracałaś do domu tylko na posiłki.

– No w sumie – westchnęłam. – Ale to były inne czasy. Było bezpieczniej.

– Nie marudź – skwitowała ciotka.

Igor wrócił po jakiejś godzinie. Cały zarumieniony, uśmiechnięty od ucha do ucha, z podrapanymi i posiniaczonymi kolanami. Nie mogłam go poznać, kiedy pełnym emocji głosem zaczął opowiadać, jak to świetnie bawił się na wsi, ilu ma kumpli, że zbudowali sobie bazę w lesie i bawili się w podchody.

– A ciocia codziennie piekła dla mnie ciasto! – zakończył. – Ty takich dobrych nie umiesz robić.

No proszę! Spodziewałam się najgorszego, a okazało się, że te dwa tygodnie spędzone na wsi to była chyba najlepsza część wakacji dla Igora. Jednak to wcale nie był koniec niespodzianek.

Kiedy wróciliśmy do domu, syn wcale nie rzucił się na komputer spragniony gier, jak mogłam przypuszczać, tylko pobiegł na podwórko. A w ciągu następnych dni nie dało się nie zauważyć, że stał się żywszy, bardziej odważny, przestał być taki nieśmiały w stosunku do innych ludzi. Znalazł sobie inne zainteresowania niż gry komputerowe.

Chowaliśmy go pod kloszem – myślałam, patrząc przez okno, jak nasz syn gania po podwórku z kolegami. – Przecież nie można przejść przez życie bez ani jednego siniaka”.

Teraz Igor wprost nie mógł się doczekać wyjazdu do ciotki Amelii. Przez całą drogę podekscytowany opowiadał, jak to świetnie będzie się bawił. Musi przecież odwiedzić kumpli z wakacji, zbudować z nimi igloo, urządzić wojnę na śnieżki. A ledwo podjechaliśmy na podwórko, porwał sanki z bagażnika i poleciał na górki, do chłopaków… I kto by pomyślał, że czas na wsi może tak odmienić dziecko?

Czytaj także:
„Myślę, że mąż się mnie wstydzi z powodu mojej tuszy. Nigdzie mnie nie zabiera, chodzi kilka kroków przede mną”
„Mój 5-letni wnuk nie potrafi żyć bez telefonu. Mrugający prostokąt jest dla niego ważniejszy od babci”
„Nie potrzebuję do szczęścia mężczyzny. Gdy mój mąż odszedł, odetchnęłam z ulgą. Wreszcie byłam panią na włościach”

Redakcja poleca

REKLAMA