„Spowodowałem wypadek, w którym zginął mój kolega. Nie poniosłem konsekwencji, ale wyrzuty sumienia nie dają mi spokoju”

mężczyzna, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk
„Ten samochód wyjechał mi tak nagle z bocznej drogi. Sęk w tym, że na tamtym odcinku to on miał pierwszeństwo, czego ja nie uszanowałem. Miałem sto czterdzieści na liczniku. Jak się później dowiedziałem, tamto auto prowadził młody, osiemnastoletni chłopak, który dopiero co dostał prawo jazdy”.
/ 27.06.2022 16:15
mężczyzna, który spowodował wypadek fot. Adobe Stock, Viacheslav Yakobchuk

Kiedy byłem małym chłopcem, marzyłem o tym, żeby zostać policjantem. Chciałem być stróżem prawa, zawsze broniącym słabszych. Dzisiaj, kiedy sobie to przypominam, zastanawiam się, ile zostało z tych moich ideałów. I śmiać mi się chce, bo wiem, że niewiele… Zamiast pilnować przestrzegania prawa, sam je łamię, w dodatku wspierany przez swoich kumpli po fachu, którym nawet przy tym powieka nie drgnie. Bo w mojej miejscowości obowiązują różne reguły gry dla różnych ludzi. Prawo jest dla maluczkich, a jego stróże stoją ponad nim.

Od rozpoczęcia pracy w naszej komendzie musiało minąć sporo czasu, zanim zorientowałem się w panujących tu zasadach, a jeszcze więcej wody upłynęło w rzece, nim zostałem dopuszczony do pewnych układów. Po 10 latach byłem już jednak „swój” i naprawdę nie wiem, co musiałbym zrobić, aby moi kumple odwrócili się ode mnie. Stałem się częścią układu, znałem ich wszystkie tajemnice, a oni moje.

Udawałem, że nie mam problemu

Wszyscy wiedzieli, że jestem alkoholikiem. Zacząłem pić po śmierci matki, bo długo nie mogłem się pogodzić z jej odejściem. Była jeszcze przecież młoda... Harowała ciężko przez całe życie, a kiedy wreszcie ja zacząłem zarabiać i mogłem zapewnić jej lepsze warunki, zmarła na zawał.

Ciężko to przeżyłem. Początkowo pilnowałem się i piłem tylko w dni wolne od pracy, ale potem… Potrafiłem przyjść nawalony na swój dyżur na komendzie i przespać go w wolnej celi, nienagabywany przez żadnego z kolegów. W normalnej robocie po czymś takim pewnie by mnie zwolniono dyscyplinarnie, jednak nie tutaj. Z moich kumpli przecież każdy popijał mniej lub więcej. A jeśli nie pił, to tylko dlatego, że akurat z tego wyszedł i doskonale wiedział, jakim koszmarem jest alkoholizm.

Skoro kumple mnie kryli, jaką miałem motywację, aby walczyć z nałogiem? Żadnej! Było mi z tym naprawdę dobrze. Czułem się także bezkarny. Potrafiłem sam przed sobą udawać, że wcale nie piję tak wiele, a poza tym jak będę chciał, to przestanę. To oczywiście nie była prawda. Zatracałem się w piciu tak bardzo, że przestałem odróżniać dobro od zła. Może gdyby wtedy ktoś mnie złapał za rękę i mną potrząsnął, toby nie wydarzyło się najgorsze. Ale moi kumple woleli odwracać głowy, udając, że nie widzą, co się ze mną dzieje.

Tamtego dnia jeden z kumpli poprosił mnie, abym pojechał z nim do rodziny jego żony.

– Mam samochód w warsztacie, a oni akurat bili świniaka i narobili kiełbasy. Mówię ci, palce lizać! Naładujemy cały bagażnik, opłaci ci się, zobaczysz.

Uznałem, że taka wycieczka może być naprawdę fajna, a poza tym – czy jest coś lepszego od wiejskiej kiełbasy? Propozycja była kusząca… 

Na wsi jak to na wsi, kiedy tylko pojawiają się goście, wódeczka obowiązkowo wjeżdża na stół. Wymawiałem się początkowo tym, że prowadzę, ale gospodarze wyglądali na obrażonych moją odmową. Usłyszałem, że taki wielki chłop jak ja może wypić kielicha czy dwa, i nawet nie poczuje. Zwłaszcza jak golnie sobie pod mięsiwa, które przygotowała pani domu.

W końcu dałem się skusić, ale jak to u mnie, na dwóch kieliszkach się nie skończyło. Kiedy wsiadałem do samochodu, byłem już mocno wstawiony, podobnie zresztą jak mój kompan. W tym momencie było więc naprawdę obojętne, który z nas będzie prowadził samochód. Tyle że pół godziny później to ja spowodowałem wypadek…

Ten samochód wyjechał mi tak nagle z bocznej drogi. Sęk w tym, że na tamtym odcinku to on miał pierwszeństwo, czego ja nie uszanowałem. Miałem sto czterdzieści na liczniku. Jak się później dowiedziałem, tamto auto prowadził młody, osiemnastoletni chłopak, który dopiero co dostał prawo jazdy. Pożyczył brykę od ojca i jechał do swojej dziewczyny, chcąc pewnie przed nią zaszpanować…

Miał czym, bo to było całkiem fajne audi, i pewnie właśnie temu, że jechał tak solidnym samochodem, zawdzięcza to, że przeżył wpadek. Nie jestem tylko pewien, czy uważa to za swoje szczęście, skoro został sparaliżowany od pasa w dół i już nigdy pewnie nie usiądzie za kółkiem.

