„Po 46 latach odkryłem mroczną tajemnicę babci. Prawdy o mojej rodzinie dowiedziałem się nad grobem mamy”

Mężczyzna, który odkrył rodzinną tajemnicę fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock
„Zauważyłem, że w okolicach grobu mamy ktoś stoi. Nie widziałem, kto to może być, bo skrywał się po parasolem. Zrobiło mi się gorąco. Gdy spod parasola wyłoniła się jego głowa, dostrzegłem ciemne włosy. Zupełnie jak moje. Czułem się, jakbym patrzył w lustro”.
/ 20.02.2022 09:30
Mężczyzna, który odkrył rodzinną tajemnicę fot. Adobe Stock, Wordley Calvo Stock

Rok temu, w sierpniu, w rocznicę śmierci mamy, przyjechałem po południu na cmentarz. Kupiłem znicz i kwiaty – obowiązkowo jej ulubione żółte róże – i poszedłem na grób. Dawniej czekała tu na mnie babcia, ale teraz już nie przychodzi. Porusza się na wózku.

Nie jestem specjalnie sentymentalny, chyba też nie za bardzo religijny. Ale od pewnego czasu nie wyobrażam sobie, że mógłbym zapomnieć o tej rocznicy. Nie wiem, może się starzeję.
Nie znałem mamy. Nie mogłem. Umarła, kiedy miałem niewiele ponad rok.

„A więc to już 46 lat” – pomyślałem, gdy przekroczyłem cmentarną bramę. Mimo lata było pochmurno i od czasu do czasu mżył drobny deszczyk. Zauważyłem, że w okolicach grobu mamy ktoś stoi. Nie widziałem, kto to może być, bo skrywał się po parasolem. Na pewno nie babcia, bo ona od półtora roku była w Anielinie i nie wstawała z wózka.

Ciotka Wanda nie żyła, jej mąż wyjechał do Anglii, dzieci nie mieli… Gdyby nawet wuj przyleciał do Polski, to pewnie by się odezwał. Chyba że nie ma numeru mojego telefonu… „Może to wuj Alek? – zastanawiałem się, zbliżając się do kwatery 114. – Nie. Na dwumetrowego wujka za niski… Tata?!”.

Choć kaleczył język, wszystko rozumiałem

Zrobiło mi się gorąco. Nigdy go nie widziałem. Dopiero gdy dorosłem, babcia opowiedziała mi o nim, przeklinając faceta, który zostawił ciężarną mamę i po prostu uciekł za granicę. Nie zwyczajnie, bo nie miał paszportu, czasy były inne – przepłynął z przemytnikami Dunaj
w Bratysławie i wkrótce napisał do mamy z Wiednia.

Przez pół roku obiecywał złote góry, a potem, tuż przed moimi narodzinami, zamilkł na zawsze. Dlatego noszę nazwisko mamy. Może więc to właśnie ojciec przyjechał? Miałby dzisiaj dopiero koło siedemdziesiątki.

Ale mężczyzna, który stał przy grobie mamy, zdecydowanie nie miał siedemdziesiątki. Na razie widziałem tylko jego plecy w granatowej czy fioletowej wiatrówce. Gdy spod parasola wyłoniła się jego głowa, dostrzegłem ciemne włosy. Zupełnie jak moje.

Podszedłem bliżej. Kiedy facet odwrócił się w moją stronę, zamarłem. W tak poważnej chwili przez głowę przeleciała mi scena z „Misia” Barei, gdy węglarz, widząc w drzwiach Ochódzkiego, mówi do Oli: „Jakiś facet z lustrem. Powiedziałem, że mamy lustro”. Ja też zobaczyłem swoje odbicie. Pod parasolem stał facet taki sam jak ja. JA tam stałem.
Zauważyłem, że mężczyzna również zastygł na mój widok.

– Pan… – zacząłem i zamilkłem zmieszany.

– Ja… – odpowiedział równie inteligentnie.

– Czy my… Czy się znamy…? – spytałem po chwili.

– Nie wiem, chczałem odwiedżyć grób mother… Nie wiedżałem, że… – kaleczył język, ale wszystko rozumiałem.

– Mamy?! Jak to, mamy?! – prawie krzyknąłem.

– To chyba moja mama. I widże, że nie tylko moja… Jesztem Peter, pszyleczałem z Toronto, Kanada, pan wie…

Nogi się pode mną ugięły. Usiadłem na ławeczce przy grobie obok. Patrzyłem na faceta łudząco podobnego do mnie, a w głowie miałem na przemian pustkę i setki myśli. On usiadł na ławce przy grobie mamy.

Widziałem, że drżą mu ręce, ale nic nie mówił, tylko patrzył. Szukałem papierosów, przypomniałem sobie jednak, że rzuciłem palenie rok temu. On zauważył mój ruch, uśmiechnął się i wyciągnął paczkę takich, jakie zawsze paliłem. Zapaliliśmy, rzucając sobie nawzajem ukradkowe spojrzenia.

– Ja jestem Paweł, syn – wzrokiem pokazałem grób mamy. – Nigdy tu pana nie widziałem.

– Bo ja dotąd nie wiedżałem, że ona jesz. Ja myszlał, że moja mother to ta matka z Kanada. Co mnie wychowała, Sabine. Ale ona chora i w hospital mówić mnie, że ona nie mother, że moja mama to ta, co tu leży…

Zamilkł na chwilę, jakby szukał w pamięci polskich słów.

– A potem moja Sabine umrzeć. Ja był potem w embassy i sze dowedżał też. I pomyszlał, że muszę 18 August tu bycz. Tu pan jeden mi pokazał, gdże ona… I to dżyszaj ten dżen…

– Ale przecież to moja matka!  – uniosłem się. – Babcia nigdy nie mówiła, że ja mam… brata!

– Babcza? Grandmother żyje? Babcza Irena? – ożywił się. – Ja mam foto z babcza…

Sięgnął do wewnętrznej kieszeni kurtki, skąd wyciągnął pokaźny portfel, a z niego małe czarno-białe zdjęcie. Ja miałem prawie takie samo. Tylko mnie na zdjęciu trzyma na kolanach mama, a on pokazywał zdjęcie babci Ireny z dzieckiem na kolanach!

Wyjąłem z kieszeni marynarki równie duży portfel i podałem mu swoje zdjęcie. Chwilę się zastanawiał, po czym przyłożył oba zdjęcia do siebie. To była jedna fotografia przecięta na pół! Mama i babcia trzymały na kolanach bliźniaki. Poczułem się niewyraźnie.

– Tylko babcia Irena wie wszystko – powiedziałem, podnosząc się z ławki. – Musimy tam jechać. Zaraz. Bo wiesz, ona ma 94 lata. Przed bramą stoi mój samochód… Aha, masz urodziny w lutym? – upewniłem się.

Nasze gusty jednak są nieco inne

Skinął głową i uśmiechnął się szeroko. Jakoś tak niezgrabnie padliśmy sobie w ramiona. Pewnie obaj chcieliśmy, żeby było filmowo, ale nie wyszło. Ciasno, drętwo, i w ogóle…
Potem zapaliłem znicz mamie, włożyłem kwiaty do wazonu i uśmiechnąłem się do niej na pożegnanie. Myślę, że byłaby szczęśliwa, widząc nas obu.

Okazało się, że Piotr zatrzymał się w hotelu i przyjechał na cmentarz taksówką. Rozmawiając, poszliśmy do mojej renówki. Gadaliśmy całą drogę z warszawskiego Bródna do Anielina pod Otwockiem.

Okazało się, że Piotrek mieszkał w Kanadzie od jesieni 1968 roku. Początkowo myślał, że tam się urodził, ale rodzice wyznali mu, że musieli w 1968 roku wyjechać z Polski, gdzie Piotr się urodził. Żył w nieświadomości długie lata.

– Co robisz? – zapytałem w pewnej chwili. – To znaczy, czym się zajmujesz zawodowo?