Mój kumpel natomiast… No cóż, ruszając, nie zauważyłem, że nie ma zapiętych pasów, a on się wcale do tego nie kwapił, tylko zaczął drzemać na swoim siedzeniu. Pewnie nawet nie zauważył momentu zderzenia, tylko wyszarpnięty z fotela przez potężną siłę wyleciał przez przednią szybę. Znaleziono go kilkanaście metrów od wraku. Zginął na miejscu...

Muszę wreszcie wziąć się w garść

Ja byłem paskudnie poturbowany, jednak żywy. Nie pamiętam, jak transportowano mnie do szpitala. Świadomość odzyskałem dopiero w drugiej dobie i… pierwsze, co usłyszałem od swojego najbliższego przyjaciela policjanta, który siedział przy moim łóżku, to:

Pamiętaj, że ty byłeś pasażerem! Znaleźliśmy cię leżącego na tylnym siedzeniu!

„Co? Przecież to jakaś bzdura! Ja prowadziłem!” – chciałem wykrzyknąć, lecz nie byłem w stanie wydusić z siebie ani słowa. Szczękę miałem strasznie obolałą, a umysł powolny. Jedno jednak do mnie docierało całkiem wyraźnie: moi kumple postanowili mnie wybronić przed więzieniem! Ale dlaczego? W ten sposób przecież wrabiali naszego kolegę!

– Jemu już nic nie pomoże – usłyszałem. – Nie żyje.

– Czy to jest jednak powód, aby robić z niego kozła ofiarnego? – miałem wątpliwości.

– Jak nie chcesz, to zrobimy go z ciebie! – usłyszałem. – Policz sobie, ile lat posiedzisz w więzieniu za to, że spowodowałeś po pijanemu wypadek, w którym zginęła jedna osoba, a druga została ciężko ranna! A za kratkami nie lubią glin… I to będzie naprawdę ciężka odsiadka.

Zrobiło mi się słabo na samą myśl o więzieniu.

– Ale jego rodzina… Jak oni będą się z tym czuli, że ich mąż, ojciec, syn był taki nieodpowiedzialny? – nadal miałem potężne wątpliwości.

– Ależ on był nieodpowiedzialny! – odpowiedział mój kolega. – Wiedział przecież, jak my wszyscy na komendzie, że jesteś alkoholikiem, a tymczasem pojechał z tobą twoim autem na świniobicie! I pozwolił ci potem wsiąść po pijaku za kółko, tylko po to, abyś mu dostarczył do miasta te cholerne kiełbasy!

Było w tym ziarenko prawdy…

I po tym argumencie, jak każdy alkoholik, mogłem już zapomnieć o wyrzutach sumienia, wytłumaczyć sobie, że to, co robię, jest jedynie słuszne. I nadal pić bez poczucia żalu. Jednak gdzieś we mnie na szczęście tkwiły jeszcze jakieś resztki przyzwoitości.

Punkiem zwrotnym okazała się wizyta u tego chłopaka, którego wóz zmiotłem z drogi. Był ciężko ranny, został kaleką na całe życie, a tymczasem naprawdę do tej pory nie spotkałem człowieka, który by tak optymistycznie patrzył w przyszłość. On naprawdę wierzył, że jego los może się zmienić, a ciężka praca i medycyna sprawią, że znowu zacznie chodzić.

– Dopnę swego – usłyszałem od niego.

I zawstydziłem się. Ja nie miałem zamiaru robić czegokolwiek nawet ze swoim alkoholizmem! Uważałem, że piję, bo mam do tego prawo. Straciłem przecież matkę. I nie otrzeźwiło mnie nawet to, że zabiłem kolegę. Czy kiedyś odważę się przyznać do winy? „Muszę wziąć się w garść” – obiecałem sobie. Kilka dni później zebrałem się na odwagę i poszedłem na spotkanie AA.

Za pierwszym razem czułem się tam jak ostatni palant, ale wytrwałem. Nie piję od pół roku, chodzę na mityngi i wiem, że jeszcze długa droga przede mną. Bo nie wystarczy, że wytrwam w trzeźwości. Ja powinienem się przyznać do tego, co zrobiłem, i zadośćuczynić tym ludziom: rodzinie mojego kumpla, sparaliżowanemu chłopakowi i jego rodzicom. Czy jednak wystarczy mi na to odwagi? To się przecież wiąże nie tylko z więzieniem dla mnie, ale i z karą dla moich przyjaciół z policji, którzy zatuszowali całą sprawę. Czy mam prawo ich wydać? Chcieli przecież dla mnie dobrze…

Czytaj także:
„Mąż traktował mnie jak mebel, więc znalazłam kochanka. Uwierzyłam w czułe słówka, a ten drań wycyckał mnie z pieniędzy”
„Wypadek zniszczył mi życie. Myślałam tylko o tym, że gdy dojdę do siebie, narzeczony zostawi mnie dla zdrowej i pięknej”
„Wymieniłem Anitę na lepszy model, bo nie pasowała do luksusowych kręgów. Była zwykła, a ja chciałem modelki z wybiegu”

Redakcja poleca

REKLAMA