– Buduję te, no… mosty.

I spojrzał na mnie pytająco, więc mu powiedziałem, że uczę niemieckiego w liceum.

– A wife? Masz wife? – zapytał, nie wiedzieć czemu rozbawiony.

– Jakoś czasu nie było do tej pory – odpowiedziałem zgodnie z prawdą. – Ale ostatnio spotykam się z taką jedną babką. Chyba na poważnie.

– Z babczą? – upewnił się.

– Babką, nie babcią. Z kobietą, woman. Tak się u nas mówi na fajne kobiety: babki, laski…

– Red? – usłyszałem.

– Co red?

– Hair ma red?

– Rude włosy? Nie, Jagna nie jest ruda. Lubię brunetki, ciemnowłose. Black hair…

– Ja mam wife – powiedział Piotr. 

O kurczę! Przez głowę przeleciało mi wszystko, co słyszałem o bliźniętach jednojajowych…
Że zwykle mają takie same gusty, smak, hobby. A tu proszę…

– Foto robisz? Lubisz zdjęcia? – Piotr chyba chciał sprawdzić, czy bliźnięta są jednakowe nawet mimo rozdzielenia.

– E tam, najwyżej amatorsko. Telefonem najczęściej. Smartfonem – dodałem, widząc, że nie wszystko rozumie.

– Ja robię foto od lat. Badźo, badźo lubię! Exhibition moja teraz w Toronto ma bycz.

– Ryb nie lubię – teraz ja chciałem sprawdzić jego preferencje. – No tych, fish.

– Oh, my God! Ja tesz! – ucieszył się. – I hate fish!

Nareszcie coś się nam zgadzało. I ja się uśmiechnąłem. W Otwocku byliśmy przed szóstą wieczorem. Przejaśniło się, zza chmur wyjrzało chylące się ku zachodowi słońce. W zasadzie o tej godzinie nie było już odwiedzin, ale właśnie tu poznałem swoją czarną Jagódkę, pielęgniarkę.

Wydzwoniłem ją teraz, żeby nas wpuściła. Stała w drzwiach wejściowych jak zamurowana. Patrzyła na nas, niczego nie rozumiejąc.

– Cześć, kochanie – zwróciłem się do niej. – Poznaj mojego brata. – Piotr przyleciał z Kanady. 

– Nigdy mi nie mówiłeś…

– Bo sam nie wiedziałem.

W kilku zdaniach opowiedziałem swojej dziewczynie wszystko. 

– Czy babcia Irena to wytrzyma? – zaniepokoiłem się.

– Serce ma jak dzwon, tylko stawy chore i z pamięcią krucho. Moim zdaniem wytrzyma, ale i tak musimy zapytać lekarza – Jagoda odzyskała już werwę.

Lekarz nie widział przeszkód. Zaproponował tylko, żeby prezentacja odbywała się w jego obecności. Szliśmy pustym korytarzem. Piotr zdenerwowany, ja też nieswój. Stanęliśmy przed zamkniętymi drzwiami pokoju babci Ireny. Jagoda nacisnęła klamkę.

– Babciu, masz gości… – powiedziała cichutko.

Weszliśmy. Powoli odwracała się, siedząc na wózku. Zmrużyła oczy, żeby zobaczyć, kto przyszedł. Po chwili, bardzo długiej chwili, na jej pobrużdżonych zmarszczkami policzkach pojawiły się łzy, ale na ustach zadrżał uśmiech. Chyba szczęścia.

Czytaj także:
„Poświęciłam tej firmie 20 lat, masę energii i nadgodzin, a szef nadal nie chce mi płacić więcej niż 2 tysiące na rękę”
„Sąsiadka dyrygowała swoimi córkami jak lalkami w teatrzyku kukiełek. Za moją też się chciała wziąć, ale nie pozwoliłam”
„Szef zatrudnił niedouczonego siostrzeńca żony. Może w domu miał spokój, ale zakład szedł na dno”

Redakcja poleca

REKLAMA